„Wieżowiec: Zero” Karoliny Sałdeckiej

Kategoria: z dnia na dzień Opublikowano: sobota, 11 lipiec 2020 Drukuj E-mail

Leszek Żuliński

TRUDNE, MĄDRE WIERSZE

 Czytanie i ewentualne recenzowanie tomów poetyckich to moja nie jedyna, ale główna profesja. A najciekawsze jest to, kiedy napotykam wiersze, które mnie mocno interesują. Nie zdarza się to często, ale tomik (już trzeci z kolei tej Autorki) mocno mnie wciągnął. Dlaczego? – spytacie? Prosta odpowiedź: tego typu wierszy jeszcze nie „smakowałem”, a wiadomo, że każda nowa (i sensowna) oryginalność jest dużym walorem.
 O Karolinie Sałdeckiej czytam: (ur. 1983) – polska poetka i pisarka. 7 czerwca 2011 obroniła doktorat nauk humanistycznych na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika  na podstawie pracy „Wizerunek kobiety w polskich powieściach doby realizmu socjalistycznego”. Laureatka I nagrody VII Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Rainera Marii Rilkego 2009. Nominowana do Orfeusza – Narody Poetyckiej im. K.I. Gałczyńskiego 2017 za tomik „Psi blues”. Publikowała m.in. w „Arteriach”, „Blizie”, „Toposie”, „Twórczości”. W 2016 otrzymała stypendium Marszałka Województwa Kujawsko-Pomorskiego w dziedzinie literatury.

 Zachęcił mnie na dodatek mój przyjaciel Wojciech Kass, który w tej książce pisze: Jednym z wyznaczników tego, co można by określić miarą artystyczną zbioru wierszy jest stopień zaludnienia, czyli to, jak dalece utwory w nim pomieszczone służą jedynie odautorskiemu głosowi, a na ile na ich „pokład” zaproszeni zostali goście, osoby oraz ich głosy, krajobrazy i zjawiska, przyroda ożywiona i nieożywiona. Pod tym względem w trzecim tomie Karoliny Sałdeckiej jest gwarliwie, a raczej swarliwie, co odsłania żywioł tej poetki, którym jest społeczeństwo, jego warstwa odrzucona i upodlona, splugawiona i pławiąca się w swoim poniżeniu.

 Przerywam dalszy wywód Kassa, bo by mi tu miejsca nie starczyło i postaram się opowiedzieć wam dlaczego i Kassa, i mnie tak mocno te utwory wciągnęły.
 Otóż ta dykcja jest nieporównywalna z żadną inną. Posłuchajcie jednego z licznych wierszy, a zrozumiecie, że to jest coś, co zabrzmi wam w uszach inaczej niż dotychczas. Na początek proponuję wiersz pt. Monika. Oto on: biliśmy ja po szkole za kinem i w parku przy schodach / na cmentarz chociaż nikt z nas nie pomyślał / że do twarzy jej będzie w goździkach liliach albo chryzantemach / biliśmy za grzywkę tłuste włosy dziwny zapach / nazywaliśmy go smrodem a dorośli / biedną nikt nam nie tłumaczył / biliśmy za plecak bluzę za głos za ciche bycie obok za krótkie włosy / za plamę na czole (zwykłe przebarwienie też mam takie / na ręce) za to że nic nie mówiła a drżała jej broda / jak łyżka w szklance.
 Ot, częste „okrucieństwo” dzieciaków. I to są prawdziwe zdarzenia, które niektórym z nas zakotwiczają się na zawsze. Bo jakże „pokochać innych”?

 Większość tych wierszy bierze się u Pani Karoliny z rzeczywistości. Z jej rzeczywistości! Odnosiłem wrażenie, że to nie są wiersze „wymyślone”, lecz biorące się z jej konkretnych doznań. Innymi słowy Autorka opowiada swój realny świat. Ale też są tu wiersze ciekawie wyrośnięte z dużej wiedzy kulturowej.

 Dla przykładu powołam tu wiersz osobliwy pod tytułem Santa Muerte. Posłuchajcie: uwielbia papierosy czekoladę i mocne trunki. Wystarczy / skropić je świętą wodą z miejscowych parafii, / ze strugi cudów do której przedwczoraj wpadł szczur / i nasikało małe dziecko. Amen. / podobnie z kapliczką w Tepito gdzie z przodu jest ona /a zaraz za murem tańczy pije lub śpi święty Jesus / Malverde. dobry pasterz wszystkich narcotrafitanes. / ale to do niej się módl / mów La Chica Negra / mów Santissima / mów La Flaca / mów dużo i zostawiaj peso: ze twoi wrogowie / znikną bez wieści.

 Uff! To jest już wyższa szkoła jazdy… Aby zrozumieć ten wiersz do cna, trzeba się poświęcić odpowiednim studiom.
 Powiecie: nie do przeskoczenia! Ja też mam z tym problem, ale jednak pełen podziwu. Ponieważ wspomniana wyżej kulturowość Karoliny Sałdeckiej jest jedyna w swoim rodzaju.
 I co z tym fantem zrobić? Ano czytać, czytać i czytać – po nitce do kłębka.

 Jednak tuż obok wyżej zacytowanego wiersza jest także inny, pt. Mieszkanie nr cztery. Oto on: to pajęczyna, a ja chciałabym / mieć w sobie rzekę. pachnącą wodą z lodowca / błękitną i czystą, kremową / jak mleko. // która reaguje, gdy budzi mnie chłód / i konwulsyjnie dzwonię zębami, która nie warczy, / gdy ją głaszczę, jak stara drewniana ława z drzazgami. / marzę by mieć w sobie rzekę jak werk / zegarka.

 Tu tak zwana komunikatywność jest oczywista. A więc skala tych wierszy faluje jak tajemnicze morze. Momentami toniemy w nim, innym razem czytamy z zaciekawieniem.
 
Tytuł tomiku brzmi: Wieżowiec: Zero. Znajdziecie tu wiersz pt. Mieszkanie zero trzy. Posłuchajcie: na parterze tłoczę się trudne matrioszki w czapach, trą / zębem o ząb, kiedy przechodzisz. / piją wódkę oparte o parapet, a może to nie one stoją, / lecz ja. Boję się myśleć, że przyjdzie policja i tutaj / zastuka. ona się zawsze drze i śmierdzi – powiedzą matrioszki o tej z dołu. / powinny spłonąć, ale szamot nie rozgrzał się / w porę. 

I tak oto Karolina Sałdecka pokazała nam swoja Wieżę Babel. Inną niż wszystkie inne.
 Kończę recenzję, bowiem jeszcze raz i raz będę „rozgryzać” te wiersze.

Karolina Sałdecka „Wieżowiec: Zero”, Bydgoska Fundacja Wolnej Myśli, Bydgoszcz 2020, str. 36

Leszek Żuliński