Punky Null i jego "Pingwin"

Kategoria: proza Opublikowano: poniedziałek, 08 luty 2010 Drukuj E-mail

Marek Hemerling


Punky Null to w przybliżonym tłumaczeniu „Śmieć Nieważny”. Facet chyba faktycznie uważa się za nieistotny dodatek do stworzonej przez siebie powieści, skoro taki właśnie obrał sobie pseudonim. Mało tego - zrezygnował również z honorarium. Piszący niniejszą recenzję dotarł do wydawcy, który na pytanie o prawdziwe personalia autora nawet nie musiał się zasłaniać przysługującym mu prawem odmowy odpowiedzi – o panu Punky’m nie wie kompletnie nic, zaś wpływy dzielone są po połowie między dwie fundacje: jedna bada zasoby naturalne Antarktydy, druga zaś ma pod swoją pieczą matki samotnie wychowujące dzieci. Nad wszystkim czuwa znana z dyskrecji kancelaria adwokacka w Zurychu. Tu ślad się urywa, a raczej grzęźnie w lukrze prawniczej elegancji.
Precyzja godna podziwu – jak w szwajcarskim zegarku.
Precyzyjny jest również opis życia pingwinów. Już pobieżne przejrzenie materiałów źródłowych uświadomi niedowiarkom, że Punky Null zna się na nielotach jak mało kto. Gdyby któryś ze znajomych chciał zrobić specjalizację z fauny i flory Antarktydy, ze spokojnym sumieniem można polecić mu tę książkę. Nawet najsurowsza komisja egzaminacyjna nie zorientuje się, że delikwent swoją wiedzę czerpie z beletrystyki, nie zaś z poważnych opracowań zatwierdzonych przez jajogłowe instytuty.
Dowiadujemy się więc, że pingwiny cesarskie są najokazalszymi przedstawicielami swojej rodziny – mają sto dwadzieścia centymetrów wzrostu i ważą około trzydziestu kilogramów. Izolacja termiczna z gęsto osadzonych piór i warstwy tłuszczu pozwala im znosić temperatury poniżej minus czterdziestu stopni Celsjusza. Są odporne na wiatry, ciemności  i inne atrakcje nocy polarnej. Ktoś mógłby nawet pomyśleć, że dobrze się bawią.
 Pingo, bohater naszej opowieści, ma na ten temat nieco inne zdanie. Zakończył właśnie z wielkim trudem swój pierwszy sezon rozrodczy i nie bardzo mu pasuje powtórka z rozrywki. Podczas niecałych dwóch miesięcy lata uwolniony od uciążliwych i nudnych obowiązków może wreszcie najeść się do syta, trochę poleniuchować i spokojnie pomyśleć, co zrobić dalej z tak pięknie rozpoczętym życiem. Panienki są wprawdzie niczego sobie, ale nie kręci go perspektywa ponownego dreptania z jajem na łapach, karmienia natrętnego brzdąca wydzieliną z własnego żołądka i wyczekiwania na powrót partnerki, by przejęła na chwilę opiekę nad nowonarodzonym potomkiem, umożliwiając ojcu krótki wypad do odległej o ponad sto kilometrów stołówki. Bilans indywidualnych zysków i strat wychodzi mu zdecydowanie ujemnie. No bo co właściwie otrzymał w zamian za swoje poświęcenie i naprawdę ciężką pracę? Poczucie dobrze spełnionego obowiązku? Satysfakcję z faktu spłodzenia i wykarmienia potomka? Akceptację i szacunek otoczenia? Być może, ale żadna z tych rzeczy nie zadowala naszego bohatera w wystarczającym stopniu i Pingo, odkrywszy w swoim wnętrzu zupełnie nowe potrzeby, postanawia sprawę dokładniej przemyśleć i czasowo wypisuje się z interesu.
 Taki jest punkt startowy omawianej powieści.
Można by powiedzieć, że w końcu nie stało się nic wielkiego. Pingwinów jest mnóstwo – jeden więcej, jeden mniej nie robi chyba różnicy. O ile więc z gatunkowego punktu widzenia rzecz jest praktycznie bez znaczenia, jednostka pewnie spojrzy na ten problem z odmiennej perspektywy – i trudno mieć o to do niej pretensje. Jak doskonale wiadomo – punkt widzenia zależy w dużej mierze od lokalizacji kupra, a kuper naszego bohatera znalazł się gdzieś poza nawiasem pingwinie społeczności.
No cóż, przedstawienie musi trwać dalej. Uwolniony od uciech życia rodzinnego Pingo zażywa kąpieli, obżera się krylem i spaceruje po lodowych plażach rozmyślając nad swoim położeniem. Wbrew pozorom nie są to myśli wesołe. No bo co właściwie ma robić pingwin, jeśli nie chce robić tego, co pingwin robić powinien? Udawać fokę? Marny pomysł i biedak doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Kombinuje więc, że zdarzyło mu się chwilowe przedłużenie młodości – jak powtarzanie klasy czy dziekanka na studiach. Ale co będzie dalej? Przecież nie zostanie albatrosem – to nie bajka o brzydkim kaczątku. Za rok wszystko wróci do punktu wyjścia, a on, chociaż bardzo się stara, nie potrafi znaleźć w sobie najmniejszej iskierki entuzjazmu do działań, jakie stanowią treść życia jego pobratymców. Wręcz przeciwnie.
Nastaje zima. Noc polarna dociera do skraju lądolodu, krąg słońca ledwie na parę minut w ciągu doby wychyla się ponad linię horyzontu. Pingo krąży w pobliżu pingwiniej młodzieży, nie odczuwając jednak dawnej chęci do wesołych zabaw w morskiej toni. Dość ponure myśli kołaczą się w ptasim móżdżku naszego bohatera. Zawieszony na granicy dwóch światów – dziecięcych igraszek i dorosłej odpowiedzialności – próbuje znaleźć trzecią drogę. Własną.
Tymczasem powracają samice. Przepojone poczuciem dobrze spełnionego macierzyńskiego obowiązku nurkują w wody oceanu, szerząc spustoszenie w miejscowej populacji ryb i głowonogów. W ciągu zaledwie dwóch miesięcy muszą zregenerować siły i zgromadzić nowe zapasy, więc starają się nie zmarnować ani chwili. Pingo obserwuje ich gorączkową krzątaninę z mimowolną zazdrością – mają w życiu cel, któremu poświęciły całą energię i umiejętności. Gdzieś tam, w lodowatych okowach Antarktydy, odnajdą swoich partnerów, pielęgnujących cenne brzemię miłości. Gdzieś tam bezbronne maleństwa będą wyglądały niosącego karmę dziobu matki. Gdzieś tam narodzi się nadzieja na lepszą przyszłość. Tak było zawsze, tak jest i będzie, i biada tym, którzy tego w porę nie zrozumieli.
No bo niby jak inaczej?
Duszę naszego bohatera zalewa czarna rozpacz. Cudem unika śmierci w paszczy lamparta morskiego, a potem zastanawia się, czy nie byłoby dla niego lepiej, gdyby zaniechał ucieczki. Ale instynkt samozachowawczy przeważa i Pingo, porzuciwszy snucie samobójczych planów, postanawia dać sobie jeszcze trochę czasu.
– Może mi to przejdzie – zastanawia się. – Może po prostu jestem nieco opóźniony w rozwoju. W końcu jeżeli wszyscy żyją tak, jak żyją, to należy raczej uznać, że ten, kto tak nie żyje, popełnia błąd.
Czy aby na pewno? Czy faktycznie trzeba pogodzić się z rzeczywistością, dać zaprząc w jej kierat i jeszcze opowiadać na prawo i lewo jak świetnie urządzona, i jak nam wszystkim dogadza?
Wędrując po obrzeżach pingwiniego terytorium Pingo stara się schodzić z oczu zapracowanym samicom, które traktują go z pogardliwą wyższością. Co za gnojek – zrzędzą – niedorozwój jeden. Nie dość, że dziobem nie kiwnie, to jeszcze wyżera ryby. Takich to by trzeba... Spokojnie, szkoda nerwów, chory jakiś... Chyba na głowę, albo, co gorsza... Cwaniak, leń śmierdzący, wszyscy tyrają, a on sobie...
Otóż to. No bo właściwie czemu nie?
Kończy się zima. Coraz wyższe słońce i instynkt macierzyński wyganiają wreszcie samice w głąb kontynentu. Upragniona chwila spokoju, jeżeli nie liczyć wrzasków dorastającej młodzieży, do której beztroskich zabaw Pingo odnosi się z coraz większą niechęcią. Tyle jest przecież innych, ciekawszych rzeczy do zrobienia. Można na przykład wypłynąć na daleką wyprawę wzdłuż topniejących brzegów lądolodu albo obserwować zadziwiające zorze polarne, lub też – dla odmiany – podumać nad zagadką horyzontu.
Ten bezmiar zajęć i otwierające się na każdym kroku nowe perspektywy pochłaniają naszego bohatera tak dalece, że czasami zapomina o podstawach swojej egzystencji. Ledwie skubnie jakąś rybkę czy inny drobiazg, byle oszukać głód, i zaraz gna do pobliskiej zatoki, gdzie obmywany ciepłym prądem masyw wybrzeża rodzi majestatyczne góry lodowe. Jest na co popatrzeć i jest co poczytać. Opisy przyrody – ten zupełny anachronizm w dobie wszechobecnej telewizji – przykuwają uwagę.
Tymczasem następuje zmiana warty – wracają chłopaki. O ile z laskami skażonymi piętnem macierzyństwa nie ma co dyskutować, z kumplami sprawa powinna wyglądać inaczej. Będzie o czym pogadać, powspominać, wymienić doświadczenia, sprawdzić, jak się komu powiodło. Ale nic nie jest proste w te dni – rozmowy kuleją, zupełnie jakby każda ze stron mówiła innym językiem, no i wszyscy jacyś tacy zaganiani...
Pozostawmy czytelnikowi śledzenie tych dyskusji – tym zabawniejszych, że Punky Null co rusz stawia nam przed oczami grupki wyfraczonych bezlotów, ze śmiertelną powagą roztrząsających najrozmaitsze problemy. Po co żyje pingwin, dlaczego nie lata, skoro ma skrzydła, skąd się wzięła woda i w jaki sposób zamarza, i kto to wymyślił, że słońce raz jest, a raz nie ma. Pingo nie znajduje odpowiedzi na te i setki podobnych zagadek. Rozmówcy przyznają, że są to sprawy może nawet i interesujące, ale nikt nie ma teraz czasu się nimi zajmować – zresztą, czy ich rozstrzygnięcie cokolwiek zmieni? Pewnie nie, myśli sobie nasz bohater, ale dobrze byłoby po prostu wiedzieć, a tu ani z kim konkretnie podyskutować, ani popytać. W dodatku chłopaki pędzą na złamanie dzioba w głąb kontynentu, bo przecież trzeba potomstwo wykarmić – głodne ono, niczemu niewinne, kochane takie... A ty, Pingo, kiedy wreszcie przestaniesz filozofować i zabierzesz się za coś pożytecznego?
Dobre pytanie.
Z łoskotem pękających lodów nadchodzi wiosna. Topią się brzegi i kurczy czas pozostający do rozpoczęcia kolejnego cyklu. Trzeba podjąć decyzję. Autor nie oszczędza naszego bohatera. W dramatycznej scenie nad skrajem oceanu pada sakramentalne „być, albo trwać”, po czym Pingo rzuca się w mroźną toń i wyrusza w nieznane, szukać odpowiedzi na swoje pytania. Sam – bo taka jest cena zachowania jego indywidualności. Wbrew pingwiniej naturze, wbrew społecznym schematom. Chcąc pozostać sobą, być może będziesz musiał postąpić podobnie – powiada nam Punky Null. – Celem jest wolność prawdziwa, ceną zaś: samotność.
Nie wszyscy zapewne zgodzą się z takim postawieniem sprawy, ale w ostatecznym rozrachunku każdy i tak dokona własnego wyboru. Autor po prostu analizuje warunki brzegowe interesującej go funkcji, czytelnik, jeśli będzie chciał,  sam określi wartości swojego „x” i „y”. Bez paniki – w środku pomiędzy skrajnościami jest przecież mnóstwo miejsca! Miliony żyjących wśród nas singli to jednak nie wymysł, to fakt statystyczny, z którym nie bardzo wiadomo co zrobić.  Że są wśród nich gromady zwykłych leni, cwaniaków, karierowiczów, skrajnych egoistów? Owszem, ale gdzieś tam żegluje też gnany ciekawością Pingo, który właśnie rozpoczął desperacką podróż dookoła świata. Życzmy mu powodzenia, bo przecież krzywdy nikomu nie zrobi – najwyżej znajdzie odpowiedź na jedno ze swoich pytań i pewnie będziemy mu wdzięczni, jeżeli zechce się nią z nami podzielić.
A co wymyśli Punky Null? Może napisze kolejną książkę, a może nie? Gdyby się jednak zdecydował, przeczytam ją z ciekawością.


Latarnia Morska 4 (8) 2007 / 1 (9) 2008