Camerata Silesia śpiewa kompozytorów młodszych, górno- i dolnośląskich

Kategoria: z dnia na dzień Opublikowano: poniedziałek, 31 maj 2021 Drukuj E-mail

Barnaba Matusz

 

Czy Camerata Silesia powtórzy sukces odniesiony na zeszłorocznej gali wręczenia Fryderyków? Tegoroczne nominacje ułożyły się dla Cameraty nieco inaczej niż poprzednio. Katowicki chór prowadzony przez Annę Szostak co prawda znowu ma szansę na nagrody w dwóch kategoriach, tym razem jednak nominacje uzyskała nie jedna płyta po prostu dwukrotnie nominowana, a aż dwa krążki – każdy w osobnej kategorii. W kategorii Album Roku Muzyka Współczesna na nagrodę ma szansę drugi tom serii „Camerata Silesia Sings Silesian Composers”. To właśnie jej pierwsza część rok temu przyniosła Cameracie statuetkę w kategorii Album Roku Muzyka Chóralna. Kolejną szansę na Fryderyka, tym razem w kategorii Album Roku Muzyka Chóralna, dała Cameracie płyta z muzyką Romana Padlewskiego i Joanny Wnuk-Nazarowej. Rozdanie kolejnych „poważnych” Fryderyków już 25 czerwca.

 O ile pierwsza część serii, z utworami Kilara, Krzanowskiego, Bogusławskiego, Dziadka i Ryszarda Gabrysia, była zbiorem utworów czołówki śląskich twórców, druga część wydawnictwa skupia się na wybijających się kompozytorach młodszych i mniej znanych.

 Otwierający nową płytę utwór Istnieje przestrzeń Justyny Kowalskiej-Lasoń jest jak fanfara oznajmująca, że młodzi śląscy twórcy wcale nie muszą oglądać się na śląskich mistrzów. Kompozycja przeznaczona „na mieszany chór solistów” swoją premierę miała w 2017 roku na katowickim Festiwalu Prawykonań. Camerata Silesia musiała sobie poradzić z utworem skrajnie niejednorodnym stylistycznie i, co jest rzadkością, jednocześnie zaskakująco podniosłym. Śpiewane słowa to zbitki sylab pochodzących z różnych języków, znalazło się również miejsce na tekst łaciński i mantrę, a także gwizdy, szumy, szepty, syki i wrzaski. Technicznie mamy tu jednak do czynienia zarówno z nawiązaniami do wczesnej polifonii Zachodu, jak i technik zupełnie współczesnych czy nieeuropejskich. Cztery lata temu utwór nie wzbudził zachwytu krytyków relacjonujących jego prawykonanie w sali NOSPR. Przy kilkukrotnym wysłuchaniu utwór jednak wiele zyskuje. Wystarczy, że zestawienie pomysłów zaczerpniętych z różnych tradycji przestaje już wprawiać w osłupienie.

 Gdyby więc w 2015 roku na swoich dwudziestych piątych urodzinach Camerata Silesia prawykonała psalm Iudica me Deus Przemysława Schellera w programie obok (pewnie jeszcze wtedy nieistniejącej) kompozycji Kowalskiej-Lasoń, nikt nie pomyślałby, a tak miało się podobno wtedy stać, że Scheller, włączając do obsady aborygeński róg – didgeridoo – zdobył się na dowcip. Iudica me Deus, który również znalazł się na płycie, to jednak nie zwyczajny dowcip, a znowu udana gra konwencją. Bogate w alikwoty brzmienie etnicznego instrumentu z antypodów na pewno łatwiej zaakceptować jako basową podporę kościelnego śpiewu niż ezoteryczne zaśpiewy z Istnieje przestrzeń. To oczywiście wcale nie musi oznaczać, że mamy do czynienia z ciekawszą kompozycją.

 Na wspomnianym przed chwilką urodzinowym koncercie Cameraty Silesii swoją premierę miał poruszający Psalm 96 Marcina Rupocińskiego z interesująco ukształtowanym następstwem faktur. To najkrótszy i najbardziej ascetyczny utwór na płycie, przejrzysty i przepełniony atmosferą pobożności. Brzmieniowo bogatsze, choć utrzymane w podobnym duchu jest opracowanie antyfony Da Pacem Domine urodzonego w Tychach, a wykształconego w Warszawie, Piotra Tabakiernika. Te dwie kompozycje, razem z Iudica me Deus, to najpiękniejsze utwory na płycie.

 Ostatnie trzy kompozycje są bardziej rozbudowane. Venite, adoremus Wiesława Cienciały to jedyne na płycie bezpośrednie odwołanie do duchowości luterańskiej – zasad Solus Christus i Soli Deo Gloria. Opracowanie tekstu pogrzebowej antyfony In Paradisum Marcina Bortnowskiego rozwija się powoli, kompozytor zagląda za Zasłonę bardzo ostrożnie. W połowie utworu znajdujemy się już właściwie poza czasem, zamiera wszelki ruch i utwór zamienia się w niesamowitą medytację nad słowem requiem.
 Najnowocześniejszym, najodważniejszym utworem pierwszej płyty serii był Psalm radosny Ryszarda Gabrysia. Drugi tom serii zamyka kompozycja Basilesia… jego syna – Aleksandra Gabrysia. I do tej kompozycji pasują podobne określenia. To jedyny utwór na płycie pozbawiony sakralnych odniesień, może poza zabarwieniem utworu elementami muzyki gospel. Nagranie to właściwie jedynie warstwa audio polimedialnego, częściowo improwizowanego, parateatralnego widowiska. Obok elementów gospel Gabryś zaprzągł tu chyba wszystko. To prawdziwy zawrót głowy. Na pewno diablo trudny do wykonania czy nagrania.

 Bez względu na to, jak ułożą się wyniki Fryderyków, seria „Camerata Silesia Sings Silesian Composers” rozwija się kapitalnie. Na drugiej płycie zarejestrowano materiał różnorodny i interesujący, a selekcji kompozytorów, których muzykę nagrano, dokonano uczciwie. Płyta to też po raz kolejny popis wykonawczej perfekcji katowickiego chóru. Zastanawiające również, że zmienił się geograficzny klucz doboru nagranego repertuaru. Choć szata graficzna wydania wciąż jednoznacznie umiejscawia nas na Górnym Śląsku, nawet w samych tylko Katowicach, to na płycie mamy też muzykę kompozytorów związanych raczej z Dolnym niż z Górnym Śląskiem – Marcina Rupocińskiego i Marcina Bortnowskiego. Ciekawe, czy w kolejnych tomach serii również będzie można odnaleźć utwory kompozytorów z Wrocławia.

Barnaba Matusz

 


Barnaba Matusz – ur. 1993 r. w Jaworznie. Absolwent muzykologii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Bibliotekarz akademicki, dziennikarz i krytyk muzyczny. Publikował m.in. w „Ruchu Muzycznym”, „Opcjach”, „Polityce Narodowej”, „Czasie na Muzykę” i czasopiśmie „Silesia Prezentuje”.