Miniatury prozatorskie

Kategoria: proza Opublikowano: wtorek, 26 czerwiec 2012 Drukuj E-mail


Paweł Sawicki

FLAUTA

Wpływał do małej zatoki we wschodniej odnodze jeziora. Tafla wody stawała się coraz gładsza. Żagle wiotczały. Metaliczny brzęk szekli uderzających bezwładnie o maszt. Flauta. Bezdech.

W lesie nad fiordem słychać było idące na żer zwierzęta. Pojawiły się mgławice komarów. 
Niedaleko wyspy doskonała gładź wody lekko się zmarszczyła. To pierwszy od godziny szkwał.



KĄPIEL

Wbiegli nago do zimnej rzeki. Woda prawie stoi w miejscu. Roje muszek nad oleistym nurtem. Niepewne kroki po śliskim dnie.
Papieros po wyjściu z wody zapalony żeby odpędzić komary i gzy.

 

W TRASIE

Trasa. Przestrzeń pomiędzy „A” i „B”, początkiem i końcem drogi. Wioski, w których nigdy się nie zatrzyma, knajpy, w których nigdy nie wypije się piwa, sklepy, w których nigdy nic się nie kupi, ludzie, z którymi nigdy się nie porozmawia. Tak jakby ich nie było.

 

DROGA DUKLA – KOMAŃCZA

Wiało tak, że musieli do siebie krzyczeć. Było już dawno po zmroku. Temperatura spadała, a wiatr wciąż nawiewał na tę drogę na przełęczy coraz więcej śniegu.
Sztywniejące od mrozu ręce i kolejna próba przesunięcia ciężarówki z lodówką i pralką na pace. Po obu stronach śnieżnego nasypu ustawiał się rząd kilkunastu aut. Zaczynali rozumieć, że tędy nie da się przejechać i trzeba szukać innej drogi.
Na szczęście przyjechali tamci. Z malucha wysiadło sześciu chłopa z łopatami. Bez słowa przekopali się przez zaspę i przesunęli ciężarówkę. Potem odjechali w stronę Komańczy.

 

ROZTOPY
 
Śnieg już stopniał a na niebie nie było ani jednej chmury. Zrobiło się naprawdę ciepło. Powietrze pachniało ziemią.
Nieutwardzona droga między działkami to teraz błotniste grzęzawisko. W kałużach odbija się białe, słoneczne świtało. Koleiny z wodą  wyglądają jakby ktoś powypełniał je rtęcią.

 


RYBA

Stali pod supermarketem. W podróbkach kurtek nike, za dużych, dresowych spodniach i rozczłapanych adidasach. Menelska wersja sportowego szyku.
Właśnie rozpakowali z szarego papieru wędzoną rybę. Jedli, biorąc po małym kęsie. Popijali piwem z puszki. Co chwilę chuchali w tłuste, śmierdzące rybią skórą, dłonie. Słońce już zaszło i zaczynał chwytać mróz. 

 

LEJBA

Ludzie się go bali. On to wykorzystywał.
Ale tamten obraz do niego wracał:
Mały niezdarny grubas, za którym na podwórku wołają : "Lejba, lejba!"

 


DZIECIAKI Z SĄSIEDZTWA

Sześcioro albo siedmioro sióstr i braci.
W upały biegały na bosaka. W samych majtkach. Rozwrzeszczane, opalone, umorusane kurzem i sokiem z owoców. Wybiegały z domu, mijały sznury z bielizną. Za nimi gonił zawsze ujadający kundel.
Najbardziej lubiły bawić się w pordzewiałym wraku nyski. Jeden z braci siadał na miejscu kierowcy. Rodzeństwo kołysało karoserią.
- Z drogi! Z drogi! – wołał zza zasłaniającej go kierownicy chłopiec – Biiiiiiiiiip! Biiiiiiiiiip! – udawał klakson.
Reszta wybuchała śmiechem.

 

RANEK - DZIEŃ PIERWSZY

Pieprz mnie jeszcze mówiła tamtej nocy. Parę godzin snu. Pościel przesiąkła już papierosowym dymem. Ciepły alkohol w niskich szklankach z grubego szkła.
Świt.

 

RODZINNY OBIAD

Ich syn bawił się w berka na placu zabaw obok patia restauracji. On siedział z rękami skrzyżowanymi z głową.  Ona, w dużych ciemnych okularach piła latte. Oboje milczeli.
I starali się na siebie nie patrzeć.

 


MIRANDA

- Miranda wracaj! Wracaj do mnie z tej Kanady! Zarobiłaś już milion dolarów! Wracaj! Miranda! Ty kurwo! Jebana! Wracaj!
Stał przed wielkim piętnastopiętrowym mrówkowcem. Pijany, ledwie trzymając się na nogach. Rozpięta koszula. Spodnie wymięte, poplamione rzygowinami i uryną.  W jednej ręce reklamówka z Biedronki, w drugiej puszka piwa. Było upalne popołudnie.
Wykrzykiwał swoje żale wprost do olbrzymiego bloku. Tak jakby kolos z wielkiej płyty uosabiał wszystkie jego zgryzoty, a już brak Mirandy najbardziej.
Czujni lokatorzy zawiadomili policję. Policjanci z patrolu wepchnęli go do radiowozu. Przed zamknięciem drzwi zdążył jeszcze krzyknąć: „Wracaj do mnie, kurwo!”
 



WSZYSTKO NA CZAS

- Cyborg - myślał o sobie.
Inni o nim:
- Idzie jak burza.
Życie jako ciąg zadań do wykonania. W jego przypadku - zazwyczaj z powodzeniem. Decyzje trafne i wszystko na czas.
Iluzja, że nad czymś panujesz.

                                                                                  Paweł Sawicki


portal LM, czerwiec 2012