„Incipt” Waldemara Jochera

Kategoria: z dnia na dzień Opublikowano: czwartek, 18 marzec 2021 Drukuj E-mail

Bartosz Suwiński

 

SIĘGAM WARGĄ PO WIDMO. NA PROGU U WALDEMARA JOCHERA

1.

Incipit*  składa się z trzydziestu wierszy. To trzecia książka Waldemara Jochera (laureata Nagrody im. Iłłakowiczówny za najlepszy debiut 2009 roku –  tom Reszta tamtego ciała), który mówi o niej: „zbiór nowych znaków końcowych”. Trzecie otwarcie. Kolejna próba deszyfrowania znaczeń. W przypadku poezji autora Przetrwalnika, każda krytyczna próba artykulacji tego, co pojawia się w głowie czytającego, w trakcie lektury, już na wstępie skazana jest na porażkę. Tym bardziej, chce się ten poetycki świat zrozumieć, nazwać, rozpoznać. W zetknięciu z tymi tekstami, pozostają nam same wątpliwości. Tu nie domyka się wieka interpretacji. Może siła poezji Jochera na tym właśnie polega, że człowiek w końcu musi znaleźć w sobie taką możliwość siebie, która jak otwarta przestrzeń, pozwoli tym wierszom zabrzmieć, aż po samo, krańcowe echo? Nie jest tak, że ciągłe sabotowanie spodziewanego się sensu, podkopuje naszą wiarę w możliwość jakiegokolwiek dialogu, a to paradoksalnie, uspokaja? Jestem sam ze sobą i trzeba mi nieść ten ciężar. Czy to jest krzyż, o którym pisze Jocher, uciekając tym razem w źródlane konteksty? Żeby znaleźć człowieka, może trzeba wypatrywać u początku?

można wypowiedzieć wszystko, by się zrodzić w mowie –
by odgrodzić przyszłość: jej już bez nas nie ma; nie ma nas
w tych zdaniach. plątam siebie w wargach na czas pępkowania.

[s. 28]

2.

Wiersze Jochera to biologiczne przygody człowieka, wpisane w rozkojarzone porządki języka. Jocher idzie w poprzek czytelniczych przyzwyczajeń, każe nam inaczej określać się wobec porządku, a raczej nieporządku lektury, gdzie zderzają się ze sobą mgławice różnych językowych galaktyk. Jego wiersz jest procesem stwarzającym się w akcie czytania. Akcenty za każdym razem rozkładają się inaczej, a sam tekst w nieskończoność generuje znaczenia (albo wypaczenia). Sam Jocher zaczyna – to jego określenie – „początkowanie”, które przybiera zazwyczaj zaskakujący językowy obrót. Asystuje procesowi tworzenia, jakby uchylał się przed językiem, nadającym nazwy, tytuły, imiona. W jakimś sensie puszcza gramatyczną sprężynę dla samej siebie. Tym razem Jocher proponuje nam swoją wersję genezyjskiego początku:

więc choć gładko wejdziesz w sen języka szumów, będziesz odtąd
pragnął odwzajemnień rany, co nie mieszka w mowie, lecz jest obolała.
[s. 8]

Pytanie nasuwa się takie: czy to Jocher destabilizuje znaczenia czy mechanizm wiersza w kółko opowiada reprodukujące się mechanizmy zakłóceń, w ich chaosie i nieporządku? Poeta, opowiada się za pierwszą intuicją. Czyni siebie przekaźnikiem jakiegoś wzbierającego prądu języka, który napiera na niego, domagając się nagłego wysłowienia. W zasadzie tej poezji można zadawać same pytania, a odpowiedzi, jak nie było, tak nie będzie. Język rośnie dziko jak nieposkromiony bluszcz, oplata wszystko swoimi słowami. Nie sposób karczować mowy, pozbawiać się głosu. Dużo tu cielesności, uwikłań człowieka w biologię, tak jakby Jocher przypominał, że my swoje, a ciało myśli swoje: „machina ciała / w dal wydala mowę” (z wiersza VII. Zapłodnienie). Nasienie, tworzenie, kreacja. Ale na poziomie czystej, atawistycznej biologii. Początek (bo chyba od czegoś trzeba zacząć?) opowiedziany językiem stworzonym przez technologię, karmiącym się cywilizacyjną matrycą płynnej pulpy chaosu. Być może o tym są te wiersze. A może to bełkot, maskujący swoje pustosłowie biblijnymi inklinacjami? A może Jocher nas zwodzi, tak jak zwodzi, a w końcu zawodzi język? Prohibicja idei ostatecznych?

by płonąć ktoś naciąga język do wielkości knota.
na zewnątrz rodzi się potwór o rozległym wnętrzu:
jest to dyscyplina pionu z funkcją poziomego dna.
jawi się brama rozdzierająca oba miasta, oba końce.
[s. 24]

3.

Rafał Różewicz, komentując te sygnały nadawcze, zwracał uwagę, że w Jocherowym uniwersum „język stał się częścią systemu, specjalistycznej nowomowy, z której nic nie wynika. Ma jednak stwarzać pozory sensu i postępu”**. Nie wiem… Język, próbujący nadążyć za technologią, staje się na naszych oczach, antyjęzykiem. U Jochera głód poznania jest pozbawiony liter tylko pozornie. Właśnie te wiersze zdają sprawę, że wszystko szuka dla siebie języka-poplecznika, co usłużnie wypowie: jestem. Poeta (celowo czy z bezsilności?) odwraca porządki: odtąd chleb trzeba karmić własną kością. „warga zawija obłok”. W rozmowie z Weroniką Janeczko, dla małego formatu, Jocher mówił – i niech te słowa pozostaną podsumowaniem niniejszego szkicu – tak: „rozpoznaję postaci jako właśnie byty. Te byty, co jest kluczowe, są brzemienne. To jest ich jedyna właściwość, której skutki są nie do przecenienia. Człowiek jako byt, życie jako byt, świat jako byt i wreszcie język jako byt! Reszta się mnoży i dzieje. Przyciąga i odrzuca. Pochłania i wydala. Ale zawsze JEST”***. Na progu przeczytajmy XIV. nawyki:

w oczodołach zalęgła się blada dziewczynka – zaraza wie
jak pozbyć się języka: zlizuje z kartki wzór, zostawiając ja.
[s. 20]

Waldemar Jocher „Incipt”, Instytut Mikołowski, Mikołów 2017, str. 40

Bartosz Suwiński


----------------------------------------------------------------
* W. Jocher, Incipit, Mikołów 2017. Biblioteka Arkadii – Pisma katastroficznego, t. 147. Wszystkie cytaty wg tego wydania.
** R. Różewicz, Osobno, lecz konsekwentnie, „Odra” 2018, nr 9, s. 59.
*** http://malyformat.com/2018/08/samemu-chce-zabierac-elementu-zaskoczenia/. Dostęp: jakiś czas temu.