Przygoda amerykańska Adama Zagajewskiego*

Kategoria: z dnia na dzień Opublikowano: sobota, 15 maj 2021 Drukuj E-mail

 

Adam Lizakowski

Adam Zagajewski, obok Czesława Miłosza i Stanisława Barańczaka, największą część twórczego życia spędził w Ameryce, chociaż nigdy na stale tutaj nie mieszkał. Od roku 1988 był wykładowcą akademickim w Houston i Chicago, a także bardzo często przekraczał ocean z wizytą na spotkania poetyckie, literackie, konferencje międzynarodowe oraz po odbiór licznych nagród poetyckich i honorowych. Dla mnie ten krakowski poeta był panem życia, mówił biegle kilkoma językami. W porównaniu z innymi polskimi poetami, którzy nie chcieli, nie mogli, albo woleli nie ruszać się z kraju, miał możliwość obserwacji i kontaktów z ludźmi innych kultur. Czy czas spędzony na  podróżowaniu i zwiedzaniu czyniła z Zagajewskiego lepszym poetą, eseistą? Niewątpliwie tak, można to z całą pewnością stwierdzić na przykładzie jego esejów, a także wierszy.

Przebywanie na stałe czy tylko czasowo poza granicami Polski to doskonała okazja aby spotkać innych, nowych ludzi, posłuchać  co mają do powiedzenia chociażby o naszej ojczyźnie, o naszej kulturze, kuchni, o nas jako narodzie. Za granicą słowa Polak, patriota, katolik słyszymy inaczej i odmiennie brzmi ono w naszych uszach. Wyjazd za granicę także pomaga nam lepiej zrozumieć nas samych, popatrzeć na siebie z pewnego dystansu. Każda ojczyzna ma swój urok dla jej mieszkańców, ale gdy oddalimy się od niej, choćby na kilka dni, wtedy mamy ciekawsze spojrzenie na rodaków i własny kraj. Wracając z każdej podróży widzimy zmiany nie tylko w swoim rozumieniu nas samych czy rodaków. Oczywiście nie dzieje się to z dnia nadzień, lecz świeże doświadczenia i obserwacje wcześniej czy później dadzą o sobie znać.

Celem mojej pracy nie jest opisywanie związku Zagajewskiego z Ameryką, ani poruszanie tematu odbioru jego poezji za oceanem - chociaż  jego obecność fizyczna na Ziemi Lincolna trwała prawie cztery dekady. Pragnę jedynie zwrócić uwagę  na fakt, jak poeta znad Wisły spostrzegał ten wielki kraj, który okazał się dla niego tak bardzo przyjazny i gościny. W poniższej pracy chciałbym przyjrzeć się bliżej tomikom wierszy wydanych jeden po drugim; „Jechać do Lwowa” (Londyn 1985), „Płótno” (Paryż 1990), „Ziemia ognista” (Poznań 1994), „Późne święta (wiersze wybrane)” (Warszawa 1998), „Pragnienie” (Kraków 1999). Okres ten obejmuje dwadzieścia lat życia na emigracji.

W tomiku „Jechać do Lwowa” są tylko dwa wiersze, w których jest mowa o Ameryce; pierwszy nosi tytuł Bezdomny Nowy York. To  krótki utwór, rozpoczynający się stwierdzeniem Bezdomny jak zawsze Nowy York, w którym jednak sporo się dzieje; pojawia się szaleniec przemawiający do ludzkości, jest żona rosyjskiego dyplomaty przymierzająca buty w sklepie przy 34-tej ulicy. Spotkamy też mulata zaskakującego wiedzą o Europie Środkowej, która dla Amerykanina jest tak samo nieznana jak księżyc. Ów mulat, w pozie średniowiecznego trubadura, powiada: W tych butach będzie pani mogła przejść całą Syberię. Komplement dla butów, ale nie dla osoby, która miałaby maszerować w nich piechotą bezkresami syberyjskich chłodów. Istnieje też obraz Vermeera pt. Lekcja muzyki, który nie wiadomo dlaczego staje się soczewką, niebieskim okiem spoglądającym na miasto. Ten fragment utworu w tłumaczeniu na angielski przypuszczalnie sporo by sprawił Amerykanom kłopotów w interpretacji i analizie. W ostatnich dwóch wersach  pojawi się też Stwórca i znak zapytania postawiony przez poetę: Czyż Bóg może inaczej patrzeć // na miasta, szalone i niedoskonałe?
To, że Nowy York jest szalony i niedoskonały, to wszyscy wiemy, bo nie ma rzeczy, miast, ludzi doskonałych, natomiast w tym szaleństwie miasta jest  metoda (jak mówił Poloniusz do Hamleta w najbardziej znanej sztuce wszechczasów). Nowy York jest bezdomny, wspaniały, nieokiełznany i pociągający - jest miastem sukcesów,  zarabiającym miliardy dolarów na „swoim szaleństwie”.

W drugim wierszu z tego tomiku, pod tytułem Nad Ameryką nie znajdziemy opisów ani tytułowej Ameryki, też niczego się o niej nie dowiemy. Lecz warto przyjrzeć się bliżej temu utworowi, gdyż pojawia się w nim nazwisko innego wielkiego polskiego poety Tadeusza Różewicza, z którym Czesław Miłosz rywalizował nie tylko o Nagrodę Nobla. Także Różewicz był konkurentem Zagajewskiego do tej nagrody i to bardzo poważnym , bacznie obserwowanym przez tak zwany „dwór Miłosza”  (czyli wielbicieli jego twórczości, a także spore grono profesorów i krytyków literackich), do dziś funkcjonujący.  Dla nas w utworze Nad Ameryką istotne jest stwierdzenie o Statui Wolności, którą pan Adam porównał do ciężko pracującej stewardesy, z uśmiechem nazywając ją "Statuą Grzeczności". Dla kogoś, kto nigdy nie był w Ameryce, ani nie miał do czynienia  z jej mieszkańcami, to ważne spostrzeżenie:  ogłada i takt nic nie kosztują (lepiej się uśmiechać niż być nadętym).

W drugim tomiku, pod tytułem „Płótno”, znajdziemy tylko jeden wiersz dotyczący Ameryki - o długim tytule: Oglądając Shoah w Pokoju Hotelowym, w Ameryce, który zapewne powstał w tytułowym pokoju hotelowym z cienkimi ścianami, przez które przebijały śpiewy gości hotelowym hucznie obchodzących urodziny. Hałas nie dawał w spokoju obejrzeć telewizyjnego filmu Shoah francuskiego reżysera dokumentalisty (obrazu z 1985 roku o Holokauście, powstającego – na podstawie wywiadów z ocalałymi i sprawcami - 11 lat; w projekcji ponad 9 godzin).  Przesiąknięty tragiczną historią, której autor utworu osobiście nie doświadczył, ale jego rodzina i on byli jej ofiarami, gdyż granice Polski się zmieniły i rodzice poety musieli uciekać z Lwowa do Gliwic. Nie ma potrzeby streszczać wiersza, ani opowiadać o czym jest film, jedynie można  dodać, że jego A premiera tegoż filmu odbyła się w Nowym Yorku – miejscu zamieszkania największego fragmentu diaspory żydowskiej na świecie.
Przy okazji można byłoby zapytać zdolnego francuskiego reżysera, dlaczego nie nakręcił drugiej części filmu pt. Prezydent USA, Franklin Delano Roosevelt odrzuca błagania Żydów. Chodzi o historyczny fakt, że  rząd USA w 1939 r. nie przyjął transatlantyku „St. Louis”  z 937 żydowskimi uchodźcami z III Rzeszy a wojna już trwała. Franklin Delano Roosevelt odrzucił wstrząsającą prośbę o łaskę i uznał Żydów za „element niepożądany”. Dziwi fakt, że największe skupisko Żydów na świecie nie protestowało. Na pokładzie statku doszło do wielu wstrząsających dramatów, a wielu pasażerów w rezultacie trafiło krótko później do komór gazowych. Dodajmy jeszcze, że prośbę pasażerów o pomoc  odrzuciła także Kanada i Kuba. 

W trzeciej poetyckiej publikacji, pod tytułem „Ziemia ognista”, nie znajdziemy żadnych odniesień amerykańskich.  Za to w zbiorze „Późne święta”, stanowiącym wybór wierszy z poprzednich tomików (dokonanym przez samego autora), w rozdziale z nowymi wierszami, spotkamy dwa utwory dotyczące miejsca pracy poety. Jeden z nich zatytułowany Houston szósta po południu, a drugi - składający się z dziewięciu zwrotek - pod tytułem Vaporetto (czyli tramwaj wodny w Wenecji). Narrator wiersza wspomina w nim niewielki niebieski bilet, wielkości znaczka pocztowego republiki Togo, pozwalający podróżować  tytułowym tramwajem wodnym po weneckich kanałach. Jednak dodajmy, że to wojaż tylko w jedną stronę - corsa semplice. Podróż  metafizyczna ze złośliwym celnikiem, który czeka na ludzi, niczym Charon w swojej łodzi, gdy stopi się lak na wspomnieniu i rozpłynie migdał szczytów alpejskich śniegów.
Czwarta zwrotka, oderwana od pozostałych, zabiera na chwilę do Teksasu, wiecznie zielonych dębów, będące symbolem pamięci i siły w Europie, ale w Ameryce jeszcze pamiętać nie mogą, bo jest za młoda na pamięć historyczną.
Utwór kończy się panoramą Wenecji z wieżami, narrator nazywa je czerwonymi wieżami, innym razem wiernymi wieżami, zaś w ostatnim wersie wieżami-igłami kompasu, który utonął (a skoro tak, to już nie wskaże kierunku; zresztą wiadomo w którą stronę idziemy).

W ostatnim tomiku śledzonym pod kątem poszukiwania Ameryki w wierszach autora  How High The Moon jest „Pragnienie”. A w nim cztery wiersze, które nawiązują w jakiś sposób do Ameryki. Dwa wspomniane już pochodzą z tomu „Późne święta”, a dwa następne mają w tytułach jedynie odnośniki do Ameryki, a właściwie do miasta Houston, w którym  - jak już zostało powiedziane - poeta pracował. Pierwszy to "Polski Słownik Biograficzny w Bibliotece w Huston", natomiast drugi  stanowi opis rysunku w Menil Gallery, właśnie w Houston, francuskiego malarza drugiej połowy XIX wieku  pod tytułem "Georges Seurat: Fabryka". Żaden z tych utworów nie miał nic wspólnego z Ameryką, poza tym, że i słownik i rysunek „stanęły” na drodze poety w Houston.

W pobieżnym przeglądzie wymienionych tomików, których daty wydania pokrywają się z obecnością poety poza granicami kraju, we Francji i Stanach Zjednoczonych - jak już wspomniałem - niewiele jest wierszy o Ameryce, ale dużo o Europie i jej kulturze, pojawiają się znaczące nazwiska wielkich Europejczyków. Tylko w pierwszym omawianym tomiku „Jechać do Lwowa”, aż się roi od nazwisk. W otwierającym publikację utworze Ogień, ogień, jest wymieniony w pierwszym wersie Kartezjusz, Pascal, a w ostatniej zwrotce mityczny grecki filozof Heraklit, który powiedział, że nie można wejść do rzeki dwa razy, ale także i to, że wszechświat to wieczny ogień, sam się zapala, sam gaśnie i znowu się zapala bez udziału Boga czy bogów.  Oprócz filozofów znajdziemy w tym tomiku jeszcze nazwiska muzyków i kompozytorów: Schuberta, Wagnera, Bacha, Mozarta, czy Mahlera. Są też malarze i poeci; Vermeer, Keats, Achmatowa, Czapski, Mandelsztam.  Na tych przykładach możemy powiedzieć, co lubił poeta Adam Zagajewski, jaka była jego uczta duchowa, z jakich źródeł natchnienia pił. 
Gdy do  tego doda się jeszcze gotycki łuki, dzwony  Bizancjum, przekleństwa i place Babilonu, katedrę w Beauvais,  katedra w Chartres, piramidy, kościoły, synagogi, wieże Rzymu i baraki Oświęcimia - liczba rzeczowników, słów, obrazów z wiersza na wiersz rośnie. To nie są obrazy przypadkowo zmyślone, na ich znaczeniu możemy przeanalizować aktywność twórczą poety, co zapamiętał z lekcji rzeczywistości, jego kreatywność. W eseju „Dwa miasta”, odważnie pisze o muzyce tak: Muzyka została stworzona dla ludzi bezdomnych, gdyż najmniej ze wszystkich sztuk wiąże się z miejscem… Bezdomnych w tym znaczeniu, że każdy może zabrać ją niezależnie od swojego miejsca zamieszkania, dlatego być może nazywa słuchaczy „ludźmi bezdomnymi” . A o malarstwie następująco: Malarstwo jest sztuką ludzi osiadłych, którzy lubią kontemplować swoje rodzinne strony
Obrazy trudniej zabrać ze sobą, też pozostałe w naszej pamięci - bo czas je zaciera, oraz te wiszące na ścianach naszych salonów czy domów. Z tej przyczyny według niego Malarstwo jest sztuką ludzi osiadłych, czyli tych, co mają własne siedziby. Autor wiersza Moje ciotki tymi stwierdzeniami sugeruje, że doznania wzrokowe uzupełnione doznaniami dźwiękowymi wypełniają życie duchowe człowieka. 

***

11 września 2001 roku świat wstrzymał oddech na piętnaście minut.  W godzinach porannej kawy nastąpił atak na nowojorski budynek zwany World Trade Center, zginęło tysiące ludzi. Redaktorka pisma „New Yorker” zastanawiała się w jaki sposób przez poezję ukazać światu tragiczne wydarzenie. Wybór padł na wiersz pt. Try to Praise the Mutilated World, (Spróbuj opiewać okaleczony świat),  który wcześniej był publikowany na łamach paryskich „Zeszytów Literackich”  i został przetłumaczony na język angielski przez byłą studentkę Stanisława Barańczaka Clarę Cavanagh, obecnie panią profesor, autorkę wielu wspaniałych esejów poświęconych polskim poetom. Zbieg okoliczności, przepadek, szczęście, wszystkiego po trochę - tak sam autor wiersza określił już w anegdotyczny sposób historię jego publikacji na łamach tego wysoko cenionego pisma. Krytycy literaccy nazwali ten utwór jednym z najsłynniejszych polskich wierszy nie dlatego, że nakład „New Yorkera” jest wielomilionowy, lecz z tej przyczyny, że wiele milionów ludzi z nim  się zidentyfikowało.

W 2002 roku poeta powrócił do Polski po dwudziestu latach emigracji. Podjął kolejną ważna decyzję w życiu: sławny, mocny psychicznie i finansowo  zdecydował się na ukochany Kraków, gdzie jeszcze przez dwa lata będzie żył jego ukochany mistrz i mentor Czesław Miłosz. Wrócił z tarczą podbój świata, podbój Ameryki. Udał się. Oprócz wielu nagród, wędrówek po wielu miastach i regionach, pobyt w Stanach i Europie wydał plony nie tylko materialne, ale sentymentalne i uczuciowe. Poeta poznał wielu wspaniałych ludzi, nawiązał wiele przyjaźni, był lubiany przez swoich studentów i pracodawców. Te znajomości i zbliżenia z ludźmi poznanymi na emigracji staną się okazją do zapraszania ich do Polski do Krakowa, do promowania polskiej kultury, tradycji i zwyczajów. Będą oni przyjeżdżać przede wszystkim do Krakowa na różne spotkania międzynarodowe, festiwale, odczyty czy promocje z okazji przekładów ich twórczości na język polski.  Zagajewski obok Miłosza stanie się drugim polskim ambasadorem poezji za granicą. Niestety, tego na czym mu najbardziej zależało, nie otrzymał. Zmarł w pierwszego dnia wiosny, 21 marca 2021 roku.

***
Bardzo luźną znajomość z poetą Adamem Zagajewskim -  trwającą trzy dekady -  podzieliłbym na etapy: kalifornijski, chicagowski i krakowski. Ten kalifornijski to oczywiście znajomość poprzez „Zeszyty Literackie”, w których czytałem twórczość Pana Adama oraz Pan Czesław Miłosz, który wielokrotnie wspominał swojego młodszego kolegę po piórze w rozmowach prywatnych i na  forum publicznym. Tego, co pisali krytycy o twórczości autora "Płótna", nie znałem - mieszkając na drugim końcu Ameryki w San Francisco. O  Europie prawie zapomniałem. W Kalifornii mówiło się o Meksyku i Ameryce Południowej, modna była Ameryka Środkowa przede wszystkim Nikaragua, Salwador czy Gwatemala. O Europie mało kto wspominał, a o Polsce czy Polakach Kalifornijczycy nic nie wiedzieli. A ci cokolwiek wiedzący określali Polaków i Polskę ogólnikową nazwą "East Europe".  Od czasu do czasu trafiałem na amerykańskie periodyki - czy to ze Wschodu, czy Zachodu Ameryki - w których pisano o Adamie Zagajewskim, ale bardziej postrzegano go jako nowego uciekiniera z kraju w Europie Wschodniej, rzadko kiedy wymieniając Polskę z nazwy. Jego twórczość postrzegana była, jako coś egzotycznego bardzo mocno popieraną przez noblistę Miłosza. Patrzono na autora W cudzym pięknie jak na przybysza z innej planety.

Osobiście poznałem autora Sklepów mięsnych 29 kwietnia 1987 roku podczas spotkania poetyckiego w San Francisco - w kościele The First Unitarian Church, na które przybyło ponad sześćdziesiąt osób. Gość z Europy świetnie czytał swoje utwory po angielsku, a nawet na życzenie publiczności przeczytał dwa wiersze po polsku i zrobił na przybyłych - ogólnie mówiąc - bardzo dobre wrażenie. 

Przyglądałem się - młodym ludziom, przeważnie studentom – będąc uszczęśliwiony faktem, że poeta  z Krakowa tak bardzo im się spodobał. Cieszyłem się sukcesem Polaka wśród Amerykanów. Poeta czytał głosem wyciszonym, można nawet powiedzieć, że słabo było go słychać, ale ja go słyszałem dobrze. Skupiony na utworach, starał się jak najlepiej wypowiadać i akcentować angielskie słowa, zdając sobie sprawę z tego, że każde źle wypowiedziana fraza, źle położony akcent, może zniweczyć zrozumienie wiersza. Gdy padały pytania, spoglądał na zebraną publiczność niczym kot z błyszczącymi oczami; zastanawiał się, ważył zdania, zdając sobie rację z odpowiedzialności  za nie. Robił wrażenie angielskiego gentelmana z poczuciem humoru (z rozpiętą pod szyją jasną koszulą i pewną nieufnością do wyciągniętych rąk oraz padających pytań). Chyba czuł się zakłopotany taką znajomością jego twórczości, szczegółowymi pytaniami dotyczącymi nie tylko samej poezji, ale i sytuacji w Polsce, roli literatury w czasach komunizmu.

Byłem świadkiem podniosłej chwili w  tym kościele, czegoś w rodzaju wywyższenia, o którym będą wiedzieć jedynie nieliczni. Bo nastąpił podział na lubiących i wierzących w poezję Zagajewskiego i jego przeciwników - których w kraju, z każdym rokiem będzie przybywać. Spotkanie poprowadziła Victoria Nelson z San Francisco Poetry Center, zaś udział w spotkaniu wzięli; tłumacz Miłosza  poeta – profesor Robert Hass z  uniwersytetu poety w Berkeley  a także związana z Panem Czesławem jego sekretarka, dziennikarka, tłumaczka Renatą Gorczyńską, która razem z Hassem przetłumaczyła  wiersze polskie nadając im tytuł Tremor. Tomik opublikowało wydawnictwo Farrar, Straus and Girroux w Nowym Yorku w 1985 roku – ze wstępem Czesława Miłosza. Słowem wstępnym noblista namaścił Adama Zagajewskiego na „urząd swojego następcy poetyckiego”.  Starego proroka na spotkaniu osobiście nie było, ale to on właśnie powołał kapłana, czyli pośrednika między nim a czytelnikami poezji, (choć tu nie tylko o odbiorców poezji będzie chodziło). Zagajewski będzie także pasterzem służącym słowem i czynem swojemu prorokowi. Zaszczytne powołanie to także spory trud kontynuowania dzieła mistrza wobec świata, bo mistrz z Wilna uważał się za „świat” coraz bardziej wrogiego poezji, literaturze – wcale nie zakończony śmierci mistrza. Tym wyborem prorok dał światu do zrozumienia kogo wybrał na swoje stanowisko „kapłana - gospodarza” polskiej poezji. W chwili powołania Zagajewski miał czterdzieści lat i przez następne trzydzieści pięć będzie traktował  zaszczytne powołanie- misję bardzo poważnie, ani na chwilę nie zapominając o swoimi mistrzu.

Po spotkaniu poszliśmy grupą przyjaciół do chińskiej restauracji, aby przy rybie - podanej w chińskich warzywach i zupie z pierożkami - porozmawiać o życiu na emigracji oraz w Polsce, o poezji i codziennej pracy pozwalającej zapłacić rachunki. Autor wiersza Król po spotkaniu się ożywił, niedawna angielska flegma z niego uszła. Ciekawy był życia w San Francisco, skąd jesteśmy z Polski. W pewnym momencie, po wysłuchaniu historii mego życia, i wiadomości, że jestem z Dzierżoniowa (czasem mówiłem, że jestem z Pieszyc, czasem z Dzierżoniowa),  zaczął sympatycznie wspominać Dni Literatury w Dzierżoniowie (organizowane przez dyrektor MBP Maria Zarzycką - Chołody razem z Domem Kultury „Pegaz” w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku) nabrałem odwagi, aby go poprosić o zabranie kilku moich wierszy do „Zeszytów Literackich”. Oczywiście nie miałem utworów w torbie, nawet nie zakładając, że pójdziemy razem na kolację, ale istniała możliwość dostarczenia poecie do hotelu na drugi dzień. Poeta jednak odmówił, sugerując bezpośrednią wysyłkę pocztą do Paryża. Wkrótce wysłałem wiersze, dołączając publikowany w San Francisco miesięcznik społeczno-literacki „Razem”, którego byłem redaktorem naczelnym. Numer majowy ze zdjęciem pana Adama na okładce,  z umieszczoną z tyłu stroną tytułową tomiku wydanego w 1983 roku w Paryżu pt. List Oda do Wielości (z dedykacją od poety dla Slavic Department w Berkeley).  W czasopiśmie zamieściłem też siedem wierszy poety, między innymi; Maj, wieczór, Moi mistrzowie. Poezja pana Adama bardzo mi odpowiadała i nadal -  po blisko czterdziestu latach – robi na mnie wrażenie. Ku mojemu zdziwieniu odpowiedź z Paryża od redaktor Barbary Toruńczyk nadeszła bardzo szybko, co jest rzadkością w dzisiejszych czasach. Niestety nie była ona pomyślna, pani redaktor uzasadniła swoją odmowę publikacji moim wierszy na łamach „ZL” tym, że są zbyt emigracyjne i nie wpisują się w tematykę jej pisma.
Literacki Paryż bardzo mnie interesował. Z czasem poznałem korespondencyjnie poetę z Warszawy Macieja Niemca, emigranta, redaktora pisma „Kontakt”, wydawanego przez sławnego w Ameryce wówczas działacza „Solidarności” Mirosława Chojeckiego. Wysłałem do redakcji fragment dziennika kalifornijskiego, który spodobał się redakcji i tak rozpoczęła się korespondencja znajomość.

Z Adamem Zagajewskim, jak już zostało wspomniane, spotykałem się wielokrotnie w San Francisco, Chicago w Krakowie - i po raz kolejny po latach w roku 2011 w Chicago.

Pierwszego października tego roku odbyła się słynna debata poetów na temat poezji Czesława Miłosza w której wzięli udział Charles Simic, Philip Levine oraz Adam Zagajewski. Rozmowa odbyła się w chicagowskim teatrze Zygmunta Dyrkacza (który nazwał swój teatr  Chopin Theatre), a moderatorem debaty był Stephen Burt. Spotkanie takie mogło się odbyć dzięki profesorowi Michałowi Pawłowi Markowskiemu, który został szefem Katedry Języka Polskiego i Literatury na Wydziale Sztuk Wyzwolonych i Nauk Ścisłych Uniwersytetu Illinois w Chicago. Przyjazd profesora Markowskiego do Chicago była radością nie tylko dla związanych z polską kulturą na co dzień, czy nawet od święta, lecz także - powiedziałbym górnolotnie - wielkim szczęściem dla Polonii amerykańskiej i Polaków w Polsce. 
Kilka dni później zaprosiłem Pana Adama na lampkę dobrego wina do jednej z restauracji znajdującej się  na bardzo prestiżowej ulicy Michigan Avenue, równoległej do Millenium Park - na wprost sławnej rzeźby nazywanej przez mieszkańców miasta „ the Bean - fasola”, a której  autorem jest sławny rzeźbiarz sir Anish Kapoor  (określający swoje dzieło bardzo poetycko  „Cloud Gate – brama chmurowa”). W pobliżu na tej samej ulicy, niecałe sto metrów na południe znajduje się Chicago Arts Institute, w którym czytają swoje wiersze najwybitniejsi poeci świata  wśród nich Czesław Miłosz i Adam Zagajewski

W roku 2011 w Chicago, siłą rzeczy Adam Zagajewski nie był tym samym, którego poznałem w 1987 w San Francisco. Przez te ćwierć wieku twórca z Krakowa stał się – pozwolę sobie tak to określić - gigantem poezji polskiej. Poetą, na którego w międzyczasie spadł deszcz najważniejszych literackich zagranicznych nagród. Cenili go nie tylko Czesław Miłosz, ale i rosyjski noblista Joseph Brodski, dziesiątki  wybitnych poetów na wszystkich kontynentach (gdzie omawiano jego twórczość na najważniejszych uniwersytetach).
W naszej rozmowie emigrantów, trwającej blisko godzinę, on był stroną pytającą, ja odpowiadającą. Rozmowie emigrantów, którym Pan Adam już chyba nie był, skoro powrócił do Krakowa na stałe – nadal wciąż pracując jako wykładowca w Stanach. Przy drugiej lampce wina wyjąłem z plecaka dwa kilogramy wierszy z prośbą o napisanie wstępu do mojego zbioru pt. "156 listów poetyckich z Chicago do Pieszyc", który planowałem wydać na trzydziestolecie pracy twórczej. Ku mojemu miłemu zaskoczeniu poeta się zgodził, początkowo zasłaniał się  brakiem czasu. Wprawdzie zajęło mu to prawie pół roku, ale napisał. Dołączyłem przedmowę do maila, który wysłałem z Chicago do Pieszyc, do Wydziału Promocji Miasta, który prowadził i finansował całe przedsięwzięciu. Lecz pech chciał, że słowo wstępne krakowskiego poety gdzieś się zapodziało.  Skład redakcyjny tworzyli Paweł Brzozowski, Sławomir Szel, Dawid Cech pracownicy wydziału promocji miasta, dyrektorka biblioteki Lidia Zakrzewska-Strózik, za korektę odpowiadała polonistka Jolanta Maniecka. Książka została wydana latem następnego roku.

Kilka lat później, będąc w Krakowie, zadzwoniłem do  Pana Adama z prośbą o spotkanie, ale był zbyt zajęty (kamień spadł mi z serca), jednak wskazał miejsce blisko jego zamieszkania, gdzie w kawiarence zostawiłem dla niego ów tomik wierszy - bez wyjaśniania przyczyna braku jego wstępu. Krępowałem się niedopilnowania tego. Jakiś czas później dowiedziałem się od osób w całym przedsięwzięciu zorientowanych, że nazwisko autora wiersza Pożegnanie Zbigniewa Herberta niewiele mówiło wydawcom mojego tomiku i zamiast jego wstępu został zamieszczony list gratulacyjny z okazji mojego trzydziestolecia pracy twórczej,  podpisany przez burmistrza miasteczka i panią przewodnicząca Rady Miasta.

Napisane słowo wstępne przez pana Zagajewskiego było dla mnie dużą satysfakcją i wyróżnieniem, tym bardziej że poeta właściwie nigdy nikomu takiej przysługi poetyckiej nie robił. A po drugie sam mistrz Miłosz zawsze, ale to zawsze mówił o twórczości Zagajewskiego z dużym uznaniem i to publicznie podczas odczytów i prywatnie wśród znajomych. Nie jest też dla nikogo tajemnicą, że Pan Czesław przez wiele lat wraz ze swoim „dworem” promował twórczość swojego pupila do Literackiej Nagrody Nobla. Pamiętam, że raz, a było to w roku 1988 po spotkaniu poetyckim, w którym Pan Czesław wygłosił odczyt o poezji polskiej, gdy podszedłem pogratulować mu wystąpienia, ze zmartwioną miną zapytał się mnie czy się podobało. Nie zaskoczył mnie tym pytaniem, bo już na tyle dobrze go znałem, że spodziewałem się podobnej rekcji. Często zagadywał znajomych, co myślą o jego najnowszej książce, odczycie, publikacji czy wierszu, wieczorze autorskim i nawet nie czekając na moją odpowiedź dodał „zapomniałem wspomnieć Staszka Barańczaka”. Tak, Adam Zagajewski był jego zdecydowanym faworytem, wysoce go sobie ceniłem jako człowieka i poetę. 

Moja znajomość z Adamem Zagajewskim trwała ponad trzy dekady, spotykaliśmy się w różnych miejscach, poeta swoim stwierdzeniem „poznałem Lizakowskiego dzięki Miłoszowi” zawsze w towarzystwie zamykał mi usta. Pan Adam należał już do chyba jednych z ostatnich ludzi, których poznałem w towarzystwie Pana Miłosza, mieszkając w San Francisco i studiując w Berkeley.

--------------------------------------
*Wspomnienie o Adamie Zagajewskim z przygotowywanej książki Czy poeta Czesław Miłosz był kosmitą?

Adam Lizakowski

 

Przeczytaj też u nas w dziale ‘z dnia na dzień’ tekst A. Lizakowskiego „Czy warto być poetą, czyli sprzeczka męża z żoną”


Adam Lizakowski (ur. 1956 r. w Dzierżoniowie) – polsko-amerykański poeta, prozaik, tłumacz. Od 1981 r. przez 35 lat przebywał w USA. Studiował na Columbia College Chicago – creative writing gdzie uzyskał tytuł Bacher of Arts. Studia ukończył z wyróżnieniem Cum Laude. Tytuł magistra (Master of Arts) otrzymał na amerykańskim Northwestern University. Powrócił z emigracji i zamieszkał w mieście urodzenia.
Związany z literacko-poetyckim ruchem w San Francisco i Chicago. Przez wiele lat publikował w paryskiej „Kulturze”, a też w nowojorskim Nowym Dzienniku”. Opublikował m. in. tomiki poetyckie Cannibalism Poetry (1984), Złodzieje czereśni (1990), Wiersze amerykańskie (1990), Legenda o poszukiwaniu ojczyzny (2001), Dzieci Gór Sowich (2007), oraz Pieszyckie łąki (2010). W swoim dorobku ma też Zapiski znad Zatoki San Francisco (2004) oraz album Chicago miasto nadziei w poezji i fotografii (2005).