Grażyna Zambrzycka "Portret z lustrem w tle", Towarzystwo Przyjaciół Sopotu, Sopot 2010, str. 52

Kategoria: port literacki Utworzono: poniedziałek, 06 grudzień 2010 Opublikowano: poniedziałek, 06 grudzień 2010 Drukuj E-mail

Grażyna Zambrzycka - ur. 1956 r. w Olsztynie. Od 1981 r. mieszka w Kolumbii Brytyjskiej w Kanadzie. Debiutowała w 1993 r. zbiorem poetyckim Wiersze i pieśni, wydając później tomiki Opowiedzieć jeszcze raz (1995), Karmelitanka. Wieniec (2003), Godzina w katedrze (2008). Jest laureatką Fundacji Władysława i Nelli Turzańskich w dziedzinie literatury za lata 2007-2009. Teraz, nakładem Towarzystwa Przyjaciół Sopotu, ukazał się zbiór nowy, zatytułowany Portret z lustrem w tle. Książka wyszła w ramach Biblioteki "Toposu" - sopockiego dwumiesięcznika literackiego, jako pięćdziesiąta czwarta w tej serii.

Tył okładki zdobi "fabularna" fota. Widzimy półprofil autorki na tle górskiego zbocza, które - porośnięte świerkami - znaczą łaty śniegu. Na wyciągniętych dłoniach poetki siedzi ciemno ubarwiony ptak z białą obwódką wokół szyi. Nie rozpoznałam gatunku. Zresztą, nie ma to znaczenia. Gdyż idzie tu o klimat tej fotografii. Kojarzącej się, dzięki takiej, nie innej scenerii, z refleksyjnością. A wspominam o tym z tego powodu, że pośrednio dobrze oddaje charakter prezentowanej poetyki. Bowiem ten tomik przesycony jest takimi właśnie nutami i wątkami (W kruchym zwoju książki płyną obłoki,/ bieleją dzwonnice, oddychają/ szeroko doliny).
Dużo w tym zbiorze namysłu, obserwacji odwołującej się do natury. Śledząc strofy G. Zambrzyckiej zetkniemy się z przedstawicielami flory (brusznica, szczaw, majeranek, perz, krwawnik czy róża) i fauny (kruk, drozd, orzeł, delfin, orzeł czy tygrys). W wielu przypadkach przywoływane z imienia rośliny i zwierzęta mają znaczenie symboliczne. Przez co więcej znaczą, niźli znaczą - zwłaszcza w kompozycji poetyckiej.

Zbiór liczący trzydzieści utworów cechuje narracyjność. Zaś snute poetyckie opowieści, mówiące o konkretnych ludziach (lub konkretnym osobom dedykowane), kołują nad czytelnikiem - zataczając kręgi coraz szersze. Aż do odwołań (czy nawiązań) kulturowych, jak choćby w utworach "Empedokles" i "Starość królowej Saby".
Sporą zaletą tych wierszy - i to poczynając od minipoematu tytułowego - jest oszczędność słów, a też zauważalna dyscyplina słowa. Konstrukcyjnie utwory są bez zarzutu.

Jednak część odbiorców może nieco znużyć statyczność i stateczność tradycyjnego poezjowania. Bierze się to między innymi z tego, że poetka unika oryginalnej metaforyki, kładąc nacisk na mowę oswojoną. Trochę przez to książka "gubi" artystyczną siłę, którą bez problemu mogłaby uzyskać dzięki zwiększeniu dynamizmu strof, a też inwencji językowej. To uwaga ogólna, po lekturze całości. Z zastrzeżeniem - co oddaję autorce Godziny w katedrze - iż w lawinie średniej jakości obrazów poetyckich znalazłam trochę wersów ciekawych (np. srebrna krew księżyca w "Złamanym prawie") lub wręcz kapitalnych (np. w koszach z wikliny/ szczeniły się dni w utworze tytułowym).

Suma? Plusy tej poezji znoszą wymienione minusy. A w natłoku poetyckich propozycji dzisiejszego czasu sama poprawność to chyba trochę za mało. Choć, z drugiej strony, pewna jestem, że zbiór G. Zambrzyckiej znajdzie (i zadowoli) swoich czytelników.

Wanda Skalska