Sławomir Płatek „Bez imienia”, DANMAR Biuro Edytorsko-Usługowe, Warszawa 2010, str. 52

Kategoria: port literacki Utworzono: piątek, 03 grudzień 2010 Opublikowano: piątek, 03 grudzień 2010 Drukuj E-mail

Nota o Sławomirze Płatku (rocznik 1974) jest bardziej opisowa, niźli trzymająca się faktów. Dowiedziałam się, że autor mieszka w Trójmieście (choć nie tylko), publikował w kilku periodykach, a też zbiorach poezji i prozy (jakich, nie podaje). Nadto jest współzałożycielem stowarzyszenia Salon Literacki, miłośnikiem samotnych spacerów po górach, dobrego wina, książek, muzyki i zacnego towarzystwa. Zaznacza też w tejże nocie: Wiele razy pytany dlaczego piszę udzieliłem wielu różnych odpowiedzi. Myślę, że wszystkie są prawdziwe.

Powyższe informacje nie wyczerpują zawartości całej noty. Ale starczy.
Trochę podobnie (w sensie „zawiłości”) jest z porodem samego zbioru wierszy. Jak m. in. przeczytać możemy na stronie redakcyjnej publikacji – redakcją zajął się zespół redakcyjny portalu Salon Literacki www.salonliteracki.pl; rzecz sygnowana jest jako nr 2 Serii Salonu Literackiego, a wydawca to DANMAR Biuro Edytorsko-Usługowe, którego sponsorem – ujawnionym na okładce - okazuje się firma WinnePola bezpośredni importer win.
Jednak zajmijmy się zawartością poetyckiego zbioru.
Autor podzielił tomik na trzy części, dając im kolejno tytuły: „Aleksandria”, „Przerywnik z punktu a do punktu b” oraz „Zdrowa tkanka”. Łącznie znajdziemy tu 41 utworów.
A zaczyna się wręcz sielsko, wierszem „magia wierzbowa”, którego pierwsze wersy brzmią:

obcinając gałązki dziobaliśmy wędkami wodę.
puszczaliśmy w dół wierzbowe stateczki i z dołu
przypływały pstrągi.

To czas dziecięcej niewinności, czas inicjacji, gdzie podmiot liryczny bardziej jest obserwatorem, niźli uczestnikiem. Później, z wiersza na wiersz, a zwłaszcza od części drugiej, sytuacja się zmienia. Bowiem świadomość niewinnego obserwatora zostaje skażona brudem tego świata. Pojawiają się też problemy etyczne i pytania z nimi związane. Nie tylko w wymiarze indywidualnym.
To dosyć ciekawa (choć naturalnie powtarzalna) ewolucja rozwoju emocjonalnego i duchowego. Podmiot liryczny rozwija się, bo musi, bo taka jest presja społeczna i kulturowa, bo za plecami taka, nie inna, historia. I daje tego świadectwo utworami.
S. Płatek jawi się w tych utworach osobnikiem inteligentnym, a też wrażliwym. Jednak świat z jego perspektywy, a precyzyjniej mówiąc – z perspektywy ogłoszonego tomiku, nie ukazuje walorów pozastandardowych. Tu wszystko jest przewidywalne, poprawne, „mądrościowo” nie budzące sprzeciwu.
Również od strony artystycznej podobnie to wygląda. Czasem brak tu wyrazistości obrazu, konsekwencji w jego budowie, uwidaczniają się także niedostatki językowe. Po prostu język to „chwiejny”, jeszcze mało zindywidualizowany. W trakcie lektury odnosi się wrażenie, iż poeta porusza się trochę po omacku, wciąż szukając własnych środków wyrazu.

znać ciebie to dużo więcej niż znać bruno schulza/ a nawet niż czytać jego książki. to tak jak wejść/ do jednej z nich albo jeszcze lepiej – wdrukować się/ być autorem fabułą i światem opisywanym i nawet/ opisem. to lepsze niż wiedzieć że istnieją w ogóle// takie książki. to tak jak pisać ją – ty od początku/ ja od końca. widzisz zrobiliśmy jakiś błąd. dawno/ minęliśmy się przez środek i nie widać ani końca/ ani końca początku. już nie jesteś księgą a ja nie jestem/ brakującą historią. drogi przyjacielu smutno mi. wybacz// od jakiegoś czasu wszystko pęka, może to kryzys literatury. – notuje poeta w utworze „Osobisty II”.
Może to kryzys literatury, może to kryzys poezji. Może. Wtedy mogłabym powiedzieć, że przez kraj kroczą całe armie Sławomirów Płatków – podobnie piszących; bez wyrazistej twarzy, bez rozpoznawalnego imienia.  Ale tak nie powiem. Gdyż literatura ma się nie najgorzej, a reszta to problemy osobnicze.

Nie zamierzam też kończyć przybliżania debiutanckiego zbioru Bez imienia minorowym akcentem. Byłaby to dla autora niezasłużona krzywda. Bowiem tomik – mimo wytkniętej średniości, a miejscami miałkości – zawiera sporo wartościowych strof. Do których zaliczam zwłaszcza te z części pierwszej - choćby utwory „gęś”, „zelek i archanioły”, „mięta i dziurawiec”, „cmentarz w bielicznej”. Znalazłoby się też kilka w części drugiej i trzeciej.
Zatem: mimo wszystko debiut to – choć nierówny – jednak ciekawy.

Wanda Skalska