Wojciech Kass, Krzysztof Kuczkowski "Pieśń miłości, pieśń doświadczenia", Galeria Autorska, Bydgoszcz 2006, str. 32

Kategoria: port literacki Opublikowano: wtorek, 16 marzec 2010 Drukuj E-mail


Jerzy Grupiński

Pieśń światła, pieśń ciemności

       Wspólną książkę Wojciecha Kassa i Krzysztofa Kuczkowskiego wydała pięknie Galeria Autorska Jana Kaji i Jacka Solińskiego w Bydgoszczy. W tym wydawnictwie (i oprawie plastycznej, budzącej niskie uczucie zazdrości), ukazywały się już wiersze Krzysztofa Kuczkowskiego – „ Anioł i góra” (1996),  „Niebo w grudniu” (1997). Twórca i naczelny „Toposu”, połączył się w omawianej tu publikacji, z drugim autorem – Wojciechem Kassem, podobnie jak uczynił to w roku 1995, kiedy to w Gdyni wydał poemat autobiograficzny „Stado”’ wraz z drugim poetą – Krzysztofem Szymoniakiem, który zamieścił we wspólnym tomie utwór prozą i wierszem pt. „Nasza mała metafizyka”. Zestawienie się autorów w jednym woluminie, można przyjąć jako przypadkowy akt współpracy, czy „moment towarzyski”...  Ale nie jest bez znaczenia przecież, z kim siadamy do stołu, z kim dzielimy kartki książki. Chcąc nie chcąc, zestawiamy obu autorów, porównujemy nolens volens – i nie uciekną przed tym obaj poeci, ani czytelnicy tej książki.
        „Pieśń miłości”, tak zatytuował cykl swoich wierszy Wojciech Kass. Już pierwszy utwór „Śpiew dusz radosnych” zaczyna „Komin jak iglica ...” z charakterystycznej dla Kuczkowskiego napowietrznej rekwizytorni, w następnym wierszu ”Planety są w nas / przemarsze mgławic / przeciągi komet ...” Wreszcie w „Stopniowaniu porzeczki” czytamy „Kurczy się nam przestrzeń - / właśnie to miał na myśli poeta z Sopotu / kiedy pod nosem mruczał słowo „tlen”. Tak więc autor świadomie nawiązuje dialog, rozgrywa sytuacje z tekstów partnera, twórczo je przenosi, budując własne obrazy i myśli. I nie jest to zależność (młodszego o prawie dziesięć lat) ucznia, w stosunku do mistrza. Mistyka światła, promienia słonecznego buduje tu świat jasny, niełatwego optymizmu, który nie waha się odwołać do Zielonego Konstantego, którego Pranie poeta wiernie stróżuje. Policzyłem: aż dziewięć razy powtarza się wyraz „światło” w wierszu ”Pocałuj w usta światło”. To ono ma zamknąć „otwartą ciemność’’. Jest w tych utworach wiara w iluminację, tonacja mistyków, ojców Kościoła, którzy idąc za Arystotelesem, przekonują nas, że bez promienia Boskiej radości, nie zrozumiemy ani świata, ani siebie. A gdy się już to stanie, wtedy „Zerwane obrazy obracają się, obracają, / słowa toczą się, toczą  /  wiersze radują się, radują.” („Pocałuj w usta światło”), wyznaje z bezbronną szczerością Wojciech Kass, bo teksty te buduje emocja, liryczny żywioł, narracja, na którą składają się  zwykłe, codzienne troski i radości. Pojawiają się rodzice, imiona dzieci, przezwiska kolegów z podwórka, zabawy z synem przywodzą na pamięć obrazy, głosy, zapachy sprzed lat. Teksty często bez poetyckiego sztafażu, odkryte, głęboko sensualistyczne, nasycone liryzmem.
       Obca jest poecie oschłość, oszczędność wiersza wiedzionego z dykcji, z  poetyki Tadeusza Różewicza, Zbigniewa Herberta. Nie chce pamiętać Przybosiowego przykazania „Najmniej słów”. Z naturalną swobodą, przypomina czułe sceny  ze swego dzieciństwa „Mamo, tato, pani Reniu ! / Szykuję się do skoku na ich kolana / ale zamiast poczuć w ramionach silny kark ojca / ucho matki na policzku, zimną iskrę jej kolczyka / spadam w przepaść.” („Wybiegłem z tego snu”) oraz rytuały chłopięcych inicjacji „Stałem w wodzie i uczyłem ją pływać / i gdy dłoń wsunąłem ...” („Słońce zachodzi w południe”). Po tym nawrocie do przeszłości, przychodzi kolej na poetycką relację z dnia codziennego : zabawy z synem, ojcowska  troska, imiona dzieci, wreszcie testamentarne zapisy piękna i tajemnicy naszego świata („Napowietrzne”).Euforyczne wzloty zamyka nagłe opamiętanie  „choćby ostatecznie / miało to być / sypkie próchno / sypki proch prószącego świata”, czytamy w wierszu „Wznośmy ku niebu nasze posłania”. Dwa ostatnie utwory cyklu – wyżej cytowany i „Czarna łza”, zdają się zapowiadać inny język, innego poetę – bohatera drugiej części omawianego tomiku – Krzysztofa Kuczkowskiego. „Co zostanie z zachwytu nad zachodem słońca / wzniecającego pożar chóru sosen” pyta Wojciech Kass w ostatnim wierszu cyklu „Pieśni miłości”.
       Druga część książki, to „Pieśń doświadczenia” pióra Krzysztofa Kuczkowskiego. Jego poprzednia publikacja pt. „Tlen” ( 2003 rok) pytała, upraszczając, o „Pewność wiary czy zachwyt nad pięknem stworzenia...”nie unikała  „wytwornej metafizyki” i „... ostatecznej odpowiedzi: widzieć i pisać, czy wiedzieć i milczeć” ( vide recenzja niżej podpisanego, „Twórczość” XII 2003). „Pieśń doświadczenia” obraca się w kręgu legendy, symboliki  Emily Dickinson  i kultowego filmu Jim Jarmuscha – „Dead Man” z roku 1995, obecnego przelotnie na naszych ekranach, rok później pt. „Truposz”. Bohaterowie wierszy Krzysztofa Kuczkowskiego rozgrywają sytuacje z biografii poetki i wspomnianego filmu, dopisując własne kwestie, wypowiedzi. Utożsamiają się z postaciami, dystansują się, wprowadzają elementy własnego życiorysu, marzenia, sny. Wszystko to dzieje się dziś, teraz, na gorąco i ma swój wymiar tak tragiczny, jak i groteskowy. Wywołane z przeszłości postacie – jak upiory, wychodzą na żer i szukają świeżej krwi. Węszą za nią – i znajdują ją w gardle poety, w pulsującym przegubie jego piszącej  ręki.
        Oto filmowy William Blake w wierszu pt. „Truposz”, udręczony między dwoma zwierciadłami (vide „Przyszedłem ciebie odwiedzić” w tomie pt. „Tlen”) ; oto ojciec poetki – John Dickinson, kostyczny nadzorca diabelskiej Machiny ( machina z języka greckiego – fortel, podstęp, intryga ), w której chciał pracować wędrujący Blake. Jest i miasto, w którym „Uwięzieni w śpiewie maszyn / przerzucają kładki między przepaściami, / balansują na wiszących pod pułapem / schodach jak na trapezach ...” („ Dickinson metal works”). Ten czarny świat przypomina odwrócenie „bożych młynów”, sprawiedliwie mielących mąkę dla bożych ludzi. Młyny bogów mielą powoli – mówili Grecy- więc sprawiedliwie. Jest wreszcie i wiersz pt. „Pan Dickinson”, w którym autor próbuje wygnać upiora – ojca poetki, ze swego wnętrza – „Niech zamieszka w dzikich / kotach koczujących pod oknami wdów, / niech ukamienują go chłopcy z sąsiedztwa.” Poprzez film Jarmuscha spotkamy się też z postacią Thel, którą reżyser przejął z poematu Blake’a o córce serafinów, pt. „Księga Thel”. Filmowa bohaterka ginie zastrzelona, w wierszu Kuczkowskiego wytwarza sztuczne, papierowe kwiaty . Zrealizowany w poetyce westernu, mistyczny poemat – film Jarmuscha, nie jest wolny od specyficznego komizmu. W jednej ze scen „łowcy głów” – czarne charaktery w pościgu za bohaterem obdarzają widza komicznym dialogiem, nazywają bliźnich Filistynami a więc tymi, których należy zniszczyć, zabić, wytracić. Ten motyw w wierszu zamykającym książkę, zostaje z całą powagą i odpowiedzialnością moralną, przejęty przez autora cyklu, wraz z mottem, zaczerpniętym z filmowego dialogu. Poeta słyszy „... dochodzący z daleka jakby inny głos: „Puść go” / - mówił – „Puść go wolno”. To był mój głos,” To słowo, jak pisze w poincie wiersza i książki Krzysztof Kuczkowski, „rozlegać / się będzie aż do skończenia świata.” („Filistyni”).
        Tak kończy się relacja z eschatologicznej podróży (tropem Orfeusza? Wergilego?), do krainy ciemności, diabelskiego świata przemocy, symbolicznej Machiny, siedliska brudu i wyuzdania. Ranny Blake ucieka na skradzionym koniu, by wreszcie za sprawą postaci o imieniu Nobody, udać się symboliczną łodzią w tajemniczą, ostatnią podróż  przeznaczenia – tak jest w filmie Jarmuscha. Inaczej u Krzysztofa Kuczkowskiego. Poeta żegna nas Chrystusowym przywołaniem „Byście się wzajemnie miłowali”. Oto kończy się świat zła i „oka za oko”, zaczyna się Nowy Testament – słowo Miłości. Piekło symbolicznej Machiny ( dopiszmy, że można ją oswojoną, wziąć dziś do ręki, w postaci luksusowego pisma pt. „Machina”), staje się biograficznym doświadczeniem z dzieciństwa poety : groza dzielnicy zwanej Tajwanem, ojcowska garbarnia, wciąż trwają „Dlaczego w mojej głowie  obracają się / bębny pełne świńskich skór / i chemikaliów ?” („Dickinson metal works”). Miasto, ongiś wymierzane – wyznaczane przez kapłanów, będące symbolem boskiego porządku (vide z greckiego źródłosłowu podobieństwo łacińskich wyrazów urbs – orbis, miasto – świat), zostaje poddane okrutnemu doświadczeniu, w sensie – oczywiście – nie empirycznym lecz metafizycznym. Krzysztof Kuczkowski mimo, że posługuje się legendą Emily Dickinson i filmu Jarmuscha, buduje własny unikalny świat, poza kategoriami czasu i przestrzeni, mówi własnym, osobnym głosem.
          Tak więc doświadczamy w omawianym tomie, jak u manichejczyków, synkretycznego aktu światła i ciemności, dobra i zła, które (zdają się mówić obaj poeci) nie mogą istnieć bez siebie. Duch i materia, dwa skrzydła rzeczywistości i człowieka, sprzeczne same w sobie, dopełniają się wzajem, jak dwa głosy – pieśń miłości i pieśń doświadczenia. I tak mogłoby kończyć się omówienie tomiku Wojciecha Kassa i Krzysztofa Kuczkowskiego, gdyby nie pytanie niepokojące: jak czytać, widzieć te wiersze, jeśli cykl utworów Krzysztofa Kuczkowskiego, jest również pieśnią, doświadczeniem miłości ?



Latarnia Morska 3 (7) 2007