Mieczysław Machnicki "jest tylko gradobicie i deszcz perseidów", Towarzystwo Przyjaciół Sopotu 2014, str. 72

Kategoria: port literacki Utworzono: sobota, 15 listopad 2014 Opublikowano: sobota, 15 listopad 2014 Drukuj E-mail


Leszek Żuliński

POEZJA WIELKIEGO ŁADU

Od zawsze wiedziałem, że śmierć wiersza rymowanego i sylabotonicznego została ogłoszona przedwcześnie. Postmodernizm otworzył drogę wszelkiego typu nieregularnościom i eklektyzmom, toniemy w tym języku po uszy i właśnie w takim otoczeniu dobry wiersz rymowany staje się powiewem świeżego tonu. Niełatwo temu sprostać, bo rzeczywiście miary regularne są uschematyzowane, jednak język ma to do siebie, że znajdzie wyjście z każdej sztampowej pułapki.

To udowodnił Mieczysław Machnicki w roku 2013 tomikiem Lawa się nasadza skorupa ciemnieje wydanym w Bibliotece „Toposu”. Najnowszy tomik pt. jest tylko gradobicie i deszcz perseidów to ciąg dalszy tego „eksperymentu”.

O tym pierwszym tomiku m.in. pisałem: Piękne obrazy, skojarzenia i domysły ustanawiają osobliwość tego tomiku. Obsesyjnie tanatologicznego, ale i witalnego, mrocznego, lecz też zapisanego z cudna nutą lekkości i dowcipu, protestującego przeciw ciemnemu przeznaczeniu, ale i stoickiego. W ten sposób tekst równocześnie jest uszeregowany w wielowiekowym „ciągu literackim”, ale na tyle zindywidualizowany, że niepowtarzalny. Tu triumfuje równowaga doznania osobistego z „metafizyką zbiorową”.

W sporej mierze to, co pisałem przed rokiem odnosi się i do nowego zbioru. Machnicki bowiem nadal zajmuje się sytuowaniem jednostkowego ego w żywiołach i mocach, jakie nad nim tworzą biocenozę bytu.

Proszę zobaczyć… Dla przykładu przytaczam wiersz „zatytułowany” trzema gwiazdkami (jak wszystkie w tym tomiku): komu słońce świeci gdy pod słońcem chmury / kogo nie oślepia gdy świeci do góry // podobno planety na wierzchu są zimne / tak zmarłym za karę wymierza się winę // wewnątrz zaś gorące jak na wierzchu słońce / tak żywym się zimnym uśmierza bolące // podobno planety krążą razem z ziemią / widzą się wzajemnie gdy nad nimi ciemno // ja też na planetach kładę swe powieki / jakbym słońce z oczu przekładał do ręki. Osobliwa ta kosmologia ociera się o kosmogonię, a ta biegunowość pomiędzy słońcem a ciemnością, gorącem a zimnem to Wielka Metafora żywiołów i przeciwieństw, w której sytuuje się człowiecza drobinka, pyłek wrzucony w ogrom nieskończoności.

Poprzedni tom recenzował m.in. Marcin Orliński, który napisał: Machnicki wydaje się prowokować semantyczną katastrofę. Pragnie, by słowa wykoleiły się ze swych semantycznych torów. Zagęszcza język, wprowadza rozbudowane metafory i na każdym kroku komplikuje ontologię świata przedstawionego. Cymes w tym, że ów świat przedstawiony dalece wykracza poza świat poznawalny, że człowiek jest w nim nie tyle obywatelem Ziemi, co pyłkiem wszechświata. I tu zaczyna się metafizyka tych wierszy

Człowiek jak meteoryt, jak deszcz perseidów rozsiany jest w tej bezkresnej przestrzeni. Machnicki często „uczłowiecza” go szczególikami drobnymi, przyziemnymi, codziennymi i to zderzenie pyłku z ogromem zamienia się w fenomenologię konkretu zderzonego z przestworzem. Podobną perspektywę oglądaliśmy w Mapie pogody Jarosława Iwaszkiewicza, choć przecież tamten tom miał inny pejzaż i inną dykcję.

Totalna metafizyka balastuje między ogółem a szczegółem, ale też ociera się o absurd i nonsens, które urastają do wagi „dowodów rzeczowych” jak w tym oto wierszu: jechałem rowerem po pustym kościele / coraz szybciej dalej trafiłem na siebie // pan tu nie dojechał słyszałem przez koła / zakręciłem wyżej skrzydłami anioła // nie wiem czyja była daremna przestroga / że ktoś na rowerze jedzie zamiast Boga // przekroczył pan metę nie wróci do siebie / ten rower już będzie sam kręcił po niebie // gdy obce się zdało światełko i dzwonek / zsiadłem i skręciło się to nieskończone. Humor, dowcip? Ależ znów nawiążę do Iwaszkiewicza: pogoda ducha niechaj będzie z tobą… W tych wierszach dramat dzieje się inaczej. A może w ogóle go nie ma? W tych wierszach jest ład, wiara w porządek świata i w jego miary, nawet te, których nie pojmujemy. Machnicki jest stoikiem. Przemijanie go dręczy – ale bez udręki.

Te dystychowe, rymowane wiersze układają porządek świata w pary i w analogie. Jeszcze jeden cytat z Orlińskiego: Zastanawiający jest zwłaszcza rozdźwięk między (…) treścią i formą. Z jednej strony chaos, a z drugiej – kosmos: stałe metrum, ściśle określona wersyfikacja, mniej lub bardziej precyzyjny rym. Tak jakby na każdym kroku poeta chciał zwrócić uwagę czytelnika na narzędzia, którymi się posługuje. Jakby przywoływał całą tradycję wersologiczną tylko po to, by obnażyć jej siłę lub słabość: Owa „tradycja wersologiczna” poniekąd uzmysławia nam tutaj porządek wszechświata. Wszystko się w nim rymuje, choć my mówimy prozą.

Cóż za przepiękny cykl! Po lekturze obu tomików Machnickiego mało mnie obchodzą dysputy na temat nowoczesności, postmodernizmu, świeżych dykcji itp. Jeszcze raz okazuje się, że „poezja treści” nie musi oglądać się na „poezję mody”. Machnicki pisze swoje „wiersze schyłkowe”, w których chce zrymować bilans samowiedzy i transcendencji. Jego klasycyzm wiedzie do źródeł, które tak się porozpryskiwały w zawierusze epok i doczesności każdego życia.

Mieczysław Machnicki "jest tylko gradobicie i deszcz perseidów", Towarzystwo Przyjaciół Sopotu 2014, str. 72

Leszek Żuliński

 

 

Przeczytaj też w "porcie literackim" recenzję zbioru wierszy M. Machnickiego Lawa się nasładza skorupa ciemnieje (2013) - pióra Anny Łozowskiej-Patynowskiej