Humor, co kala*

Kategoria: z dnia na dzień Opublikowano: czwartek, 24 wrzesień 2020 Drukuj E-mail

Anatol Ulman 

 Dobry niedawno  folwark telewizyjny, noszący nazwę rozrywka gadana (kabaret, humor, satyra) został sprzedany burżuazyjnym łajzom. Doszczętnie zrujnowany marnieje, próchnieje, niszczeje, gnije, rozpada się  smutno, choć niby wesoło. Jakieś oprychy wyprute z poczucia humoru po nim ganiają, są tłuste, wstrętne, relikwiami nie tak dawnej świetności handlują bezczelnie, zamieniając wartości na lichą miałkość.

 Wielcy, zmarli  artyści, tacy jak Edward Dziewoński, Ryszard Dobrowolski czy Andrzej Czechowicz  oraz Jan Kaczmarek i Andrzej Waligórski łkają w melancholijnych niebiosach, do których, mam nadzieję, cudowne scenariusze i równie urocze muzyki tworzą dwaj starsi panowie, wieża słoniowa humoru studzwonna pani Irena Kwiatkowska nieszczęśnie zrydzykowała (zatem uprawianie kabaretu nie chroni przed żadną utratą), usunął się w cień wielki Jan Kobuszewski, arcyksiążę komizmu subtelnego, magicznego Andrzej Poniedzielski tuła się gdzieś w swej eleganckiej taradajce czy czortopchajce, umiłowana mi wspaniała śmieszka Hanna Śleszyńska rzadkim gościem na salonach telewizji. Zapodział się w starości genialny Wiesław Michnikowski. Nie wiadomo gdzie zniknęli niepowtarzalni Wiesław Gołas, Wojciech Pokora i przede wszystkim wspaniały Wojciech Pszoniak. Plugawa ciemnota jedynie słusznych wygnała z telewizorów największą panią modernistycznego humoru, niedoścignioną Olgę Lipińską.
 Nie pojawia się na salonach humoru i satyry aktor największy we wszelkich gatunkach dramatu: Janusz Gajos.

 Za to plącze się gęsto w girlandach polepionych z banknotów, obdarzony talentami błazeńskimi Marcin Daniec, co  solennie przyrzekł ciemnocie narodowej, że nigdy nie pozwoli sobie obśmiewać najbardziej groteskowych instytucji. Cwany to, czy raczej niemądry trefniś możnowładców, któremu pasuje wyłącznie śmiech z nędzarzy i nieudaczników?  Ze zgrozą zauważmy, iż spsiała sięgająca niedawno wyżyn grupa MoCarta.
Czyżby ewolucyjne dostosowanie do komizmu nizinnego?

  Honor polskiej sztuki komicznej ratują jeno, choć bardzo rzadko, wyżyny ciemnocie ukazując nawet w niesłychanie bezwstydnie dennych tekstach (o wódeczce czy sanatorium), Andrzej Grabowski i Cezary Pazura. Dziedzinę natomiast, z drobnymi wyjątkami, oblazła wyhodowana w zmacerowanej słomie smutnego postkomizmu szarańcza wyspecjalizowana w młóceniu gotówki.
 Niesie się przez Rzeczpospolitą nieoznaczony żadnym konceptem, straszliwy, żałosny śmiech kabaretowych hien z czaszkami wyłożonymi błotnistym szmalem.

  To nie jest nawet nieprzyzwoite, czy wulgarne, bezmyślne, prostackie, chamskie. To jest zwyczajnie żadne.
Ponoć tak na świecie wygląda tak zwany stand-up, ów nędzny humor przywleczony, jak wiele różnego gnoju, ze Stanów i z powodzeniem upowszechniany po polskich siołach i miastach. To jest ów przedni komizm dla ćwoków i buraków w Kentucky oraz kowbojów w Texasie, a teraz podawany jako nowoczesność odbiorcom naszej  abonamentowej telewizji narodowej. Wychodzi na scenę łach czyli niby komik, wydłubuje porcję łajna z odbytu w głowie i smakując publicznie spożywa. Widzowie,  humor ten odbierający, pokładają się ze śmiechu, więc kołyszą falami, jak kiedyś polecił geniusz propagandy dr Joseph Goebbels, kabareciarz wojenny.

  Panuje niedołęstwo oparte o pełną niemożliwość budowania komicznych sytuacji, których w życiu dostatek, o niezdolność zupełną wymyślania śmiesznych monologów czy zabawnych dialogów. Proponowany jest za to złaknionej śmiechu publiczności wrzask z wykrzywianiem gęb i nerwowo-idiotyczne bieganie typu: nastąp się krowo, bo włazisz w kupę!

  Kiedy podczas burzliwego lipca wspaniały naród polski, tak wsławiony zwycięstwem w bitwie pod Grunwaldem, oczekiwał na należne złoto olimpijskie, które zabezpieczyć miała złaknionym obywatelom między innymi paskudna tenisistka, ja obejrzałem sobie w telewizorze kolejną imprezę rzeźniczą  pod nazwą 18 Festiwal Kabaretu Koszalin 2012.
Na scenie amfiteatru osławiona Hela (z domu Malinowskich), przy pomocy głupio wesołego  męża, nienormalnych parakolegów oraz innych męczących ciemięg intelektualnych, ciachała boleśnie tępym nożem satyry i humoru zagłodzoną szkapinę znaną jako Koń Polski, chabetę daremnie komiczną, kobyłę żałosną i nieśmieszną. Kolejny mord rytualny, który, po reanimacji wycieńczonego zwierzęcia, powtarzać się będzie do rychłego końca ludzkiego rozumu. Impreza pod, naturalnie, patronatem pana sołtysa Koszałkoopałkolina, tak troskliwie hołubiącego kulturę tego rodzaju.
  Po miesiącu dowalili ludowi kopytami antyhumoru w żałosnych powtórkach ze straszących brakiem pomysłów ruin oraz rozwodnionymi skeczami znad jezior nędzne Wyrwigrosze.
  Dlaczego rozdrapuję wstrętny strup?

 Powód jest oczywiście szerszy, niż inwazja mizernej, nędznej, cwaniaczej parakultury, co dla śmierdzącego zysku od lat już seryjnie wytwarza  żywioną ochłapami smutną parasatyrę. A chała prezentowana jest medialnie całemu ogłupianemu bohaterskiemu przecież krajowi.
 Najpierw jednak dla uczciwości stwierdźmy twardo, w najlepszej woli, że w niepodległym, najlepszym z niemożliwych, systemie wolności zwanym demokracją każdy ma niezaprzeczalne prawo wytwarzać każde badziewie i dowolnie sprzedawać je tumanom, by godnie łajno spożywali. Jeśli, zgodnie z najwyższym prawem i sprawiedliwością, robić można oraz sprzedawać masło wykombinowane z zużytego towotu a wędliny, minimum w połowie, wypełniać wodą, słusznie zwilżającą mielone kopytka  oraz raciczki, to w ramach najlepszych gospodarczych swobód dotyczących sztuki i rozrywki oborowej musi być kabareciarzom podmiejskim zapewnione prawo do robienia łachowatych produkcji artystycznych czyli ordynarnej chały. Zatem producenci widowisk mogą proponować masom ludowym produkty najnędzniejsze z nędznych, klecone z odpadów i glutów estradowych czyli pokazywać odbiorcom najbardziej zawstydzającą, nieprzyzwoitą artystycznie mizerię.

  Albowiem bowiem w ramach wolnej wymiany towarowej niby nikt nie musi szmiry kupować. Pytanie jednak, również usprawiedliwione handlowymi kodeksami kapitalistycznej wolności, czy misyjne TV ma  prawo takie produkcje nabywać oraz emitować to jest womitować?
 Kultura śmieciowa, humor drwiący bezczelnie nawet z organizatorów, hańbiący  bezmyślnych wykonawców, potwornie gardzący widzami.
 I ta bezmózga satyra wypruta z inwencji.
 Wrzeszczący gorzej nierozumnych maluchów podstarzali, biedni mężczyźni grający siebie, to jest bezradnych idiotów opuszczonych przez poczucie. przyzwoitości, przecież bezmyślnie tłuczący lepki, łatwy szmal wytapiany z baranów.

 Nic bardziej żałosnego, śmierdzącego, zgniłego, wstydliwego, utkanego w umysłowych chlewach  z gnoju, z barwnego, bezczelnego łajna. Z oborowej głupoty, z hańby rozumu, z tłustych pieniążków chamstwa. Z rechotu, bzdury mizerii głowowej. Z przegniłych odchodów antykultury. Zrodzone w pazernej głupocie. Symbol duchowej mizerii. Tak mianowicie wyglądają cykliczne programy, zwane dla obrazy ludzkiej godności kabaretowymi.

 Chciałoby się rzec: jadowity, paskudny smutek prowincji gogolowskiej. Byłaby to jednak obrzydliwa niesprawiedliwość wobec ciemnoty tamtej Rusi małomiasteczkowej, bagiennego braku poczucia błotnego humoru poddanych cara batiuszki. Bo to jest gorsze. Przede wszystkim jeszcze niższe, a nade wszystko wyprute ze wszelkiego sensu, niewesołe wydobywanie niby dowcipu z przegniłych mułów bezmyślności, z dna bezsilnej męki wielokrotnie już przetrawionego humoru. Pospolitość, infantylne błazenady, małpowanie małp. Potworna, pusta nijakość.

 Bełkot ciemniaków, żarty odkryte już przez jaskiniowców, debilne udawanie przez ograniczonych niby artystów, zacofanych kobiet, jako że wiadomo, iż ta płeć jest niedorozwinięta, tępa, jałopska i odwiecznie tumańska, tedy komiczna niezmiernie, skutecznie niezmierną wesołość wzbudzająca.
 Ordynarne grubiaństwo, budząca litość posępna nędza umysłowa, a sale dygoczą, rżą, ryczą od śmiechu nieuzasadnionego biednych widzów, wyzutych z poczucia humoru. Istny rozpuk.

 Jako człowiek starutki, spróchniały, kulę się w kącie ze wstydu, poczucia hańby, beznadziejności i smutku.
 
Anatol Ulman

------------------------------
*przypominamy felieton sprzed ośmiu lat, nadal nie tracący na aktualności…

 

Przeczytaj też na naszym portalu inne felietony A. Ulmana (dział "felietony"), fragment powieści Dzyndzylyndzy czyli postmortuizm - w dziale "proza", a w "porcie literackim" omówienia jego książek: Dzyndzylyndzy czyli postmortuizm (2008), Drzazgi. Powabność bytu (2008), Cigi de Montbazon i robalium Platona (2012), zbioru wierszy Miąższ (2010) oraz felietonów wybranych Oścień w mózgu (2011).