Wojciech Gawłowski "Lunapark nieśmiertelności", Towarzystwo Przyjaciół Sopotu, Sopot 2011, str. 64

Kategoria: port literacki Utworzono: czwartek, 09 czerwiec 2011 Opublikowano: czwartek, 09 czerwiec 2011 Drukuj E-mail

Ruszyła – maszyna – po szynach – ospale.”
Za oknem obrazek jak z Kossaka. Grupa ułanów przy ognisku śpiewa żurawiejki. „Dalej, baby, w górę kiecki, jedzie ułan jazłowiecki. Lance do boju, szable w dłoń. Bolszewika goń, goń, goń.” Jak niewiele trzeba, żeby się radować. Trochę ciepła, wódki, kupleciki składane dla pułków kawalerii, pokpiwające z ironią i nutą czarnego humoru z ich wojennych losów. Jak niewiele trzeba, żeby zaspokoić żołnierskie potrzeby. A co zaspokoi potrzeby poety? Czy wystarczy wysilić się na nieludzkie piękno, zadąć w słowa? Chyba nie, bo niby gęba poezji przybiera / minę odświętną, ale uzyskuje tylko żałosny liryczny grymas.

„I kręci się, kręci się koło za kołem.”
Widać pofalowany teren, kościół, przy mikrofonie biała postać i trochę niżej tłum. Wśród tłumu, w czarnych pelerynach kręcą się uzurpatorzy, marzyciele słynni ze zbijania bąków. Niby nie gonią za dobrami materialnymi, ale teraz ich gęby mlaszczą. Jęzory oblizują się na samą myśl o kremówkach. Oj, pożywią się, pożywią, bo dziś zapusty historii. / Jutro post i kwita.

„A dokąd? A dokąd? A dokąd? Na wprost!”
Sala zamkowa. Tron, a na nim królowa. U jej stóp, na posadzce niekształtna postać w czarnej pelerynie. Znów jakiś błędny rycerz woła, prosi gotów na wszystko: Ty królowo / otwórz mi na czole / ostrzem szpilki / z pantofelka / trzecie oko. Jest gotów jeść z ręki / cóż tam z ręki / ze stópki / okruszki / spomiędzy palców nóżki, żeby tylko mu otworzyła to trzecie oko. Nawet niech boli, niech gruchnie w łeb szpilką między brwi, bo warto użyć trzeciego, wewnętrznego oka. Ono jest bramą do innych rzeczywistości. Drogą do przestrzeni wyższej świadomości. W New Age symbolizuje stan oświecenia. Co tam żurawiejki, co tam kremówki, to by dopiero było uniesienie i wyzwolenie z kapsuły zrozumienia siebie. Podzielenie z innymi tym, co godne i wielkie w człowieczej naturze. O wiele łatwiej byłoby dorosnąć do poezji / dojrzeć do muzyki, przestać zazdrościć wiolonczelom bliskości wiolonczelistek. Wiedzieć, że lepsza przy uchu muszla, niż komórka, a wtedy powoli składaj / do lotu / kartkę wiersza. Niech powstaną samoloty, które na pewno znajdą przyjazne prądy. Czasami popłyną ­Wołgą, czasami zatańczą krakowiaka do melodii zapisanej przez poetę – Odwieczne sprzeczności / poprawne sentencje / psy metafizyki / ssą szpik egzystencji.

A pociąg?
„Do taktu turkoce i puka, i stuka to:
Tak to to, tak to to, tak to to, tak to to.”
Pod drżącymi powiekami / nieznajoma ręka / wertuje z wprawą  / rękopisy snu. Poeta wprowadza nas w tajemniczy stan świadomości. W codzienny akt śnienia, który może być najciekawszą formą aktywności, aż trudno to sobie wyobrazić. Noc, brak jakiegokolwiek światła, bo księżyc w nowiu, ale widać idące leśne drzewa i zamek z litego srebra. Gdzieś  robak – kataryniarz wędruje po sieci, chlebem pszennym pachną główki Wyspiańskiego dzieci i ten koń, co pod pachę łeb swój wielki wsuwa… We śnie może wszystko się zdarzyć. Błogostan i groza. W nieznanym wielkim mieście nagle tracę pamięć / Gubię dokumenty, pieniądze, ubranie. I co to oznacza? Kto sens wytłumaczy? Chyba kot bury. Sny świadome warto zapisać nim strawi je / biały płomień jawy. Złapać na papier ulotne, może się przydadzą do otwierania drzwi na drugą stronę.
 
Z trudem otwieram oczy, może nie w tej fazie się budzę. Za oknem migają monidła, podkolorowane obrazy.
„Przez góry, przez tunel, przez pola, przez las,
I spieszy się, spieszy, by zdążyć na czas.”
Bądź pochwalone nieśmiertelne słońce w swojej jasności. Jeszczem niegodna do wyniesienia z ciemności i powtórzenia za poetą KTÓRY JESTEM / KTÓRYŚ JEST. Jeszcze jestem w trzech czasach: przeszłym, teraźniejszym i przyszłym. Cóż, zwykła kolej rzeczy czy losu odmiana. Jeszcze chlebem powszednim dzielę się z bliźnimi. Za oknem na grobowej rabatce / ptasie gniazdko. Niepojęte przestrzenie. Idą tysiące dzieci. Mają ocalić Jego Grób przed niewiernymi. Mijają cmentarze karczowane, zdziczałe, bez śladu po ludziach i zagubionych językach.

Na nagrobnym drewnianym krzyżu Chrystus na jednym rdzewiejącym gwoździu wisi do góry nogami, jak nietoperz w letargu. Pewnie się zastanawia, czy to Ojciec ukarał ludzi zapominaniem. Dał ułomną pamięć, pełną luk i przetarć. Wyświechtaną i unicestwianą, oraz tę lśniącą, blichtrem pięknie udrapowaną. Pamięć o Chrystusie zginie wraz z człowiekiem. Zaorzą grób razem z pasyjką. I po co te krucjaty dziecięce, z których do domu nieliczni powrócą. Mijam dom z balkonem. Z dłoni, z wybielałej kartki pozbawionej wiersza dojrzały człowiek uwalnia świerszcza. Wirtuozie ciszy / wracaj / i / graj dalej. Świerszcz pewnie wolałby za kominem, w jedności z człowiekiem, zgodnie. Niby ten człowiek organizuje mu wolność, ale zatruwa życie.

„Że pędzi, że wali, że bucha buch-buch?”
Do „Lunaparku nieśmiertelności”, gdzie woskowe figury tych, co jeszcze żyją i tych co odeszli w draperię pamięci. Jacy są? Jacy byli? Przeróżne postaci. Jednym smakowana łapczywie sława  / spływa po brodzie i ekranie. Trzymają się kurczowo sceny, pomieszani w czasie nie wiedzą, kiedy godnie odejść, nie narażając swego dobrego imienia. Inni do późnej starości nie mają odpowiedzi na pytanie, co najważniejsze w estetyce. Jak Leni Riefenstahl, które nie umie, czy nie chce odpowiedzieć co stanowiło istotę faszystowskiej estetyki. Przyszedł czas, że nie ma się gdzie schować, czym zasłonić, bo wszystko wpada / w siatkówkę globalnego oka.
Póki co, nic lepszego nie ma. Żyję i świat ze mną żyje upstrzony poetami, którzy jeden przez drugiego proszą jak Nikifor o kolor, o kolor słowa przeistaczającego się w żywe srebro mowy. Mimo że nie wszyscy lubią poezję, niech język kołkiem nie staje. Przemija postać / zostaje istota.

Poezja przeszła długa drogę i nie zamęczona idzie dalej. Coraz to któryś poszukiwacz tajemnicy przejmuje pałeczkę i biegnie szukając źródła. Szukanie potwierdza człowieka. I nie trzeba fajerwerków, sztuczek pirotechnicznych. Wystarczy obserwować, otworzyć trzecie oko, wierzyć, że jeszcze jest sprawcza siła słowa i próbować powrócić do świątyni.
Poezja, którą tu przywołuję, nie ułatwia życia. Co więcej, komplikuje je. Zapewne po to, żebyśmy nie zbydlęcieli. Kto nie rozumie, musi ograniczyć się do poezji rozrywkowej i tej z zadęciem, posługującej się sprawnymi schematami. Owszem, nie pozbawionej też uroku, lecz wyzutej z ambicji bycia Sztuką, do której jak po sznurku  udatnie zmierza poeta z Ostrowa.

Jolanta Szwarc