Krzysztof Karasek „Wiatrołomy (kronika jednego sezonu)”, Towarzystwo Przyjaciół Sopotu, Sopot 2011, str 64

Kategoria: port literacki Utworzono: środa, 01 czerwiec 2011 Opublikowano: środa, 01 czerwiec 2011 Drukuj E-mail

Tom poetycki Krzysztofa Karaska Wiatrołomy (kronika jednego sezonu) obejmuje wiersze od 3 listopada 2009 r. do 25 października 2010 r., ułożone kolejno, po kronikarsku. W każdym miesiącu, z wyjątkiem lipca,  powstawały – jak zaobserwowałam – nowe zapiski, w tym dwa nie są datowane – „Astamaniana” i „ Teologia marzeń sennych”. Kiedy przemknęła mi myśl, że latem autor zrobił sobie wakacje, pod końcowym wierszem znalazłam lipcową datę. Przyglądam się tej książce ze wszystkich stron, bo zdaję sobie sprawę, że tego formatu poeci nie czynią nic przypadkowo.

Tom otwiera „Życiorys” z najstarszą datacją. Pewnego dnia zrozumiałem, / że stąpanie po tej ziemi / to wielki zaszczyt. Trochę w tych słowach zadźwięczał mi głos JP II, ale to dobrze. Optymistyczne odkrycia, niepokoje, zaduma i – powiedziałabym – wydoroślenie doprowadziły do miejsca, gdzie słowa ułożyły się w porządek wiersza. / I tak już zostało. Związanie z poezją nastąpiło w 29 roku życia, nadszedł czas na stabilizację.
Kiedy tak czytałam „Wiatrołomy” od deski do deski i na wyrywki, nos wsadził w tomik mój mąż.
- Nie lubię Karaska.
- Dlaczego, to bardzo dobra poezja. Podkręca umysł, narzuca myśleniu tempo.
- Bo nie. Czy musi mi się podobać każdy wiersz, obraz czy rzeźba?
- Niby nie musi, ale leżeli specjaliści (mam na myśli krytyków) mówią, że to jest Sztuka, to wypadałoby chociaż jej się przyjrzeć.
- Posłuchaj. Masz dwa bieguny. Na jednym jest kicz, grafomania, na drugim poezja odpychająco ciemna. A ja lubię środek. Niech mi poeta poda taką przynętę, takie haczyki, że choć nie rozumiem, będę chciał dociekać. Szukanie sensów może dostarczyć dużo przyjemności, stać się świetną zabawą intelektualną, ale jeśli rękę prowadzi rozwichrzona Muza?
- No, przestań. Chodzi ci o te skoki myślowe, o nawiązania do literatury, filozofii, tak?
- Na razie są dla mnie mgliste, dla autora mogą być klarowne jak źródełko.
- Skoro tak mówisz, to masz rację. Swoją rację. Poezja, to swoista rozmowa z czytelnikiem. Poeta szuka rozmówcy i na dwoje babka wróżyła. Albo się z nim dogada, albo nie. Tak samo odbiorca szuka poety, z którym złapie kontakt sensoryczny i sensowy. Spróbuj. Skup się.
- Dobrze. Mogę włożyć trud w zrozumienie tego. Pod przymusem i w celu poznawczym. – Łobuzersko puścił do mnie oko. – Doznania estetyczne niekonieczne muszą być przyjemne; mogę czasem czuć smutek, rozdrażnienie, ale to ja będę chciał być rozdrażniany.
- Wiem. Pamiętasz, jak byliśmy na „Diabłach z Loudun”? Muzyka rozdrażniła mnie do granic możliwości, ale gotowa byłam słuchać jej od nowa. Popatrz, mam tu wiersz „Canticum canticorum”. Będzie erotyk. Wiosna, tancerka ma płaski brzuch. Już jej zazdroszczę.
- Poczekaj, ona planuje wspólne życie – Najpierw małżeństwo, dzieci, / potem… – a on tego nie chce.
- Próbuje go zatrzymać, ale argumentacja, jakby pisał mizogin – Nie możesz odejść, / dałam twoje imię psu. / Nawet jajko potrzebuje trzech minut.
- Wróćmy do początku. O wietrze, gdy wiosna blisko, / daleko za nią zima… Co to? Apostrofa do wiatru? Wskazanie na jakieś zawirowania w życiu? Gdy wiosna blisko, to zima wcale nie odeszła daleko. Jak to rozumieć? Zima, to związek z idiotką, której zaletą jest tylko to, że ma krocze? Na samo wspomnienie młodości  - wzdrygnięcie – O Boże, znów jestem młody, / nawet tego mi nie oszczędzono. Zaraz potem  - Co tak dzwoni? / Przykra sprawa. To moje jaja.
- Dzwonią zazwyczaj na starość. Młodemu się trzymają jak muszle u skały (to Fredro). To co? I młodemu źle, i staremu niedobrze? Pozwól, że przeczytam ci wiersz: / o śliczne ptaszki, śliczne, śliczne…
- O jakie „ptaszki” tu chodzi? Kto teraz mówi? On? Ona? Są rzeczy, które się nie śniły / waszym filozofom. To znaczy moim, twoim, ale jego filozofom się śniło.
- Za ten wiersz też przestaję lubić autora, bo czuję babską solidarność.
- A mnie się zaczyna podobać. Hmm… tancerka i starzec…
- Robi się miło, jak to często bywa w życiu rodzinnym. Stabilny dom, to podstawa. Każde z nas ciągnie w przeciwną stronę.
- I dobrze. Tak powinna wyglądać dobra poezja. Nie ma jednoznaczności. Jest jakieś niekształtne, pięknym potokiem słów płynące doświadczenie, którego nie można ujarzmić. Można tylko czuć, przeczuwać intencje, dokładać, przekładać swoimi i przeżywać.

Wiatrołomy – kronika jednego sezonu, rejestrująca raczej myśli o istniejącej rzeczywistości, niż skupiająca się na faktach, które prędzej czy później zostają przeciągnięte przez refleksję.
„Wiatrołomy” – Ahab i MacArthur, amerykański pisarz i generał. Dwie bujne wyobraźnie. Poeta nawet nie próbuje zestawiać swojego z ich barbarzyństwem. A do Polski właśnie przyjechał prezydent Obama. Przedłużył aktualność wiersza, która i tak by się obyła bez tej wizyty, ale wyostrzyła smak. Czy nieobecność prezydenta Wałęsy na spotkaniu z prezydentem USA można zaliczyć do „obywatelskiego nieposłuszeństwa”? Bo żaden naród na tym globie, żadne państwo czy miasto / już nigdy nie odzyska wolności, gdy raz da się ujarzmić. Nie należy ślepo ufać i słuchać. I może dobrze przyjąć postawę kopisty z Wall Street, z jego wolałbym nie.
Na razie jednak wiatrołomy. Nijak nie mogę zakończenia wiersza przetworzyć na grzeczną prozę, poddającą się logicznemu myśleniu, uchwyconą w ryzy składni. Mogę tylko powiedzieć ze skrywanym niepokojem o jutro, że myślałam o kikucie nogi Ahaba, o Filipinach i generale, który nie chciał wyjechać, o białym wielorybie, Nagasaki, Korei i Chinach.
Przy okazji poskubię trochę z wiersza „Ars poetica”. Jestem jak ten anioł z jednym skrzydłem / ni to kura, ni to kometa. Bardziej przeczuwam, niż rozumiem, bo jest w tym / jakiś głębszy zamysł języka, / coś się nazywa nie tak, jak się nazywa, / ale tak, jak się powinno nazywać.
Przed chwilą jeszcze się upewniałam, czy mąż lubi ten rodzaj poezji. W dalszym ciągu twierdzi, że docenia, ale żeby mu odpowiadała, to nie. Myślę, że dlatego nie przypadła mu do gustu, bo nie daje się poszufladkować. Poukładać, pozamykać, zdefiniować. Wszyscy dążymy do jakiejś definicji / która by określiła królestwo, przestrzeń / dla myśli i uczuć.

Co ja piszę?
Nigdy nie umiałam postępować dyplomatycznie i w dalszym ciągu nie potrafię. Wiatrołomy, to ja – drzewo powalone tornadem, jakie przeze mnie przeszło w postaci wierszy Krzysztofa Karaska. Zanim padłam ze zmęczenia, to zdążył mną ten wicher nieźle poobracać. Wiem, że nic nie wiem. Czytania tomu jednym tchem nikomu nie polecam. Te wiersze trzeba sobie dawkować po aptekarsku. Jeden na dwa tygodnie przed jedzeniem i pokryć schabowym, żeby nie przeleciały jak przez sito. Wydają się skonstruowane, zlepione z tego, co się da. Mitologia, Biblia, filozofia, literatura. Odniesienia krążą po wszystkim, ale jakoś tak po wierzchu. Wiem, że ani ja, ani nawet Krzysztof Karasek prochu nie wymyślimy, ale chociaż starajmy się. (Mąż zza pleców – A może tak właśnie wygląda „staranie się?”) Niby w tej poezji nie ma moralizatorstwa, ale ciągle jednak gdzieś tam pojawia się drażniący tryb rozkazujący. Przed iluminacją rąb drzewo. Nie oceniaj nikogo. Lepiej się zdecyduj, czy wisisz na krzyżu, / czy wbijasz gwoździe. Nie wysiadaj z łodzi, dopóki się kołysze. Poleruj co dzień lustro swojego wnętrza. Mów łagodnie i miej przy sobie kij, / a zajdziesz daleko. Jak na kamieniu rodzą się w tych wierszach złote myśli trącące nieświeżością. Przygrzane straciły smak. Każdy ma trupa w szafie. Każdy chce iść do nieba, / ale nikt nie chce umierać. Kiedy jest się samotnym, / można tylko myśleć. Ukradniesz mało, pójdziesz do pierdla, ukradniesz dużo, będziesz królem. Początki są zawsze miłe. Widzi się to, co chce się widzieć. Niscy faceci lubią duże zabawki.
Niektóre kobiety nie lubią chaosu, choć i z niego zrodzić się może nowy świat. Tymczasem po przewrotce muszę na nowo zapuścić korzenie w glebę, tę glebę. Amen.


Jolanta Szwarc