Tomasz Majzel „Treny Echa Tropy”, Wydawnictwo FORMA, Szczecin 2015, str. 56

Kategoria: port literacki Utworzono: sobota, 01 sierpień 2015 Opublikowano: sobota, 01 sierpień 2015 Drukuj E-mail


Agnieszka Kołwzan

„MIAŁ BYĆ POEMAT / JESTEM / JA”

Sobą rozpoczyna i sobą kończy swój poetycki zbiór Treny Echa Tropy Tomasz Majzel. Bowiem otwierający tom wiersz Echa, tropy inicjuje zaimek osobowy „ja”: „Ja po prostu już tam nie trafiam”, zaś wieńcząca całość wypowiedź na nim się kończy: „miał być poemat/ jestem / ja”. Zarówno to pierwsze jak i ostatnie „ja” sygnalizuje próbę wyjścia poza autorefleksję, a zarazem wyraża przeświadczenie o niemożności przezwyciężenia tego stanu rzeczy. Poetycki świat Tomasza Majzela nie istnieje obiektywnie, niezależnie od podmiotu; każdy z elementów opisywanej rzeczywistości przepuszczony zostaje przez filtr subiektywnego oglądu. Ale czy nie wynika to z samej natury poezji?

Między „ja” początkowym a „ja” końcowym znajduje się kilkadziesiąt wierszy podzielonych na cztery części i postscriptum z wierszem Echa, tropy w roli wprowadzenia. Każdy z nich lapidarny, eliptyczny, oszczędny w formie wydaje się być celowo niedopowiedziany, by kształtem nie przesłonić treści, zostawiając przy tym miejsce dla wrażliwości i wyobraźni czytelnika. Pozostaje to w zgodzie z tytułem całości, bo czymże są echo i trop, jak nie symbolami niknących, choć przecież słyszalnych, zatartych, choć wciąż widocznych znaków, jakimi podąża odbiorca, jeśli pragnie wejść w poetycki świat?

Podmiot liryczny przedstawia rzeczywistość jako zbiór zawsze istotnych fragmentów. Z równą atencją przygląda się morzu, porom roku, drzewom, ulicy, domowi, itp. Każdy z tych wyimków pobudza do namysłu; z konkretu powstaje ogólniejsza refleksja – jak w wierszu Małe radości: „Szukanie światła w szronie – / każda z chwil / zapisuje się / na nic”. Próba dostrzeżenia blasku w lodowych kryształkach może być odczytywana jako metafora celebracji ulotnej chwili lub uzmysłowienia sobie piękna zjawisk, czynności uznawanych za zwykłe. Podmiot liryczny, stwierdzając, że owe momenty zapisują się niejako na marne, podważa sens ich zapamiętywania. W jego słowach pobrzmiewają echa biblijnej Księgi Koheleta: Vanitas vanitatum, et omnia vanitas, które można przetłumaczyć jako: „Ulotne, jakże ulotne, wszystko jest takie ulotne”.

W cyklu Treny, który poświęca Autor pamięci ojca, szczególnie zwraca uwagę wycyzelowana forma. Każdy z dziewięciu wierszy naznacza maksymalna kondensacja treści, prostota, a wręcz surowość, jakby podmiot liryczny zasklepiony w cierpieniu po utracie bliskiej osoby nie chciał, by w potoku słów rozmył się ich prawdziwy sens. Za powściągliwością kryje się głęboko przeżywany ból, którego miary dopełnia konieczność uporządkowania rzeczy po zmarłym: „Niepotrzebnie / Niepotrzebne / Rupiecie”, obowiązek rozdzielenia między członków rodziny pozostałych po ojcu przedmiotów: „Ostatni bierze wszystko/ Co zostało/ Choćby puste miejsce”. Nieuchronnie pojawiają się: poczucie osamotnienia, tęsknota i potrzeba kontaktu z bliskim, która musi przybrać odmienny niż dotychczas charakter, metafizyczny raczej i duchowy: „Zamykam oczy teraz/ Wyglądam inaczej/ Ciebie”.

Podmiot liryczny jawi się również jako świadek zmian, rejestruje je, komentuje, choć nie zawsze może wpływać na ich przebieg. Dawne, pamiętane z dzieciństwa przestrzenie jawią się jako locus amoenus – miejsca przyjazne, wywołujące wspomnienia beztroskich, wypełnionych zabawą czasów: „Ogród jordanowski który w dzieciństwie/ Bywał polem bitwy dziką Afryką lub/ Stadionem olimpijskim dziś stał się/ Czteropiętrowym budynkiem pełnym niemej mi pustki”. Park przekształcony zgodnie ze współczesną modą w osiedle bezpowrotnie utracił swój dawny charakter, stał się raczej locus horridus – miejscem strasznym, bezosobowym, odhumanizowanym. Fizyczna strata przestrzeni rodem z „kraju lat dziecinnych” wzbudza w podmiocie poczucie straty ważnego punktu odniesienia: „Ubyło miejsc ubyło mnie”.
Azylem, w którym podmiot liryczny odzyskuje równowagę, jest dom wypełniony rodzinnym szczęściem i radością. Samo wejście w jego progi powoduje przypływ ciepłych uczuć: „Ależ mróz […] / Dotknąłem klamki naszego domu / Po chwili zakwitły nasze uśmiechy / mój Boże – tutaj wiosna”.

W poetyckim zbiorze Tomasza Majzela przykuwają także uwagę rozważania o naturze pisania, pojmowanego jako akt twórczy, powołujący do życia nowe światy. Podmiot liryczny w wierszu Wszystko przyrównuje przelewanie myśli na papier z teocentryczną wizją powstania świata: „Po każdym słowie oczekuję ciała – / Jakiejś błyskawicy na znak / Przynajmniej gromu z jasnego nieba / Tymczasem ono ledwie drąży skałę tak wolno / iż pomyśleć by można że wszystko dzieje się samo – / słowa nie lęgną się z ust, w których cierpliwa cisza/ dokładnie taka jak przed powszechnym stworzeniem / Moich światów”. Akt pisania nie tworzy jednak wyłącznie nowej rzeczywistości, między autorem a jego dziełem zachodzi poniekąd dwustronna relacja – pisarz kreuje dzieło, a dzieło wpływa na pisarza: „Wiesz urwał się / W połowie zdania: / Ja / W połowie wiersza”.
Od „ja” nie ma wszakże ucieczki; czy materią poetyckich rozważań jest przedmiot, czy zdarzenie, czy uczucie, czy osoba ich autorem pozostaje zawsze „ja”, a świat, jaki przedstawia, jest światem istniejącym subiektywnie. „miał być poemat / jestem / ja”.

Tomasz Majzel „Treny Echa Tropy”, Wydawnictwo FORMA, Szczecin 2015, str. 56

Agnieszka Kołwzan

 

Przeczytaj też w tym dziale niżej recenzje wcześniejszych książek T. Majzela: Fotoalbumu (2009) – pióra Jolanty Szwarc oraz Opowiadań w liczbie pojedynczej (2011) – pióra Wandy Skalskiej