„Jatentamten” Bogusława Kierca

Kategoria: z dnia na dzień Opublikowano: sobota, 28 październik 2017 Drukuj E-mail

Leszek Żuliński

WIERSZE SCHYŁKOWE?

To już moja trzecia recenzja z ostatnich tomików Bogusława Kierca. W roku 2014 recenzowałem na tych łamach tomik pt. Cię-mność, a w roku 2016 tomik Karawadżje. Teraz – znowu w szczecińskim Wydawnictwie Forma – Kierc wydał nowy, kolejny zbiór wierszy pt. Jatentamten. No to nadal potowarzyszę temu znanemu i uznanemu poecie. Choć nie wiem, czy z tym samym zapałem, co poprzednio.
Kilka słów przypomnienia: Kierc (rocznik 1941) debiutował na łamach prasy w roku 1961, a w dziesięć lat potem ukazał się jego debiutancki tomik. No i książki się posypały.

Zapewniły temu poecie (i przecież zasłużonemu aktorowi) miejsce w literaturze naszego czasu. Piotr Matywiecki w roku 2007, a wiec dziesięć lat temu, pisał: Kierc jest lirykiem osobnym, choćby dzięki swojej całożyciowej fascynacji dziełem Juliana Przybosia, poety kiedyś niezwykle cenionego, a dziś popadającego w zapomnienie. Odziedziczył po swoim mistrzu wielką wrażliwość na sensualne wartości słowa, na harmonię dźwiękową wiersza. Jest wirtuozem formy zarazem ścisłej i swobodnej. Ostatnio gustuje w dystychach i tercynach, które pod jego piórem nabierają niebywałej giętkości. Tematem naczelnym jego poezji jest mistyka ukryta w erotycznych przeżyciach i obrazach, którym poeta nigdy nie odbiera dosłowności – z pewnością jest to kontynuacja mistycznych i erotycznych zarazem wersetów biblijnej „Pieśni nad pieśniami”.

Wydaje mi się, że od tamtego czasu poetyka i dykcja Kierca uległy ewolucji. W tym najnowszym tomiku śladów Przybosia nie widzę (co, oczywiście, nie jest zarzutem), ale też tej obecnej dykcji Kierca zdefiniować dokładnie nie umiem. To jednak, co rzuca się w oczy, to prostota i komunikatywność, choć, rzecz jasna, dostosowane do „mowy poetyckiej”, a nawet „wiązanej”, bo autor nie stroni od rymów (chociaż też niezupełnie w dawnej, zastanej formule). Jakiś osobliwy melanż nadaje ton i aurę tym wierszom. Tworzy ich inność.

Posłuchajcie – dla przykładu – wiersza pt. Moje wszystko: Moje wszy, glisty ludzkie, tasiemce, robaki / żyjące we mnie, na mnie i ze mnie, wszelakie // chmary komarów, muchy, pchły osy i całe / towarzystwo insektów innych, które ciałem // swoim karmię za życia i całkiem możliwe, / że po śmierci niektóre też będę dożywiał – // choć to Źle powiedziane, bo co mi do tego / ciała będzie? – tym niemniej życzę wam smacznego.
Hm, powiem szczerze: ta poetyka na kolana mnie nie powala. Zaś „egzystencjalny walor” takich konstatacji też nie wzbudza we mnie podziwu. Recenzentowi pojawia się tu problem. Otóż gdyby powyższy wiersz wyszedł spod pióra początkującego poety, to bym tak nie reagował, jednak spod pióra Kierca oczekuję czegoś więcej. Jak gdyby „większej intelektualizacji”. W zasadzie, czytając ten tomik, odnosiłem wrażenie, że Kierc się bawi. Pytanie podstawowe brzmi: na jakim poziomie intelektualnym?

Z drugiej strony: fajna mi to zabawa… Przecież te wiersze mają „klimat schyłkowy”, momentami „funeralny”, są pogrążone w „klimatach mrocznych”.
Powrót do wiersza regularnego i sylabotonicznego nie przeszkadza mi tutaj. Z tej poetyki można – choć ona „niedzisiejsza” – wciąż majstrować wiersze wspaniałe. Zazwyczaj w tej kwestii odwołuję się do dwóch wielkich tomów: Mapy pogody Iwaszkiewicza i Zachodu słońca w Milanówku Jarosława M. Rymkiewicza – to są tomy wybitne! Tomik Kierca aż z taką oceną się nie kojarzy.

No ale dosyć moich fochów. Bo wszystko, co napisałem powyżej, tego zbioru wierszy nie przekreśla. Kierc jest zbyt zaawansowanym autorem, by napisał „gniota”.
Oto – dla przykładu – wiersz pt. Jak?: Jak idzie? Nie szło. Jak leci? Nie lata. / Przeszło, zleciało. Jakieś stopy, skrzydła / z tym się kojarzą, no i ta obrzydła mania pytania o ten koniec świata // przepowiadany, znany z kalendarzy / porozwieszanych przedwcześnie w empikach, / gdzie jeśli kupisz z aniołami, znika / groza horroru; co ma się wydarzyć // to się wydarzy, ale niedokładnie / tak, jak się miało, to znaczy – na miarę / grzechu wziętego w przepowiednie stare, / a wyrok, jakby nie brać, wnet zapadnie.
I wierszy o tym kalibrze treści lub przesłań jest tu dużo. A cały ten tomik ma „wydźwięk schyłkowy”. Tytuł Jatentamten to zaakcentowanie „dwoistości” i rozdźwięków, jakie uświadamiamy sobie w wieku dojrzałym, kiedy próbujemy (lub świadomie nie próbujemy) dociec Źródeł, które w nas bulgotały. Nazwać własną konduitę? No i mądrość życia. No i los. Tak, to ważna sprawa, ale pojawiająca się wtedy, kiedy chcemy podsumować opuszczający nas czas.

Tomik wieńczy bardzo solidny komentarz Piotra Michałowskiego. Krytyk m.in. pisze: Przeszłość to strefa w połowie zaciemniona tęsknotą, a w połowie otwarta na niespodziewane wydarzenia, jakie przynosi każdy świt. A zapowiada także konstelacje kolejnych rozdźwięków z „ja” dotychczasowym, czyli, czyli dalsze ucieczki własnej tożsamości i za nią pogodnie. I dalej: Nadlatują anioły, a perspektywa wieczności każe uznać za przewodnika po zaświatach nie tylko Leśmiana, lecz ponadto przewidywać inne obszary tradycji: eschatologie Mickiewicza, moralistykę księdza Baki oraz popularne przepowiednie końca świata. Hmm, być może te szerokie skojarzenia Michałowskiego mają tu swe uzasadnienie, moim zdaniem jednak nadmierne i nazbyt „scientyficzne”. Bowiem dykcja Kierca jakby pobrzmiewa językiem z innego świata, z którym np. Leśmian chyba by się nie utożsamiał.

No, pomarudziłem tutaj trochę, ale Kierc to Kierc. Te wiersze przede wszystkim są zapisem mrocznego czasu poety i to w nich najciekawsze, choć formą i formułą mnie nie uwiodły.

Bogusław Kierc „Jatentamten”, Wydawnictwo Forma, Szczecin 2017, str. 44

Leszek Żuliński

 

Przeczytaj też w „porcie literackim” recenzje książek B. Kierca Bazgroły dla składacza modeli latających (2010), Cię-mność (2014), Karawadżje (2016)