Marek Stokowski "Stroiciel lasu", Oficyna Wydawnicza MULTICO, Warszawa 2010, str. 304

Kategoria: port literacki Utworzono: poniedziałek, 18 październik 2010 Opublikowano: poniedziałek, 18 październik 2010 Drukuj E-mail

Marek Stokowski (rocznik 1957) jest kustoszem Muzeum Zamkowego w Malborku. Poeta, prozaik. Debiutował w 1996 r. zbiorem wierszy Dzień nad ciemną rzeką, wydając później m. in. humoreski Sny dla dorosłych i dla dzieci (1998 - wspólnie z Mariuszem Stawarskim), powieści Błazen (2004), Noc tajemnic (2005), Samo-loty (2005), a także kilka książek popularnonaukowych i edukacyjnych poświęconych zakonowi krzyżackiemu i jego zamkom. A teraz ukazała się rzecz nowa - powieść Stroiciel lasu, opublikowana nakładem Oficyny Wydawniczej MULTICO. Już na wstępie godzi się zaznaczyć, że to proza wysługująca się przednim humorem, oparta na niezwykłym pomyśle i warta czasu poświęconego lekturze. Zaś jej narratorem jest... pies.

Pies wielorasowy, czyli kundel - bestia inteligentna i elokwentna. Czworołapy przybłęda ze swadą przedstawia historię niejakiego M - postaci zagadkowej. Kim jest M, bohater główny powieści? To osobnik o nieciekawej aparycji - z ducha dzieciak, z ciała człek dojrzały. Bierze się to stąd, że M przeszło dwadzieścia lat spędził w śpiączce. Poznajemy go w chwili, gdy ze śpiączki się wybudza. A już wybudzony ma kłopot ze sobą, swoją tożsamością, także ze światem realnym. Dręczy go przeświadczenie, że latał - jeszcze niedawno siedział na chmurze i teraz zeskoczył. Po co wrócił na Ziemię, skoro tam, w górze, między aniołami, było mu tak dobrze? W tych (niejasnych) okolicznościach pytanie postawione prawidłowo. Lecz odpowiedzi brak. Odpowiedzi tej M będzie szukał długo.
Tymczasem personel szpitalny nie bardzo dowierza dziwnemu pacjentowi; jego status jest trudny do określenia. Rzeczywistość "gryzie" M, rozkojarza i nie daje spokoju. A dodatkowy zamęt potęgują powtarzalne bombardowania z kosmosu: myśli - jak się wydaje - bez sensu i składu. Oto ich próbka: Jeżeli pozrywasz z dzwonnicy kielichy tych dzwonów, to uschną; Zwykle raz w tygodniu foki proszą o pierwiastek kwadratowy z siedmiu albo z innej trudnej liczby lub Jest tak wielu różnych ludzi, więc czy jeden z nich nie może zostać kierownikiem rzeki? I niby co z podobnymi rewelacjami miał robić?
Wkrótce przewekslowują M z warszawskiego szpitala do Domu Pomocy Społecznej (też w stolicy). Tu długo nie zagrzewa miejsca. Wciąż nękają go niepokoje, męczy harmider - odbierany z zewnątrz, ale i od środka. Bo w niewytłumaczalny sposób słyszy także materię ożywioną i nieożywioną - na różnych poziomach. Słyszy rzeczy, o których nikt postronny nie ma nawet bladego pojęcia. To kolejna przypadłość (albo niezwykła umiejętność) M. Można to również nazwać darem o dwóch obliczach. Cierpi przez to, bowiem dysharmonia ziemska (w odróżnieniu od kosmicznej) jest wielka.
Splotem okoliczności (albo celowo - dzięki siłom wyższym) z Domu Pomocy Społecznej trafia do zapadłej dziury w leśnych ostępach. I lepiej wylądować nie mógł, co z czasem się okazuje. Bo tu właśnie czeka nań spełnienie z wolna ujawniającej się misji. Jak skrótowo ujmuje to na okładce wydawca: "Jego (tzn. M - przypis mój) głównym zajęciem staje się harmonizowanie brzmienia rozstrojonych drzew i zakątków puszczy w pradolinie Wisły". W jaki sposób dokonywał owego harmonizowania brzmień? Ba, nie było to proste, lecz okupione intucyjną metodą prób i błędów - oględnie i na wysokim szczeblu ogólności można powiedzieć.
Zresztą, nie jest sprawą recenzji streszczanie powieści. Niechaj czytelnik sam czerpie przyjemność ze śledzenia niebanalnej fabuły. Raczej skupmy się teraz na sposobach prowadzenia tej prozy, na konstrukcji, wreszcie na języku.
Niewątpliwie pod względem budowy jest to rzecz napisana tradycyjnie: z zachowaniem odpowiednich proporcji opisu i partii dialogowych. Historia (dziejąca się po przełomie politycznym schyłku lat osiemdziesiątych), meandrując dygresjami, toczy się wartko, nawet potoczyście. Dużo tu humoru sytuacyjnego, ale i językowego, ukrytych (lub jawnych) aluzji do "zdobyczy" cywilizacyjnych i kulturowych. Pojawiające się (i znikające) postaci nakreślone są barwnie, w sposób zróżnicowany. Zwraca uwagę bogata wyobraźnia twórcy. Materia tej powieści aż kipi od szczegółów - o smakach wyrazistych, pociągających. Drzewa nie są jakimiś tam anonimowymi drzewami, to konkretne modrzewie, dęby, buki, akacje, brzozy, topole. Również ptaki nie są gatunkowo anonimowe. Wręcz czuje się autorską radość tworzenia, która - zwłaszcza przy dłuższym obcowaniu - musi "zarazić" odbiorcę. I zaraża. Otwierając w czytelniku - mimo nie zawsze przyjemnych przygód M - jasną, rzeźwą przestrzeń.

Dawno już nie trzymałam w dłoniach tak odświeżającej, bezpretensjonalnej, dowcipnej, a jednocześnie dającej do myślenia powieści. I to powieści, dopowiedzmy, bez pretensji artystowskich.
Polecam z całego serca. Bo i serce tu występuje - przybierając postać łaknienia uczuć głębszych. Co pośrednio łączyć można z nienatrętnym przesłaniem Stroiciela lasu, które jest próbą zwrócenia uwagi na rozszczepienie jaźni współczesnego człowieka i zagubienie w kłębowiskach samopożerającej się cywilizacji.

Wanda Skalska