Arkadiusz Frania „Zbieracze lawendy”, Wydawnictwo NORBERTINUM, Lublin 2016, str. 148

Kategoria: port literacki Utworzono: niedziela, 24 lipiec 2016 Opublikowano: niedziela, 24 lipiec 2016 Drukuj E-mail

 

Jolanta Szwarc

LAWENDA – NAJLEPSZY ŚRODEK NA MOLE KSIĄŻKOWE

Właściwie to wszystkiego o poezji Arkadiusza Frani możemy dowiedzieć się z jego ostatniego tomu „Zbieracze lawendy”, ponieważ zawiera on próbki wierszy w pięciu odcinkach z pięciu wcześniej wydanych tomików: „na przykład mnie nie ma” (1994), „powiedz mi siebie” (1995), „na zimnym uczynku” (1999), „ale się  nie budzę” (2004), „zacząć nic od początku” (2012). Szósty odcinek zawiera „wiersze nowe”. Z trzech pierwszych tomików do publikacji wybranych zostało po czternaście wierszy, z czwartego i piątego po siedemnaście, a najwięcej ujawnionych zostało „wierszy nowych”. Autor wydając pierwszy tomik w 1994 r. ma lat dwadzieścia jeden, drugi – dwadzieścia dwa, trzeci – dwadzieścia sześć, czwarty – trzydzieści jeden, piąty – trzydzieści dziewięć. Jak ten czas leci, to nie do wiary wprost.

Młodziutki Arek Frania pisze: nie wyobrażam sobie życia / bez poezji // kiedy źródło wyschnie / wyschnę i ja // klęska jest bliska / i taka wielka / jak kurtyna w teatrze // moja muza / ma połamane skrzydła / wypalone oczy // a jeszcze / niedobrzy ludzie założyli jej na głowę / worek po ziemniakach. Ten wiersz otwiera tomik „Zbieracze lawendy”, a jednym z ostatnich jest tekst już dojrzałego Arkadiusza Frani: lubię jak czas mija / wychładza prędkość we mnie / im jestem starszy tym mniej się spieszę / tym wolniej się spieszę jeśli już to raczej do tyłu niż do przodu / jestem oszczędniejszy w słowach i ruchach // kiedyś pędziły przez głowę hordy słów i flotylle obrazów / czekałem aż ten nienazwany ale bardzo ważny / dotknie mnie ciepłym palcem / żeby śniły mi się stworzone rzeczy // dziś od pisania ciekawsze wydaje mi się / niepisanie / zjedzenie jabłka lub ogórka kiszonego // po siedmiu latach milczenia chciałbym wydać tomik / i zastanawiam się czy nie zaczekać jeszcze kilku / przecież na biurku leży tyle czystych zeszytów / że do końca życia nie powyrywam wszystkich wierszy.

I co? Zapał wystygł. Życie toczy się dalej przegryzane ogórkiem. Lata jak pociągi odjeżdżają z peronów, ale tylko raz można powiedzieć – i tak odjechał dziewiętnasty / rok mojego życia. Tak dość dawno zapisał poeta w wierszu trzygwiazdkowym, bo w ogóle autor lubuje się w trzygwiazdkowych utworach. Taki standard utrzymywany jest przez lata, ale nie ma reguły bez wyjątków.

Wyjątek stanowią niezbyt wyrafinowane tytuły przy ekfrazach składające się z imienia i nazwiska malarza oraz tytułu obrazu. Poza tym jeszcze wiersze „halina poświatowska”, „miasto”, „stary poeta” i „wrażenia z lektury”. Jak na 96 zamieszczonych utworów to utytułowanych jest tylko 12 i pół procenta.

Zaledwie dwudziestojednoletni autor ma już swój tomik - „na przykład mnie nie ma” Płynie stąd wniosek, że pisać zaczął wcześniej i z pasją. Nie dla niego był Wydział Elektryczny Politechniki Częstochowskiej. W końcu musiał podjąć męską decyzję i zmienić studia. Filologia polska – to był dopiero właściwy wybór. Młodym, utalentowanym, dobrze zapowiadającym się mężczyzną zajęła się krakowska literatka Anna Kajtochowa. Podobno poeta miał szczęście do kobiet przewodniczek. Jednak w rozmyślania nad życiem śmiało wkroczyła Erato z kitarą. Jak zagrała, tak młodzieniec śpiewał. Najpierw ze słuchu, a potem opanował nuty i sztukę. Niekiedy jesteśmy / tak blisko siebie / że nie wiem / czy jeszcze jestem mężczyzną / czy już kobietą. Jeszcze dziwi się, ale już wie z literatury, jakie można mieć doznania, gdyby się było kimś innym – a ponieważ jestem / arkadiuszem franią / powiem tylko /rób tak dalej / a eden stanie / się / stajnią augiasza. To poważne ostrzeżenie dla niej. Oj, oj.

Trochę starszy przyznaje się do zazdrości. Chce zgłębić miłość partnerki, coraz śmielej opisuje miłosne figle – na tle / geografii jej brzucha / jestem / wolno płynącym / strumieniem // który musi / kiedyś wpaść / do oceanu. Trudno policzyć, ile zmarnowanego dobra. Wtedy mówisz / z ciała wypływa mi / strumień / ale nie czuję się / źródłem. Chyba życia z tego nie będzie, bo to zła kobieta była, więc teraz całą pięścią / karzę / twoje grzeszne ciało / zwinięte w koci kłębek // i / choć teraz / odrzucam je / wiesz że  przyjdę wieczorem / wypełnić / pustkę twojego naczynia.

Coraz bardziej moje oczy i uszy odmawiają posłuchu, gdzieś w myślach przebija się Herbert, słyszę go jak czyta w Poznaniu – „w gruncie rzeczy była to sprawa smaku. Tak smaku.”

Venus / pejczem / odbiera karłu wolność. Nie dość, że czuć tu jakieś zaburzenia w preferencjach seksualnych, to jeszcze zaburzona została deklinacja karła, a wszystko zrzucić można  na Bruno Schulza. Zainteresowania erotyczne autora nie gasną. W następnym tomiku „na zimnym uczynku” (1999) – tak nie pomyliłam się – na zimnym, nie na gorącym uczynku daje się autor przyłapać. W tytule tym dostrzegam pewnego rodzaju przewrotność, żartobliwie brzmiący złamany związek frazeologiczny jest zaprzeczeniem pierwotnego. Nikt na niczym mnie nie przyłapał. Jeśli coś robię, to z wyrachowaniem i na zimno. Na zimno zabieram się za studium kobiety. A co, mógł Balzak w prozie, ja mogę w poezji.

Ekfrazy zgromadzone w cyklu „studium kobiety” nie zaspokajają moich oczekiwań. Tytuł sugeruje, że utwory będą poświęcone kobiecie, że pod lupę zostaną wzięte jej charakterystyczne zachowania, swoiste pojmowanie świata, uczucia, decyzje, przeżycia, że obrazy staną się pretekstem do głębszych refleksji. Nic bardziej złudnego. W wierszach znalazłam obrazek za obrazek. Czarne na białym zamiast kolorowego na niewidzialnym szarym.

Władysława Ślewińskiego obraz „Czesząca się” tak znajduje poeta: w studium kobiety / najważniejsze są / włosy // rude / przecinają płótno / na dwie / nierówne części // górna / skrzy się od / pożądania // dolna / gaśnie w obnażonych / ramionach. Podobnie w tym „studium kobiety” mało kobiety wynurza się z płótna Edwarda Muncha „Madonna”. Na tułowiu z / drzewa / osadzona głowa / świętej. Z jakiego drzewa? Szukam oznak jego życia, a tu ani gałęzi, ani liści. Myślę, może chodziło o drewno, ale wpatrując się w obraz tego nie dostrzegłam. Podobno jak ktoś się długo w coś wpatruje, to może pojawić się pareidolia, czyli dopatrywanie się w przypadkowych fragmentach obrazu znanych kształtów. Niektórzy mówią, żeby często nie wpatrywać się w lustro, bo można diabła zobaczyć. Idźmy dalej – ledwie zaznaczone / piersi / nie będą zachwycały. Ach te piersi, z niezbyt kształtnych albo małych chirurdzy mogą niezłe pieniądze wyciągnąć.

U Moliniera na obrazie „Rajski kwiat” głowa ukryta w / ciemności / widać tylko dwie dłonie / prawa chwyta pierś / jak pomarańczę. Odlatuję od studium kobiety i myślami przeprowadzam studium kaczki, sycę oczy piersią kaczą w pomarańczach, już mi kubki smakowe i ślinianki pracują, a tu następne porównanie – duży i wskazujący palec / lewej dłoni / ściska sutek / jak pestkę. Koniec z doznaniami smakowymi. Smacznie już było. Była kaczka, pomarańcze, wiśnie lub czereśnie, została pestka. Nie, przepraszam, sutek jak pestka. Pamiętam, brałam pestkę między palec wskazujący i duży, po czym ściskałam je na pestce, żeby wystrzeliła. Nawet zawody robiliśmy, która dalej poleci. To ci była zabawa. Ale sutek? Myślę, że ani do takiego ściskania, ani do strzelania się nie nadaje.

Boże, młody poeta ma chyba jakąś obsesję, bo wiersz „Gustaw Klimt «Salome»” zaczyna od słów: najpierw zobaczyłem piersi / prawa odrzucona w / bok / lewa patrzy / czarnym okiem / sutka. Co tam, grzech musi mieć kształt / kobiety, bo kobieta grzeszną jest i koniec. Każda jest dobra, karlica o krwistoczerwonych / wargach / wyniesiona z szynku przez tłum / pijanych mężczyzn / odsłania piersi / koloru piasku. Może miały taki kolor, bo były zapowiedzią życia na pustyni Marii Egipcjanki. Trzy bochenki chleba, płaszcz i lata pokuty za uwodzenie świętych młodzianków, a wszystko się zaczęło gdy wypędzony z raju / mężczyzna / zabłądził w czarnym / lesie. Dante to wymyślił. Zmarła Beatrycze. Szukał drogi do niej, a może najpierw próbował zapomnieć. Polityka, intrygi, małżeństwo nie zagłuszyły pamięci, tylko wyprowadziły w las. Kontemplacja, chęć odzyskania utraconej miłości wprowadziły Dantego na wyżyny wiedzy i ducha.

Nowe tysiąclecie owocuje coraz ciekawszymi wierszami Arkadiusza Frani. Zauważyłam interesujący utwór  zaczynający się słowami: śmierci poleciało oczko w pończosze. Młoda, zadbana, bo kto ją widział, kto może stwierdzić, że to tylko szkielet i do tego z kosą? Każdemu dana indywidualnie i strzec jej musimy, podać kawę z cukrem, gdy pociągnie za sobą lekkomyślnych śmiałków w grudniową Wisłę. Im kawa z cukrem nie jest już potrzebna.

„stary poeta” i „wrażenia z lektury” mogą się podobać. Tylko dlaczego stary poeta pachnie naftaliną? Sympatyczniejszy byłby zapach lawendy, a działa podobnie.

Im bliżej końca tomiku, tym wiersze bardziej mi się podobają. Chociaż nie wszystkie, na przykład jak ten z tomiku wydanego w 2012 roku. Znowu atrybuty kobiecości zostały niecnie wykorzystane. Kapie czerwone mleko / z nabrzmiałej piersi / uniwersum /…/ macica nocy / wydęta / przeczuciem // na razie stoimy / przy zatrutej studni / a tobie chce się pić // nie zadrży mi głos / gdy podam ci kubek / mówiąc „pij kochanie”. Ja bym jeszcze dosypała cjaneczku.

„Zbieracze lawendy” – znaczy, że to my, czytelnicy. Niech będzie. Weszłam do ogrodu Arkadiusza Frani, który uprawia  dorywczo od ponad dwudziestu lat. Czy tyle czasu wystarczy, by ogród był wypieszczony, lawenda posadzona na dobrze nasłonecznionych i odchwaszczonych stanowiskach, bo lawenda nie lubi panoszącego się zielska. Nawet zdrowa nie wytrzymuje naporu tandetnej roślinności. Osaczona pospólstwem zaczyna obumierać.

Z krzewu „halina poświatowska” uszczknęłam gałązkę – za oceanem / za wielką wodą / uczę się obcego języka // mowy sylwii plath virginii woolf // uczę się nowego świata / gdzie nawet pieniądze mają kolor nadziei. Lawenda „miasto” natrafiła na podatny grunt i rozrosła się niebywale. Roślinę trzeba przycinać, wtedy nabiera gęstości i nie robi się wybujała nad miarę. Wycięłam sobie nieduży kwiatek na długiej łodydze i dołożyłam do poprzedniej gałązki – chciałbym zbiec z / miasta / które drzazgą / każdego dnia / rozrasta się w / moich żyłach / jak strach przed / cichą śmiercią na / strychu / jak lęk przed / nagle pustym stołem. Podobał mi się krzew, dlatego zerwałam gałązki o tym jak mój sen o rzece wysycha i jeszcze dodałam „różowe groszki”.

Zgadzam się z autorem, który zapisał myśl: wolę wiersze niż brak wierszy. Święta prawda, ja też wolę, tylko że wtedy trzeba rozdzielić soczewicę od popiołu. Kopciuszkowi pomagały gołąbki i turkawki, a czytelnik tę robotę musi wykonać sam.

Arkadiusz Frania „Zbieracze lawendy”, Wydawnictwo NORBERTINUM, Lublin 2016, str. 148

Jolanta Szwarc


Przeczytaj też w tym dziale niżej recenzje zbiorów poetyckich A. Frani zacząć nic od początku (2012) pióra Wandy Skalskiej oraz Rzeźby w maśle (2014) autorstwa J. Szwarc