Kacper Płusa „wiersze na żółtym papierze”, Miejska Biblioteka Publiczna im. C.K. Norwida w Świdnicy, Świdnica 2015, str. 56

Kategoria: port literacki Utworzono: poniedziałek, 04 styczeń 2016 Opublikowano: poniedziałek, 04 styczeń 2016 Drukuj E-mail


Leszek Żuliński

BEZ OBRĄCZKI, BEZ OBROŻY

Oto krótki biogram Kacpra Płusy, który cytuję za Wikipedią: „Nominowany do Nagrody Literackiej Gdynia 2013 za tom Ze skraju i ze światła. Za ten sam tom otrzymał Nagrodę Poetycką im. Kazimiery Iłłakowiczówny za najlepszy poetycki debiut książkowy roku 2012 oraz był wyróżniony w IX Ogólnopolskim Konkursie Literackim „Złoty Środek Poezji” 2013. Laureat III Nagrody X Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. R. M. Rilkego 2015 oraz Nagrody Głównej VIII Ogólnopolskiego Konkursu na Autorską Książkę Poetycką – Świdnica 2015 za projekt tomu wiersze na żółtym papierze (nagroda – wydanie tego tomu).

Publikował m.in. w „Akancie”, „Arkadii”, „Arteriach”, „Gazecie Wyborczej”, „sZAFie”. Stypendysta Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego za rok 2014. Mieszka w Łodzi”.

Przyznacie, że niemałe to osiągnięcia jak na poetę mającego dziś 23 lata. Ale rzeczywiście pojawienie się Płusy to był jakiś nowy timbr, nowa trauma i nowa ekspresja. Klasyczny, acz rzadki przypadek talentu nietuzinkowego.

Ta recenzja dotyczy nowego tomu, wyżej już wymienionego, pt. wiersze na żółtym papierze. Tom wygrał konkurs i w ten sposób znalazł wydawcę. Od razu dodam, że w projekcie tym uczestniczył także Krzysztof Schodowski – ilustrator i pomysłodawca layoutu.

No więc zobaczmy, co jest w środku… W recenzji z debiutanckiego tomiku Płusy m.in. pisałem: …to wiersze traumatyczne, buszujące w zdezintegrowanej rzeczywistości zewnętrznej i wewnętrznej, poszukujące jakiegoś klucza scalającego to wszystko, lecz odnajdujące tylko jazgot zdarzeń i sensów, które posklejać się nie pozwalają.

Ten nowy tomik mógłby zaczynać się identyczną refleksją recenzencką. Świat na tym etapie życia i ekspresji autora jest wciąż podobny, bo zdeterminowany jego szczególną traumatycznością. Tomik otwiera wyodrębniony wiersz pt. "sodoma". Oto on: gdzie nie ma kościołów zwierzęta złożone z sierści i piór udają dzwon. / kołyszą podbrzuszami jak wisielcy, ujadają. // mieszkańcy rzucają uroki niczym ochłapy. Wychodzą przed chałupy, / gdy niebo wypluwa słońce jak pestkę słonecznika. rzeka rodzi brud. czeka aż odejdą wody. // ziemia wydaje na światło ziarna gorczycy. pług odbiera jej połóg. / kto nie zaraża chorobą jest nierozgryzioną zagadką, wbija zęby w korę białą jak truchło. Od razu wchodzimy w świat katastroficzny, w pejzaż niepokojący, w struchlałą nadzieję na harmonię czegokolwiek. Musimy pamiętać, co znaczą „żółte papiery” – to do ich podszeptów przyznaje się Płusa.

Tomik ma przemyślaną konstrukcję. Część pierwsza nosi tytuł historia choroby. Tak, zaczyna panoszyć się świat „niestandardowy”, zatopiony w fascynacjach, halucynacjach, osobliwych skojarzeniach, a jeśli konkretach, to też niestandardowych, jak np. w wierszu "pejzaż szpitalny": ptaki pod kluczem na biało jak personel. / wychodzą z gniazd na własne żądanie. // i latają, latają / a mury nie runą. Tytułowy wiersz zbioru kończy się wymownie: cały ten psychiatry jest jak poprawka z literatury współczesnej we wrześniu ’39, / wywiad ze studentkami medycyny, w którym nie odpowiadam na żadne pytanie. / niepisanie tu usprawiedliwia tylko śmierć autora, pisanie jedynie szaleństwo.

I tak – wiersz po wierszu – brniemy w tę klaustrofobię egzystencjalną. To jest nie tyle dziennik choroby, co opowiadanie osobnego świata, do którego choroba dała nam wizę. Mógłbym powtórzyć za Płusą, że znamy to wszyscy z twórczości Hieronima Boscha, tyle że zmieniły się „dekoracje” współczesne. Pozostał świat widziany, tyle że oczami „innej duszy” i słuchany „innym podszeptem”.

Część druga to wiek klęski. Co ciekawe, pojawiają się odniesienia kulturowe, cały ten „stres psychiatryczny” ma swoje ciekawe zakorzenienie w lekturach, mitach, uniwersaliach. Znalazło się nawet miejsce na erotyzm; wiersz "in flagranti" kończy się taką frazą: przebieraj z białych pieśni maczek skreśleń, aż zabrzmią pomiędzy nami zamki błyskawiczne. / rozepnę je tak szybko, jak to tylko możliwe. zostanę złapany za rękę na gorącym uczynku. Ale największe wrażenie robi ten „inny świat”. Polecam np. wiersz pt. "cały ten jazz", bo to jest inny „jazz”, bo oko widzi inaczej, ucho inaczej słyszy, bo my wszyscy wyposażeni w standardowy rozum, nie postrzegamy tego, co postrzega, widzi i słyszy wyobraźnia zwyczajnego formatu. Ktoś, kto nie ma „obrączki ani obroży”, ma także większą wolność widzenia i słyszenia.

Część trzecia – epistolarium. To wiersze-listy. Adresowane m.in. do Andrzeja Babińskiego, Paula Celana, Fridy Kahlo, Krzysztofa Komedy, Tadeusza Nalepy, Sylvii Plath, Kazimierza Ratonia, Arthura Rimbauda… Nie ukrywam, że ta część tomu uwiodła mnie najmocniej. Płusa wchodzi w bardzo ważne dialogi – emocjonalne i intelektualne. Ale najważniejsza tu aura; ten klimat, który rymuje się z adresatami, których – jak widać – nasz poeta czytał z wnikliwością i empatią. To jest wysokiej klasy poezja o poezji. I – jak zawsze u Płusy – pełna cudownych skojarzeń i obrazów.

Na koniec dam Wam próbkę. Wiersz "list do arthura rimbauda": synu galicyjskich poganiaczy bydła, który nosisz w sobie źdźbło trawy zamiast języka, / bałwochwalczy instynkt wiedzie cię z miejsca na miejsce. / jesteś poczwarą, którą goni robactwo i brzydota. / wzywasz imię szatana, klęcząc przed wieżą z kości słoniowej. // jesteśmy mężczyznami, którzy po miłosnych obrzędach drżą z rozkoszy i wstrętu. / na rozdrożach żebrzemy z pragnienia i pieszczoty. czy już słyszysz? tak, to blisko. / głosy skowyczą o piekło wstąpienie. Wokół nas gwiżdżą pasterskie piszczałki. / jedziemy w stronę przeciwną do światła. odjeżdżamy daleko stąd. / odjazd! odjazd! odjazd!

Ten ostatni cykl absolutnie mnie uwiódł. O Kacprze miałem – od chwili jego debiutu – dobre zdanie. Teraz „krzywa podziwu” idzie w górę. No i ta najważniejsza refleksja: Kacper opowiada nieustannie o swojej traumie, niemalże nosi na piersi tabliczkę z ostrzeżeniem: „uwaga!, żółte papiery”. A przecież stało się coś, co najważniejsze: słabość zamieniła się w siłę. To autor wykształcony, oczytany, który na ścieżkach swojej traumy znalazł dwa wyjątkowe skarby: atelier wyobraźni i osobność języka. Nie miałbym nic przeciw temu, żeby na „białą salę” lub w „kaftan” trafić razem z nim.

I jeszcze jedno: na początku tej recenzyjki wymieniłem nazwisko Krzysztofa Schodowskiego. On zilustrował tomik. Płusa dobrał sobie ilustratora idealnie. Sztychy Schodowskiego wpisują się w ten tomik jak ulał. Ich ponura aura, ich „mrok”, osobliwa „bolesność… – to się tu zrymowało. Brawo, chłopaki!

Kacper Płusa „wiersze na żółtym papierze”, Miejska Biblioteka Publiczna im. C.K. Norwida w Świdnicy, Świdnica 2015, str. 56

Leszek Żuliński