Sławomir Matusz „te kości których nie połamali”, Studio Sztuki i Reklamy WYTWÓRNIA, Sosnowiec 2016, str. 66

Kategoria: port literacki Utworzono: poniedziałek, 27 luty 2017 Opublikowano: poniedziałek, 27 luty 2017 Drukuj E-mail


Jolanta Szwarc

KRONIKARZ PANA

„te kości których nie połamali” to nowy tomik poetycki Sławomira Matusza, poety z Sosnowca, który oprócz wierszy nowych wrzucił do niego trochę już publikowanych w poprzednim. Swoją decyzję tak tłumaczy czytelnikowi w ostatnim tekście ostatniego, trzeciego działu książki „Dlaczego tak? Utracona historia”.

Odpowiedzi jest kilka. Jedną z nich jest fakt, że recenzenci Piosenki zatrzymali się na nich, jakby bali się komentować; może dlatego, że wchodziły one w zakres innej dyscypliny, zazwyczaj obcej krytykom literackim, jaką jest teologia. Krytyka literacka ciągle zmaga się w Polsce z dziedzictwem marksizmu i końcem historii głoszonym przez postmodernistów, lub jest praktykowana w opozycji do tych idei, nie próbuje szukać innej drogi, innych środków.

Francis Fukuyama radośnie ogłosił koniec historii, myśląc, że w końcu zapanuje nad światem liberalna demokracja, wtedy już nic lepszego zdarzyć się nie może i będziemy żyli długo i szczęśliwie. Jednak polityczny rozwój nie dobiegł do mety. Fukuyama zawiódł się, bo dostrzega, że światowy porządek zaczynają kruszyć antydemokratyczne siły.

„Dlaczego tak? Utracona historia” jest próbą tłumaczenia się i wytłumaczenia czytelnikowi prozą tego, co zostało zwierszowane, a więc cofam się do pierwszego tekstu, wiersza „Uwięzienie, pierwszy lot”. W tomie „Raport z oblężonego miasta” / Zbigniewa Herberta znajduję / nasionko dmuchawca. Trzydzieści trzy lata czekało na wolność. To nasionko mogło wpaść w tomik Herberta tuż po jego wydaniu w 1983r., a mamy datę pod wierszem Matusza – rok dwa tysiące szesnasty, czyli przeleżało zamknięte przez całe lata chrystusowe. Ile przeżyło, przeżyliśmy wtedy poniżeń. Spróbuję to podsumować ostatnim wersem z politycznego credo Herberta – „I tylko sny nasze nie zostały upokorzone.”

Wtedy byli oni i my. My byliśmy od kopania grobów, oni od zabijania i UBijania. Wojna – zabijali, po wojnie – UBijali. Jak w 1948 Pileckiego, Szelągowską, Alchimowicza, Kielima, Bejta, Knyrewicza. Bardzo się w tym zasłużył st. sierżant Piotr Śmietański, kat z Mokotowa. To zaszczyt kopać grób dla siebie / i jedyna nadzieja – myśl, że więcej grobów / już kopał nie będę. Czas teraźniejszy przejeżdża przed oczami szybko jak kolumna uprzywilejowana. Jest myśl i nie ma. Spada do przeszłości.

Kolejny wiersz napisany trzy lata wcześniej od pierwszego w tomiku, a „Nazajutrz” po samobójczej śmierci kutnowskiego poety Artura Fryza, czyli 15 listopada 2013 roku. Jeszcze tak niedawno między trzecim a dziesiątym sierpnia, zaledwie trzy miesiące przed śmiercią podmiot liryczny widział jak Fryz chłodzi się w Złotym Potoku, / razem z kobietami. Byli tam razem  w Moszance i nikt nie zauważył, nie pomógł. Czy musiało tak się skończyć? Teraz podmiot liryczny biadoli – Coś we mnie pękło. Straciłem kierunek. /…/ Nie wiem gdzie jest Polska. Przyszłość / myli mi się z przeszłością – i odwrotnie. Widzi, jak tam w miejscu, gdzie przyjaciel spadł z czwartego piętra tańczą. Wydaje się, że tańczą tak, jak im ktoś zagra. Wyobraźnia autorska poszalała. Nie wiem / gdzie jest Polska. Nie wiem z kim tańczyć, / komu tańczyć, co tańczyć. Kto ma mnie / uczyć tańczyć. /…/ Tańczą wytyczne i dyrektywy.

Jakiś dziwny ten taniec. Skrzyżowanie Wyspiańskiego z Tuwimem, ale jak mocniej się wpatrzę, to wyraźniej widzę Tuwima. W wersji MatuszaChrystus miasta” przygląda się jak tańczą oni. On jeden, a oni go liżą, jego chore ciało. A ja myślałam, że ma chorą duszę. Trochę mnie zbrzydził ten kontakt cielesny. Zdecydowanie wolę osuszanie stóp włosami, ale jak by nie było, obaj są synami Najwyższego, tylko jeden trochę bardziej, dlatego Pan powierzył mu wielką rolę, a drugi za nic nie poświęcił życia. Jest póki co „ja” – uzdrowiony chodzę i spisuję ich czyny - / bo prosił mnie o to Pan.

Ciągle ja i oni. Jeden dobry przeciwko całej zgrai złych i do tego miał w linii żeńskiej Dominika Magnuszewskiego, no tego właśnie, który – jak pisze poeta – przyjaźnił się z Mickiewiczem. Babcia Julia namawiała wnuka do zmiany nazwiska, ale on wolał sam iść w górę i nie podpierać się protezą w postaci sławnego przodka.

Zgodnie z prośbą Pana spisuje więc ich czyny. Takim zapiskiem jest „Tabliczka” z wyraźnym wskazaniem – dla Anny Komorowskiej, którą też czyni bohaterką swojego wiersza i wkłada w jej usta opowieść o tym, co było przed laty i refleksję po latach.

Otóż ojciec przynosił co miesiąc mnie i siostrze czekoladki, których zazdrościły nam inne dzieciaki. (Mnie rodzice wtedy mówili: Nie mów nikomu, co się dzieje w domu.) Taki nieroztropny był ten tatuś ubek? Nie mogłyśmy się doczekać // tej nagrody za wkład w rozwój / socjalistycznej ojczyzny dziś / mi tak nie smakuje. Dlaczego?  Teraz są lepsze produkty czekoladowe. Czy nie smakują, bo z tej tabliczki znalezionej po latach w rzeczach ojca ileś tam kostek przypadało na jeden wybity / ząb lub połamany palec czy / świąteczny prosiak nie był / czasem nagrodą za strzał w tył // głowy w piwnicy na Szucha. Anna Komorowska zastanawia się, z kim powinna się nią połamać. Jakie to ładne – jak opłatkiem przy wigilijnym stole. Jak szukać tych dzieci które / nie miały tak dobrych ojców / co im powiedzieć.

Powiem za dr Dorotą Korwin-Piotrowską – „Podmiot (jako tekstowe „medium”) i świat przedstawiony nawzajem się warunkują – sposób, w jaki się o czymś opowiada, ma wpływ na to, jaki się świat tworzy, a z kolei właściwości tego świata pośrednio charakteryzują wypowiadające się „medium”.”

Rodzina, przodkowie, legendy rodzinne. Co zostaje? Jeszcze raz powtórzę: strzępy historii, a ja dodam od siebie – przemilczenie. Podobno każdy ma jakiegoś trupa w szafie, tylko czasami trudno ją otworzyć. Mężczyźni ginęli (znikali), a kobiety milczały albo tworzyły legendy i często mijały się z prawdą.

Zanim coś się powie, trzeba sprawdzić, nie chlastać słowem i batożyć, jak w drugiej części tomiku, w wierszu „Matko” skierowanym do Natalii Przybysz, którą oskarżają jej własne dzieci. Skąd pomysł taki z piekła rodem? Wiem, sama piosenkarka przyznała się i dość lekko werbalnie potraktowała problem. Skąd ziemski boży kronikarz wie wszystko jak narrator wszechwiedzący albo poeta natchniony przez Ducha Świętego, w którego wierszach jest prawda objawiona. Matko dlaczego nie płaczą teraz / z nami nasz brat nasza siostra a płaczą / i wyją psy i świnie którym rzuciłaś / ich ciało i kości matko dlaczego /…/ śpiewasz matko / masz usta we krwi / spuchnięty czarny od krwi / mikrofon zamiast języka. Z kobietą trzeba ostro, czego wysuwa się przed szereg. Czemu plecie za dwoje, tak, za dwoje, „bo do tanga trzeba dwojga” i ten drugi jest. Chodzi mi o męża, czy jak sama Natalia go nazywa – narzeczonego. Czy narzeczona oszukała swojego partnera i nie powiedziała mu o trzeciej ciąży, a może był z nią na Słowacji? Dlaczego dzieci nie wołają: Tatusiu, zmarnowałeś swoje nasienie, nie będzie plonu. Tatusiu, dlaczego mamusia cały ciężar odpowiedzialności wzięła na siebie. Tatusiu, słyszeliśmy, jak groziłeś mamusi, że nas zostawisz, a teraz głupimi słowami każesz jej podbijać popularność. Och, te dzieciaki. Zapomniały, że trzeba czcić ojca swego i matkę swoją, wybaczać bliźniemu nawet siedemdziesiąt siedem razy i kochać go jak siebie samego. Nie kochasz siebie, nie lubisz, to przenosisz złe emocje na innych.

Może warto sięgnąć po apokryf Didache. Dlaczego? Bo czuje się zagrożony / bo tracę wiarę a może / już ją utraciłem zarażony / pustką nihilizmem // bo mi się rozpada rodzina /…/ bo nie zadowala / mnie życie seksualne ani posiadanie // pieniędzy wielu kobiet / dużej biblioteki moja sława / i niesława bo lekarz podejrzewa / u mnie raka płuc. Próbowałam przedstawić wiersz, w którym pełno konfesyjnych wynurzeń, pełno wahań, przypomnień, choćby przyjaciela, który nie przyszedł podzielić się informacjami, jak jest w zaświatach. Jest o agitatorach Zagajewskim i Jastrunie, jest o Auschwitz i o Nietzschem nieustannie głoszącym, że Bóg umarł. Są też Katrin Himmler i Nicolas Frank i wiem, że modlić się za nich nie muszę / a nie rozumiem Moniki Jaruzelskiej, bo żeby zrozumieć człowieka trzeba z nim zjeść beczkę soli. O matuchno ty moja, ile czasu by trzeba, żeby z każdą tu wymienioną postacią spożyć tę beczkę. Jednego życia nie wystarczy, trzeba dużo tych żyć mieć w zapasie.

Najlepiej gaworzy się przy kolacjach, na przykład z Hansem Küngiem, Karlem Barthem, Josephem Ratzingerem. Z pierwszym między innymi o in vitro i badaniach nad genami.

Dziecko zapytało kiedyś swoją ciotkę zakonnicę:

- Ciociu, a zakonnice mogą mieć dzieci?

- Coś ty – odpowiedziała ciotka – nie mogą.

- Szkoda, bo by były takie ładne małe zakonniczki – odpowiedziała mała z zawiedziona miną.

Zastanawiam się. No i co temu stoi na przeszkodzie? Wiadomo.

In vitro to nadzieja / dla rodziców – lub lęk / przed zabawą w kreację - / daje tyle możliwości - / jak choćby wskrzeszenie / Chrystusa – można wyodrębnić / gen świętości gen boskości - / Jego Geny przeszczepione gęsi - / we wzniesionych skrzydłach / lub skrzydełkach na stole - / tak – z jabłkami – z krwinek / i plamy na obrusie.

Kolacja z ewangelickim duchownym, antyfaszystą Barthem przetykana jest rozważaniami o kochaniu Niemców. Bóg jest wolnością a Niemcy / przesunęli granice własnego więzienia / na zachód później pod Ural / tratując po drodze brunatne polskie / borówki /…/ jak kochać Niemcy? / tylko przeciw Niemcom / jak sądzić?  / jak być Niemcem? / jak siąść razem do stołu?

Normalnie. „Nie, sądźcie, a nie będziecie sądzeni, nie potępiajcie, a nie będziecie potępiani, odpuszczajcie, a będzie wam odpuszczone.” (Łk 6,37) A może to osądzanie innych przynosi ulgę, rośniemy w oczach, wzrok wyrodnieje, drzazga w oku bliźniego wyraźna jak pod mikroskopem. No i coś tam jeszcze z belką było, ale nie pamiętam, A Joseph Ratzinger też coś wspólnego miał z borówkami, ale poeta nie zapytał podczas kolacji, czy były brunatne.

Nie sposób dokładnie omówić wszystkiego, o czym pisze Sławomir Matusz, tym bardziej, że moja natura buntuje się, broni przed czarnym widzeniem świata, przed pochopnym osądzaniem.

W „Liście do bezimiennego artysty z jaskini Chauvet sprzed 32 tysięcy lat”  z dedykacją dla Wojciecha Kassa czytam w ostatniej zwrotce – dlaczego spóźniłem się na spotkanie // twój wernisaż? kto na nim był? twoja kobieta // którą uwieczniłeś taką jaką ją posiadłeś. Rysunek w jaskini podpowiada mężczyźnie taki ogląd, taką sytuację, że ten sprzed tysięcy lat ze swoją kobietą odbył stosunek seksualny, czyli zdobył coś i zaczął tym czymś zarządzać. Tylko skąd wiadomo, że rysował mężczyzna a nie kobieta?

Pod niektórymi wierszami autor umieszcza datę sprzed swego urodzenia. Po co to robi? Zobaczmy.

„Wyrok”: nieprzeczytany list / który wrócił z wiezienia / też jest wiadomością //  (1951)

W ten sposób stara się poeta zwrócić uwagę na czasy stalinowskie. Te daty są ułatwieniem zarówno dla czytelnika jak i dla twórcy. „Koniec lutego” został opatrzony datą 1950. Zawiera wyliczenie tego, co z więzienia przesłali, między innymi sweter, który teraz pełni dla kogoś bliskiego funkcję przytulanki.

Przewędrowałam szlakiem zaproponowanych mi tekstów i zabrakło mi słów, a ręka nie chce pisać, bo autor pogroził:

„Matka Boska”: z Göbekli Tepe Matka / Boska z Nevali Çori / Matka Boska z Çatalhöyük / patrzą na Ciebie

„Boże Ciało”: a boli

Dlatego uważam, co piszę, nie chcę ranić ani podpaść.

Sławomir Matusz „te kości których nie połamali”, Studio Sztuki i Reklamy WYTWÓRNIA, Sosnowiec 2016, str. 66

Jolanta Szwarc

 

Przeczytaj też w tym dziale niżej recenzje zbioru wierszy S. Matusza Piosenka o okienkach. Podwórko Szpilmana (2014) oraz publikacji esejów i recenzji tyczących twórczości poety Detektywi na tropach tajemnic liryki (2015), a także wyboru pism Podatek od nienapisanego wiersza (2016)