Teresa Tomsia: „Kamyki. Elegie i krótkie żale”, Wydawnictwo Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu, Poznań 2011, str. 108

Kategoria: port literacki Utworzono: niedziela, 06 maj 2012 Opublikowano: niedziela, 06 maj 2012 Drukuj E-mail


Wśród cieni wspomnień

Gdzieś daleko, dziś poza granicami, stał dom, były ogrody piękne jak marzenie, a wszystko znane z opowiadań bliskich, którzy przeżyli rozstanie z tym, co kochali bardziej, gdy już tego zabrakło. Miłość przenoszona ma to do siebie, że wzrasta po oderwaniu, wtedy rozkwita, przemienia się, szlachetnieje jak szlachetne kamienie po oszlifowaniu przez pamięć zawodną, zawodzącą tęsknotą do tego, co nam zabrano lub sami zgubiliśmy. Karmimy nią dzieci, częstujemy wnuki, by niosły z sobą czy w sobie kamień węgielny, żarzący się, podgrzewający nastroje i dający zaczyn następnym domom budowanym w granicach zza których chwilami podglądany jest świat.

Ot, wsiadasz do autokaru / jedziesz /…/ ale pamiętaj: / z tej drogi / także nie ma powrotu. Pamiętam, jak wszyscy, że dostaliśmy na starcie bilet w jedną stronę. Podróżuje się więc w czasie, sprawdzając językiem granice dobrego smaku. „Tak smaku / który każe wyjść skrzywić się wycedzić szyderstwo / choćby za to miał spaść bezcenny kapitel ciała / głowa” (Herbert). Do takich myśli trzeba dojrzeć. Głębia bytu jest jak głębia morza. Jakie słowa poruszyć opisując głębię. Szczególnie trudno dobrać słowa do opisania tego, co niewidzialne, chociaż i w tym, co widzialne może zawieść słowo. Różowe kamyki wdeptane w mokry piach przy falochronie / zagarnia fala; na palach porośniętych zieloną rzęsą siedzą / mewy jedna przy drugiej. By nie deformować nadmorskiego krajobrazu „rzęsę” zamieniłabym na algi lub glony, ale cóż, jesteśmy na planecie, gdzie tak rzadko pewność / spotyka się z przypadkiem, / a tylko Wielcy Nieobecni z reguły mają rację.

Toteż w wierszach Teresy Tomsi roi się od przywołań tych, którzy oddalili się na zawsze, są w innym wymiarze oraz tych, którzy zmierzają w tym samym kierunku, choć ich ścieżki wija się w innych miejscach. Jednak kamyki twórczości wpadają do przydomowego ogródka. Czasem stukną o jakąś ciemną rocznicę, jak „Elegia powrotna” ze wspomnieniem „Kamienia, szronu” Ryszarda Krynickiego. Jeśli trudno uratować kamień, to jak ocalać wątłe litery poezji, albo szron? Autorka temu wszystkiemu daje schronienie w niezbyt bezpiecznej, mimo usilnych starań, pamięci, która wolno, bo wolno, ale miele, przesiewa, rozrywa, spopiela. Na krynickim deptaku nie ma już Nikifora, nikomu już nie podaruje swojego nowego obrazka, za to kufel grzanego piwa z malinowym sokiem / podadzą nam uśmiechnięci anieli.

Jednak nawet piwo nie uwolni od tęsknoty za domem, dzieciństwem, które nie chce wkroczyć w dorosłość. Autorka pisze: Nie mogę odwrócić się / bo oto słychać zgrzyt klucza / w otwartych drzwiach czasu // Zgrzyt zardzewiałego klucza to ostateczność / ale czy jest inne wyjście z różowej łąki. Podpowiem – takie samo jak wtedy, podczas odwiedzin cmentarza. Wtapiam się w pejzaż przemijania / wiedząc, że / mam dokąd pójść. Nie wiem, dokąd pójdzie poetka. Na razie zrobiła sobie przerwę w podróży. Wie, że nie może spojrzeć za siebie jak Orfeusz, ale kto jej zabroni zaglądać w pamięć. Uwiecznić w słowie młodą gimnazjalistkę, bo Dziewczyna z fotografii odsłania niepojęte: / Dusza jest mną, gdy opuszczam ciało.

Nie ma co, liść jeszcze nie spada /… / Nie chwycę dosadniej / za żebro Adama // Nie ma odwołania / przed skokiem / z gałęzi. Każdej jesieni umierają liście. Szybują, znoszone podmuchami wiatru, by spaść na ziemię i w proch się obrócić. Taki ich los. Muszą się usunąć, by przyjść mogły nowe. Tak samo ciało każdej Ewy musi oddane być ziemi i nie pomoże żaden chwyt za żebro Adama, niezależnie od tego, czy jest on rubaszny, dosadny, czy czuły, bo on też  śmiertelny, gotów zejść wcześniej i nie daj Boże pociągnąć za sobą. Więc na razie należy się cieszyć, że możemy zobaczyć swoją twarz / w odbiciu wody w tramwajowej szybie, i dalej iść szukając szczęścia, a nie mówić Eugeniuszowi na trzydziestolecie: Mieliśmy już swoje szczęście w czasie przeszłym dokonanym.
Mieliśmy i rozczarowało? Tak bardzo często się zdarza, że to, co z daleka wydaje się cudowne, z bliska traci na uroku. Może jednak lepszy jest ten gołąb na dachu, niż wróbel w garści. Może wypuścimy wróbla i gołąb uleci. Może, ale jak wspaniale myśleć, że się uda, że jeszcze można próbować zdobywać, chwytać, wydawałoby się, nieuchwytne. Iść z żywymi, cieszyć się nimi, póki są. Rozmawiać przy stołach, kiedy głód dokuczy. Wisława Szymborska pisze: „Zjadamy cudze życie, żeby żyć. / Denat schabowy z nieboszczką kapustą. / Karta dań to nekrolog. /…/Nawet poeci najbardziej liryczni. / Nawet asceci najbardziej surowi / żują i przełykają coś, / co sobie przecież rosło. /… / a tam gdzie głód, / tam koniec niewinności. / Do głodu dołączają się natychmiast zmysły: / smak, powonienie i dotyk, i wzrok, / bo nie jest obojętne, jakie są potrawy / i na jakich talerzach.”

Tak jest ze strawą dla ciała, a dla ducha? Dla ducha poezja. Wiersze głodne treści wchłaniają wszystko. Zamykają w czasie pejzaże wszelkie – czyste i skażone. Ubierają w słowa tych, którzy już nie potrzebują listka figowego, obnażają wstydzących się nagości, jeszcze ukrytych za drzewami.

Muszelki, kamyki wypełniają sensem, który gdzieś się rozlatuje, a w rękach zostaje pusta muszelka i kamień. Jak kto chce – wielka, mroczna, słodka, niezbadana tajemnica, którą zgłębiali i nie zgłębili poeci trwający w trzech czasach gramatyki opisowej.
Smutny to tom poezji, ale tytuł: Kamyki. Elegie i krótkie żale nie zapowiadał radości.

Teresa Tomsia: „Kamyki. Elegie i krótkie żale”, Wydawnictwo Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu, Poznań 2011, str. 108

Jolanta Szwarc