Anatol Ulman "Miąższ", Wydawnictwo ALTA PRESS, Koszalin 2010, str. 76

Kategoria: port literacki Utworzono: niedziela, 12 grudzień 2010 Opublikowano: niedziela, 12 grudzień 2010 Drukuj E-mail

Anatol Ulman - rocznik 1931, urodzony w Nancy (Francja), obecnie mieszka w Koszalinie. Prozaik, autor utworów scenicznych, dziennikarz i krytyk literacki. Debiutował w 1979 r. głośną powieścią Cigi de Montbazon (dwukrotnie wznawianą). Później opublikował m. in. książki Obsesyjne opowiadania bez motywacji (1981), Potworne poglądy cynicznych krasnoludków (1985), Ojciec nasz Faust Mefistofelewicz (1991), Zabawne zbrodnie (1998), Dzyndzylyndzy czyli postmortuizm (2007) - nominowaną do Nagrody Literackiej Gdynia w 2008 r. oraz Drzazgi. Powabność bytu (2009). By teraz, ku zaskoczeniu czytelników, zadebiutować jako... poeta. Gdyż Miąższ okazuje się zbiorem wierszy. I to zaskakującym w dwójnasób.

Bo obok niespodzianki związanej z wyjątkowo późnym debiutem poetyckim mamy niespodziankę drugą - dotyczącą oryginalnej formy zaprezentowanych utworów. A też wyraziście określonego światopoglądu. Krok po kroku spróbuję rzecz wyłuszczyć. Co proste być nie musi, jak się okaże pod koniec omówienia. Choć proste na swój (trochę przewrotny) sposób jest.
Zacznijmy może od S. A. Kierkegaarda, z którego A. Ulman zaczerpnął motto: Rozumiecie więc, że wolę być raczej pastuchem świń na Amagerze i żeby mnie świnie słuchały, niż być poetą i żeby mnie słuchali ludzie. Skąd raptem ten dziewiętnastowieczny duński filozof (a też teolog i poeta romantyczny)? Ma to swoje uzasadnienie w wymowie Miąższu. Bowiem A. Ulmana trapią podobne rozterki - dotykające odczucia absurdu ludzkiego żywota w kontekście wszechmocy chrześcijańskiego Boga (lub niewiary w Boga) - bo Ten na on czas zdominował kulturę Europy. Kiergegaard (jawny spór z Heglem, powinowactwa z myślami Pascala, Schellinga i św. Augustyna) wahał się, co widać w jego pracach. Nie krył swoich wątpliwości, wręcz czyniąc z rozważań etyczno-religijnych swój oręż. Natomiast A. Ulman, czasami ocierając się o gorzką ostentację, dosłownie demonstruje swoją niewiarę. To bolesny rys, zwłaszcza dla mnie, osoby wierzącej, ale nie chcę tu roztrząsać światopoglądów. Dodajmy tylko, że taka postawa egzystencjalna osadza swój pogłębiony tragizm w obliczu ugruntowanej (?) świadomości, że kiepska dola człowieka ma tło  w i e c z n i e  istniejącej natury. Zatem punktowana przez poetę komiczna pustka (nie mylić z kosmiczną, a jednak mylić - raczej wiązać - trzeba) ma swój należyty sens. Komizm tej sytuacji, a raczej tragiomizm lub wręcz dramat bierze się z linii nieprzezwyciężalnego podziału. Notuje A. Ulman w jednym z utworów: kierkegaard/ to cebula potworna/ chorobliwa/ ze słów/ do obierania/ z rozpaczy/ albo śmierci albo/ drżenia bojaźni/ wewnątrz/ jak to/ w cebuli/ ogromniejszej/ od umarłego białego/ księżyca/ komiczna pustka.
Pustka. Po drugiej stronie nic. Straszno. Tylko w łeb sobie strzelić. Bo skoro  t a m  nic, po cóż nasza życiowa mordęga?

Tego cały czas dotykają wiersze późnego, dojrzałego debiutanta. Konsekwentnie, momentami brutalnie (z używaniem określeń obscenicznych włącznie). A jednak jest w tych wersach pewna czystość - wynikająca z otwartości mówienia. Zero tu tak zwanej poprawności (we wiankach dziewuszek/ w wazonach rżniętych/ mdlejąc z rozkoszy/ święta hipokryzja/ klęcząc rozkłada nogi). Za to niepokojąco uwodzić może dalszy plan tych wierszy, przesycony motywami przyrodniczymi. Pełno między wersami trzmieli, mrówek, korników, modraszków, lebiod, cebul, brzóz i jabłoni. Słowem witalności i niewzruszoności otaczającej nas natury, która kontrastuje z bezwyjściowością chorób, cierpienia, śmierci i rozkładu materii. Warto dodać do tego "zimny" humor, specyficzny i trudny do podrobienia dar dworowania sobie z potocznych wyobrażeń o świecie i bryków myślowych. Autor (co ważne) potrafi dworować również z siebie (teraz/ spróchniały, udaje poetę/ świeżutkie/ ciasteczka/ ze starego bezsensu/ łupieżu kurzu/ jak sądzi, żyje).

Powyższe spostrzeżenia kojarzyć się mogą (i słusznie) z obrazowaniem w książkach prozatorskich autora Cigi de Montbazon. Równie drapieżnym (a jednocześnie przez odwrócenie czułym), rozbudowanym "mięsistymi" szczegółami. Gdzie rajskie ogrody obsadzane bywają przaśną, ziemniaczano-buraczaną prawdą.
Dobrze temu służy język twórcy. Przykuwający uwagę nie tyle bezmiarem metafor, oksymoronów, przerzutni, gimnastycznych związków frazeologicznych, co ascezą, skrótem, strzelistym widokiem. Niewątpliwie Anatol Ulman znalazł w wielopostaciowej poezji współczesnej swoją niszę. To dziś nie lada sztuka.
Zbiór, liczący blisko sześćdziesiąt utworów, wydany w twardej oprawie, w pierwszej chwili intryguje zdjęciem włoskiego orzecha bez łupiny, co przypominać musi pozbawiony czaszki ludzki mózg. Co z kolei kieruje naszą uwagę ku rozumowi. Który - dla jednych będąc tyranem, dla drugich "błogosławionym" wyzwolicielem, a dla jeszcze innych ledwie "opakowaniem" dla duszy (pełniącym rolę służebną) - sugeruje wektory wędrówki tropami przedstawionych wierszy. Świetny pomysł.
A w ogóle to książka odważna - nie tylko od strony kontrowersji światopoglądowych (gdyby tylko, byłoby to za mało), lecz przede wszystkim dzięki oryginalnej mowie poetyckiej. Wielu spośród młodszych debiutantów może się z niej uczyć podejścia do słowa.

I - poza wszystkim - już widzę konsternację części odbiorców. Nie zdziwi mnie także stupor krytyków, którym z trudem przyjść może przełknięcie tej "żaby". Gdybym się myliła, a lubię się mylić, byłabym - jako "zboczona" duchowo omawiaczka książek rozmaitych - usatysfakcjonowana.

Wanda Skalska