Gabriel P. Oleszek "Kiedy byłem małym chłopcem. Wspomnienia z Sopotu, Zamościa i Sulęczyna", Wydawnictwo JASNE, Pruszcz Gdański 2015, str. 172

Kategoria: port literacki Utworzono: niedziela, 31 maj 2015 Opublikowano: niedziela, 31 maj 2015 Drukuj E-mail


Agnieszka Narloch

JAK W BAJCE

Kiedy byłem małym chłopcem to tom wspomnieniowy Gabriela P. Oleszka (rocznik 1948), spisany dłonią »starego«, »kurczącego się« człowieka (s. 8). Główną scenerią jego dziecięcych przygód  jest powojenny Sopot, gdzie wraz z kolegami budował bunkry, szałasy i strzelał z »czubków«. W piwnicy znajdował nawet niemieckie monety, „kilkanaście blaszek ze swastyką, spuścizna jeszcze po Niemcach” (s. 36) i naboje karabinowe. A pod schodami, niejako en passant, także pancerfausta. Jednak prawdziwą wyspą skarbów stało się dlań Westerplatte, skąd wracał »uzbrojony« w naboje. Z dziećmi stworzył też »harmatę«, z której wystrzały cieszyły się zainteresowaniem okolicznych mieszkańców. Dzieci szczególnie upodobały sobie jednego z nich – Brzuszka, któremu w ramach rewanżu podłożyły któregoś dnia około setki ślimaków. Ten wątek niejako mimowolnie nasuwa skojarzenie z utworem Z dziennika ślimaka Grassa, jednak tylko na płaszczyźnie czysto biologicznej.

Mały Gabriel przejawiał z kolegami fascynację ogniem, paląc nie tylko liście kasztanowca, lecz także ognisko w domu Heńka. Wypalona w podłodze dziura pozwoliła dzieciom na rekonesans mieszkania położonego piętro niżej, gdzie „bardzo nam też smakowały rodzynki, które chytra gospodyni sprytnie schowała za stosem talerzy w kredensie kuchennym. Wyjedliśmy je do zera” (s. 89). Dzieci poradziły sobie nie tylko z zatarciem wszelkich śladów po tym swoistym palenisku, lecz także z brakiem pieniędzy, sprzedając gałązki bzu: „W sumie w ciągu kilku dni ogołociliśmy wszystkie krzewy do czysta, ale za to przybyło nam sporo grosza i to stosunkowo sprawiedliwie dla wszystkich” (s. 96).

Oleszka już od najmłodszych lat fascynowało morze, choć nie pozostawiło ono na nim suchej nitki. Wraz z Jagodą przetrwał dla przykładu wywrotkę kajakiem, innym razem kolizję z kanadyjką, „tym razem bez ofiar w ludziach i strat w sprzęcie” (s. 67). Wybrał się także z kolegą Jackiem na ekstremalną wyprawę na kraniec tafli lodu, zakończoną powrotem do domu w milicyjnej warszawie. Narrator uczestniczył również w innych ciekawych wycieczkach, takich jak „choinki turystyczne” (s. 104). Wraz z Kołem Wycieczek Pieszych „Mewa” maszerował wówczas przez las z lampionami bądź z pochodniami, dzięki którym „wspaniałe wrażenie, dosłownie jak w bajce, robił spadający śnieg” (s. 105).

Lektura tej książki ukazuje bezsprzeczną prawdę, że literatura piękna cieszyła się ongiś zainteresowaniem wśród dzieci. Oleszek pisze, że „czytanie książek należało do ulubionych rozrywek niemal całej dzieciarni. Nie było wtedy telewizji. Radia też były rzadkością […]” (s. 26). Karą za wybryki był notabene nałożony przez rodziców zakaz czytania takich utworów, jak Krzyżacy czy Ogniem i mieczem. Co prawda nawet dla Gabriela nadeszła potem popołudniowa era telewizji, przez co „[...] liczba dzieciarni na podwórkach trochę zmalała” (s. 28). Jednak wyzwoliła w nich także nowe pokłady aktywności, ponieważ po obejrzeniu Olimpiady w Melbourne zapragnęły raptem zostać sportowcami…

Drugą część tomu stanowią wspomnienia narratora z Zamościa. Także tutaj dzieci potrafiły zorganizować sobie zabawę, grając w hacele (śruby wkręcane w końskie podkowy), bawiąc się w podchody na pobliskim cmentarzu tatarskim i przeczesując podziemne bastiony. Utwór zamykają zapiski o Sulęczynie, dokąd Gabriel kilkakrotnie udawał się na kolonie. Tam m.in. wypłynął łódką na Wyspę Sześciu Batów, nazwaną tak na »cześć« razów, jakie dzieci otrzymały od właściciela »pożyczonego« w nocy sprzętu. Pewną zasługą kolonistów było przykładowo zorganizowanie nagłośnienia w gospodzie, żeby panowie mogli przysłuchiwać się (przy piwie – rzecz jasna) niedzielnemu kazaniu.

Reminiscencje Oleszka nie podlegają jednoznacznemu przyporządkowaniu genologicznemu. Frapujący jest tu na poły sfikcjonalizowany i bezczasowy opis wydarzeń, nie podlegający rygorom dziennika. Można więc przypuszczać, że autor przerysowuje w tomie swoje potyczki, przygody i zmagania w latach młodości. Konsekwentnie stosuje konwencjonalny styl i komunikatywną narrację, adresując utwór do młodych czytelników. Co więcej, prezentuje wiele interesujących wątków z czasów powojennych, kiedy dzieci cechowała »jeszcze« naturalna kreatywność i fantazja. Słabszym ogniwem książki jest jej bezbarwność semantyczna, retardacyjna opowieść o zamojskim cmentarzu, a także zamieszczenie w publikacji przedruku zdjęcia z portalu wikipedia.org (s. 146). Byłoby o wiele ciekawiej, gdyby przedstawiono choćby kilka fotografii wykonanych na przykład przez samego autora (lub wydawcę). Słowem – rzecz o młodości i głównie dla młodych.

Gabriel P. Oleszek „Kiedy byłem małym chłopcem. Wspomnienia z Sopotu, Zamościa i Sulęczyna”, Wydawnictwo JASNE, Pruszcz Gdański 2015, str. 172
Agnieszka Narloch

 



Gabriel Piotr Oleszek ur.1948 r. w Wałbrzychu. Pochodzi z rodziny nauczycielskiej. Absolwent Państwowej Szkoły Morskiej w Gdyni 1968 (poprzedniczki dzisiejszego Morskiego Uniwersytetu w Gdyni) oraz Uniwersytetu Gdańskiego 1976. Przeszedł wszystkie szczeble morskiej kariery, w tym 28 lat na stanowisku kapitana statków.
Opublikował liczne artykuły i opowiadania w prasie wybrzeża i ogólnopolskiej. Był też stałym współpracownikiem dwutygodnika „Namiary” - periodyku poświęconego gospodarce morskiej.
Współpracował również z TVO Gdańsk - występując między innymi w programie „Opowieści z morzem w tle”. Zajmuje się także malowaniem obrazów o tematyce marynistycznej. Obecnie pracuje jako wykładowca w Szkole Morskiej w Gdyni. Autor trzydziestu książek marynistycznych, niejednokrotnie z wątkiem sensacyjnym – m. in.
SOS Bright Star (1995), Dotknięcie piekła (1998), Kosynierzy z Daru Pomorza (2000), Smak winy (2001).
Więcej o autorze i jego dokonaniach na stronie: http://www.marynistyka-oleszek.pl/