Grzegorz Pełczyński „Cukierki i fajerwerki”, Wydawnictwo MINIATURA, Kraków 2015, str. 134

Kategoria: port literacki Utworzono: piątek, 18 marzec 2016 Opublikowano: piątek, 18 marzec 2016 Drukuj E-mail


Irmina Kosmala

MINOTAURY I LABIRYNTY

Kto z nas nie lubi czytać hipnotyzujących opowieści, wciągających historii, bajek? No, kto? Każdy, kto nosi w sobie odrobinę dziecka, uwielbia być przez nie od czasu do czasu nagabywanym. Lubimy, gdy historia wiedzie nas w obłędne miejsca, uruchamiając ospałą trybem codzienności wyobraźnię, angażując przy tym zmysły i emocje. Lubimy też pewnie, gdy opowieść jest porywająca i długa, ociekająca mrokiem, tajemnicą dzikich miejsc i nieziemskich mocy. Dajemy się wówczas ponieść takim światom bez reszty, w których to zło jawi się niczym podszept dobra: „skosztuj…”.

Pierwsza, druga, trzecia opowieść Cukierków i fajerwerków… i już wiemy, że ich autor zabierze nas w zupełnie inny świat. Świat, wobec którego początkowo możemy się nieco buntować (tak było w moim przypadku), że taki zwyczajny, pozbawiony tajemnicy i ciekawej pointy. Co więcej – banalny i niewciągający (opowiastki: „Najdoskonalsze cukierki…”, „Powrót” czy „Bułeczki”). Twórca niniejszego dziełka bowiem, po uprzednim uwiedzeniu nas, niczym rajski wąż, intrygującym tytułem książki, niejako obiecał, że w owym niewielkich rozmiarów zbiorze opowieści, czekają nas oszałamiające rzeczy: będzie słodko i wybuchowo! Tymczasem nasze antycypacyjne założenie rozminie się nieco z rzeczywistością. Tytuł książki Grzegorza Pełczyńskiego nawiąże bowiem do dwóch autonomicznych historii, z których to jedna otworzy, a druga domknie wrota zbioru kilkudziesięciu „opowieściobajek” (- termin ukuty przeze mnie na potrzebę chwili).

O ile początkowo możemy czuć się bezradni i zagubieni w Pełczyńskim labiryncie bardziej lub mniej udziwnionych historyjek, to z czasem zaakceptujemy drogę, którą podążymy za równie zmiennym, co jego świat, narratorem (wszechwiedzącym, pierwszo- lub trzecioosobowym), ba – złapiemy się w pewnym momencie na tym, że wciągnął nas w swoją mentalną przestrzeń  na dobre i raptem, bez uprzedzenia, porzucił („Wyśmienita wódeczka”, „Przerwa w podróży”, „Eliksir młodości” i in.). Udamy się więc za nim dalej z nieukrywanym żalem i pretensją, że tak nas po macoszemu potraktował, ale tym emocjom towarzyszyć będzie z pewnością rosnąca ciekawość, czym jeszcze w tym labiryncie myśli zostaniemy zaskoczeni, w jaki jeszcze inny wyszukany sposób ów Minotaur nas zgubi, porzuci czy pożre.

Jak wiadomo, by wyjść z labiryntu cało, potrzebna jest nić. Tym, co scala opowieści Grzegorza Pełczyńskiego, jest Uczucie. Stanie się ono klamrą spinającą obie historie – tytułowych „Cukierków” i „Fajerwerków”. Co więcej, stanie się ono motorem twórczym obu bohaterów tychże opowieści. Dzięki miłości stworzą bowiem coś, co żywioły ziemskie i niebieskie na długo spamiętają. Ot, i ciekawe spojrzenie na zakochanie, które nie paraliżuje, zniewala i powala, ale porusza do działania, nadaje sens życiu, staje się impulsem powodującym rozruch zastygłej w nas myśli. Miłość i wyrazy jej pokrewne: oddanie, wierność (sobie i innym), zaufanie, przywiązanie, to zatem nić spajająca opowiastki tego labiryntu, pozwalająca wyjść z niego bezpieczną stopą.

W zbiorku prozatorskim polskiego antropologa kulturowego, na pierwszy plan wysuwa się ponadto podejrzenie, że teksty w nim zawarte w jakimś zakresie ocierają się o postmodernizm. W polskiej literaturze pokolenie urodzone w latach sześćdziesiątych, do którego Grzegorz Pełczyński się zalicza, za wartość prymarną swojej postawy twórczej uznali bunt przeciw narzuconym normom artystycznym (Marcin Świetlicki, Andrzej Sosnowski, Andrzej Stasiuk). W tej walce młodych i gniewnych była zapowiedź nowego, bez nihilistycznych czy populistycznych pobudek.

Autor Cukierków i fajerwerków zabierze nas więc w świat złożony z różnych gatunków literackich (baśń, kryminał, powiastka filozoficzna, romans, dramat…), niektóre z nich trawestując. Dopasowuje na przykład znaną opowieść o „Kopciuszku” do potrzeb epok, w których ją umieszcza. Dlatego też „Podkomorzanka” wyrażona zostanie językiem staropolskim, a „Czytelniczka” współczesnym. Wyraźnie zaznaczona intertekstualność, to - rzecz jasna - nie jedyne ponowocznesne narzędzie, którym posłuży się Pełczyński. Oczywiście nie zabraknie motywu biblioteki, w której to i sam autor, jako tłumacz nieistniejącego w rzeczywistości Wyboru poezji Maurice`a Espiona, się pojawi („Zdzisława”).

Wykorzystany zostanie również motyw retour des personnages, czyli powracania postaci. Ta sama postać profesora Klugensteina pojawi się zarówno w „Napadzie”, jak i „Sławie”. Zabieg ten świadomie naruszy, a przez to wysunie na plan pierwszy granice między fikcyjnymi światami. Autor chętnie również zderzy ze sobą światy fantastyczny z realnym. Dzięki temu nada swym opowieściom moc uniezwyklającą. Fantastyczność jest tu jednak redukowana do banalności, co doprowadza, jak się wcześniej rzekło, do buntu, czy też oporu ze strony czytelnika wobec przedstawionej treści. I tak na przykład opowieści o pogoni za oswojonym motylem, czy też o kasztanowcu ujarzmiającym przestępcę - wywołać w nas mogą sprzeciw, jednak owa kontrastowa banalność to jeden ze środków, jakich chętnie używa pisarstwo postmodernistyczne dla podkreślenia konfrontacji ontologicznej zderzonych z sobą światów.

Zatem Cukierki i fajerwerki, składające się z kilkudziesięciu bardzo krótkich form narracyjnych, zaprowadzą nas w przeróżne ontologicznie światy. Kto więc lubi zagubić się i pobłądzić czasem w labiryncie interpretacyjnych domysłów i wątpliwości, niechaj wpadnie w którąś z historyjek choćby na chwilę.

Grzegorz Pełczyński „Cukierki i fajerwerki”, Wydawnictwo MINIATURA, Kraków 2015, str. 134

Irmina Kosmala


Przeczytaj też w dziale „proza” naszego portalu opowiastki G. Pełczyńskiego, z których wiele weszło do wyżej omówionego zbioru