Leszek Nord „Rozbitek”, Zaułek Wydawniczy POMYŁKA, Szczecin 2014, str. 68

Kategoria: port literacki Utworzono: środa, 11 czerwiec 2014 Opublikowano: środa, 11 czerwiec 2014 Drukuj E-mail


Jolanta Szwarc

OD ŹRÓDŁA DO UJŚCIA

Dawno, dawno temu, powiedzmy, że upłynęło parę tysięcy lat od czasu, gdy człowiek, władca terenów dzisiaj należących do północnej Norwegii zaczął na skałach w okolicach Alty wykuwać przez wieki historię życia. Odkrycie pomiędzy 1973 a 1985 r. pięciu tysięcy naskalnych rysunków wzbudziło duże zainteresowanie turystów. Teraz mogą zwiedzać to otwarte pod gołym niebem muzeum. Podziwiać różnorodność przedstawionej tam fauny, poznawać sposób życia ówczesnych mieszkańców. Ich trud w zdobywaniu pożywienia. Musiało to być ważne dla nich miejsce, gdzie często się spotykali. Oprócz wykutego w skałach zaświadczenia obecności nie wiemy nic o tych zjazdach. Możemy przypuszczać, że wymieniali się towarem i doświadczeniami, snuć domysły, że oddawali się ceremoniom, rytuałom albo po prostu wspólnie bawili.

Leszek Nord przeniósł kilka rysunków naskalnych z Alty do swojego tomiku poetyckiego Rozbitek. Tam też wysłał swój podmiot liryczny z wiersza „Ryty”. Kładę palce w tępe zagłębienia / omszałe po tysiącleciach ryty / słyszę plusk wioseł / śmiech towarzyszy / czuję zapach rybich ławic / obok miarowo suną łodzie / nad nimi morskie ptaki // nogi mam jakby w płetwach / u ramion niby żagle / serce skowycze do wiatru // a mnie tu zostawili.

Zostawili go, choć wcale nie jest z tego zadowolony. Wolałby znaleźć się wśród ludzi nieskażonych cywilizacją, dlatego swoje poczęcie zawdzięcza ludziom, których poeta stylizuje na prarodziców. On przynosi ryby, sprawia je w pobliżu studni i kiedy utrudzony siada pod drzewem, wychodzi ona z nożycami, żeby go ostrzyc. Nie bierze się za przyrządzanie ryb na kolację, ale skraca mu włosy. Dlaczego? Obłaskawia go, czyni powolnym, skraca przestrzeń między nim a sobą. Swoje uda wsuwała bezwiednie / między jego rozchylone nogi. Zadziałała natura i magia odradzania życia.

Co było dalej, objawia się we śnie. Stąd wiersze „Sen” i „Poród”. Miejsce pod sercem matki okazuje się bezpieczne. Jej szept, jej dotyk, wyczekiwanie pozwalają na stwierdzenie jestem jak król. Kończy się noc. O brzasku kończy się sen jeszcze przespany. Rodzącej już nie ma. Jest jej owoc obolały, z trudem witający się z władzami umysłowymi i życiem. Nie był pewny / czy przedtem umierał czekając na „Narodzenie”. To kolejny utwór, którego już sam tytuł skierował moją myśl na Boże Narodzenie. Na rodzącą Maryję i jej niezbyt przedsiębiorczego Józefa, który choć bardzo się starał, nie zawsze spełniał pokładane w nim oczekiwania. Do takiej interpretacji zachęciły mnie jeszcze dwie ostatnie strofy – teraz kiedy maleńkiego / tuli do piersi / myśli ciepło / o całym bożym świecie // że w swojej istocie / jest lepszy niż można by sądzić. Już powitaliśmy maleńkiego. Dziecko rośnie. Ojciec cieśla (nie rybak) zabiera je do stolarni, żeby pokazać, jakie drewno jest najlepsze na rozpałkę. Radzi wybierać najbardziej żywiczne / pachnące purpurą. Wpatrzone w ogień dziecko – mały filozof / powiedział ostatnio / że są ludzie / którzy płoną jak pochodnie. Bije od nich światło, ciepło, ale płacą za to dużą cenę, spalają się albo zostają zniszczeni.

Jednak do życia nie wystarczą słowa, choćby dotyczyły spraw najistotniejszych. Człowiek musi również panować nad głodem ciała, nasycić się choćby tak wiele znaczącymi ale i konkretnymi rybami.

Jak żyć? To pytanie stawiają sobie niemal wszyscy ludzie. Odpowiedzi są enigmatyczne. W wierszu „Ojciec” starał się wyjaśnić własnemu synowi – jakbyś pytał o życie / nie ma innych odpowiedzi / niż te tam na górze // nad nami wisiał nieskończony kosmos / ciała niebieskie jak wymalowane / w wiejskim kościele na firmamencie. No tak, bądź tu mądry i pisz o wierszach Leszka Norda. Wierszach, wydawałoby się, rytych prostymi obrazami, jak te na skałach w Alcie. Odsłonięte pobudzają wyobraźnię, która bujać będzie między wzniosłością Kosmosu i kiczowatością sufitu w wiejskim kościele. A pytanie o życie przeciągać się będzie leniwie, czekając w nieskończoność na jednoznaczną odpowiedź. Może „Studnia” stylizowana na ewangeliczne spotkanie z Samarytanką odsłoni p-r-a-w-d-ę // cud jak pojmie / że nie ma innej drogi. Jak się już zrozumie, chciałoby się jednoznacznie – żeby tak znaczyło tak, a nie równało się nie. Jednak poeta ukazuje w swoich wierszach złożoność okoliczności. Zostawia czytelnika z sytuacjami wieloznacznymi, jak choćby w wierszu „Stopy”. Niby nic szczególnego. Jakiś on obmywa jej stopy, jakaś ona, ponieważ nikogo godniejszego nie ma, pozwala mu je opłukiwać. Czyści pięty / obcina paznokcie. Może on chce ją udobruchać, może ona z jakichś przyczyn nie może sama zadbać o higienę. Tym, przelatując przez wiersz jak pies przez pole, można by się zadowolić, ale… On wykonuje tę czynność w momencie, kiedy ptaki milkną i zmierzch mierzy się z nocą. Mamy do czynienia z godziną przejścia z tego do innego świata.

„…wstał od wieczerzy i złożył szaty. A wziąwszy prześcieradło nim się przepasał. Potem nalał wody do miednicy. I zaczął umywać uczniom nogi…” Bohater wiersza w misie ma ciepłą wodę i nie tylko obmywa jej stopy, ale także obcina paznokcie. Paznokcie, które ciągle odrastają, więc trzeba je opiłowywać lub obcinać. Stanowią one pars pro toto dzikiej całości, ślad drapieżnika. Obcięte wciąż utrzymują więź z całością. Ta metonimiczność kiedyś ratowała życie, bo zamiast grzebać dworaków wraz z królem, do grobu wrzucano paznokcie lub włosy, które mają podobne właściwości. Niektórzy wierzyli, że paznokcie będą im potrzebne po śmierci, dlatego gromadzili je w woreczku i nosili przy sobie.

Podmiot liryczny powie – nie jest godzien / odpinać rzemyków / u jej butów / ale innego nie ma. Proszę porównać to zdanie z wypowiedzią Jana Chrzciciela o Mesjaszu. „Ja was chrzczę; lecz przyjdzie mocniejszy ode mnie, któremu nie jestem godzien rozwiązać rzemyka u sandałów.”

I co? Co nam zrobił poeta? Zostawił nas z pytaniem – kim są on i ona. Jednego jestem pewna, że w utworze oprócz zdarzenia prawdopodobnego dzieje się coś magicznego, wręcz mistycznego. Tak samo jak w wierszu „Ablucja” występującym po kilku utworach związanych ze śmiercią, z sygnałami, że dzieje się to teraz, kiedy są szyny, tramwaje, koleje. Rytualne obmywanie gąbką w pokoju. Jest zapach octu jak kwaśnego wina i znowu obcinanie paznokci. Podmiot liryczny wyznaje – prawie słyszę / wyszeptane w ukryciu słowa / przeznaczone dla wyśnionych kochanków // jeszcze widzę / spoza przymkniętych powiek / drgające światło świec / dopiero teraz będziemy się kochać. Tak naprawdę nie wiadomo, kto kogo obmywa. Prawie słyszę – a prawie czyni wielką różnicę. Słyszy? Czy marzy o odlocie ze świata kultury na wyspę, bo tam jest łódź z drewna /…/ do góry dnem /…/ można w niej zamieszkać / skryć się na chwilę / przed złem. Uciec ze świata od tych, którzy na pierwszym przystanku wysiedli, gdy zobaczyli jak zbladła spuściła głowę / podobnie jak na tych obrazach w kościele / kiedy zdejmują Go z krzyża / powiedzieli że umarła /…/ jechała jak królowa / sama jedna / w dzwonkach // motorniczy gnał przez miasto / z duszą na ramieniu. Miasto, pełno ludzi, a w końcu zostajemy samotni, opuszczeni. W zaciśniętych dłoniach często mamy nic – żadnego powodu by żyć. Cywilizacja i moralność kłócą się ze sobą. Już dawno zobaczył to J.J. Rouseau. W cywilizacji ludzie nie stają się lepszymi ani szczęśliwszymi.

Jeśli zło gnieździ się w miastach, jeśli wywodzi się z kultury, to trzeba się oczyścić, zostawić wszystko i szukać dobra w naturze. W stanie pierwotnym. Jak w wierszu „Rozbitek” poznawać świat zmysłami, przejść za linię lasu, instynktownie szukać drogi. Dojść do „Krajobrazu” – pustka / a jakby jeszcze za wiele / mchu porostów / kamieni obrosłych sinym nalotem / białych kości między nimi // jakby Bóg był kobietą / wymieszał wszystko ze sobą / co może narodzić się i zginąć / powiązał by żyło.

Do życia człowiekowi jest potrzebne uczucie najwyższe – miłość a także dom. Budowanie domu bez miłości nie ma sensu. Chciałoby się jeszcze, by był wolny od przeznaczeń. Od fatum ciążącego na nim, od niezależnej od nas przyszłości, która gdzieś jest nam przypisana i nie możemy stać się prawdziwymi kowalami własnego losu. Taki dom kleci podmiot liryczny w wierszu „Brzask” wśród zieleni, z drzewem za oknem i trawą. Jeśli założymy, że w następujących po sobie wierszach jest to ten sam obserwator, ten sam sprawca, to robi on wrażenie niezdecydowanego. Chce mieć jeden dom w jakimś cieplejszym klimacie (drzewa wysokie, trawa), odizolowany od natury szybą i drugi blisko natury. Zatoka, skały, dryftowe drewno /…/ dobre miejsce by wylądować // zadomawiam przestrzeń / buduję chatę z kamienia. Wszelkie szpary zatkane mchem, w środku mata z gałązek karłowatej brzozy. Acha, będzie jeszcze ogień, ale nie będzie półek na książki. Ostatnia wypowiedź, to zdecydowane odcięcie od związku z cywilizacją, nauką i sztuką. Książki? Nie ma w nich o tym / że góry chichoczą ze śniegu / a gwiazdy dźwięczą o świcie. Okazuje się, że książki są zbędne, bo nie odzwierciedlają prawdy o świecie, są złe, kryją w sobie opowieści o wojennych zbrodniach, chęć wywyższania się, zarozumialstwo. Zginęły wartości. To po co mają szkodzić? Przecież podmiot tych wierszy po sobie zostawi tylko wydeptaną po wodę ścieżkę. Wracam śladem / jedynym jaki tu będzie / po mnie. Wszystko, co naturalne wróci do natury. Ten człowiek nie ma zamiaru wprowadzać do niej sztuczności.

Potok, las, rzeka kształtować będą teren zależnie od klimatu. Ptaki będą ciekawe, gdzie są nasze skrzydła / na których wznosimy się / w przestworze. Fruwają nasze myśli. Czego to nie potrafimy? Potrafimy okiełznać naturę, stworzyć nienaturalne warunki, żeby wegetować jak ryby w akwarium, które łatwo ulęgają iluzji / łykają wszystko / co im się rzuci. Drzewa potrafimy zamienić w drewno. Już nie zakwitną, nie wydadzą swoich owoców, zatrzymamy lata w słojach, teraz posłużą nam za podpałkę, za krzesła, stół / łóżko na którym / ktoś się pocznie. Co robić? Iść pod prąd rzeki? Do źródła, rozłupywać kamień, żeby usłyszeć dźwięk słowa / które było pierwsze. Patrzeć, jak latem cielą się lodowce. Niewiele jest tu / na miarę człowieka / tylko słowa i ślad stopy / Gilgamesza odciśnięty w glinie. Na tabliczkach z gliny najstarszy epos o Gilgameszu i jego przyjacielu Enkidu. Po śmierci przyjaciela wędruje szukając odpowiedzi – „Chcę o życie i o śmierć zapytać.” (tabliczka IX).

Pytać można zawsze, ale od bardzo dawna ludzie wiedzieli, że każdy sam musi szukać prawdy, zmagać się ze światem, z życiem, z sobą. Za burtą wszystko jest / odległe jak Bóg /na wyciągnięcie ręki. Obwąchuję przestrzeń jak pies / nie dowierzam widokom / kiedy są zbyt piękne. Rzeczywistość drży powidokami przeniesionymi w źrenicach. Jak znaleźć nowe imiona, żeby opisać drogę, która niby się powtarza, a jednak dla każdego jest osobna. Może dlatego tak głęboko odczuwamy samotność. Czy wyleczy z osamotnienia pies Piątek – tak został nazwany, bo akurat w tym dniu przybiegł się zbratać z człowiekiem, dal mu namiastkę braterstwa krwi. Zdzieramy gardła jak wilki / czekamy na odzew, ale go nie ma, tak samo morze ochlapuje nogi, ale kontakt jest mizerny. Widoki na gwiazdkę z nieba znikome, chociaż… W końcu chłopiec zdobył wymarzone ciastko. To było dawno temu w Ameryce. Okazało się jednak, że męskie pożądanie było mniej ważne od zaspokojenia dziecięcego łakomstwa.

Tak to jest w drodze do szczęścia. Gdzieś się z daleka migoce, obiecuje spełnienie marzenia, ale kiedy już je chwytamy, okazuje się, że to wcale nie było takie istotne. Najważniejsza jest droga, droga do końca, bo gdzieś ten koniec być dla każdego musi, ale czy to będzie koniec naszej historii, tego nikt nie wie. Każdy próbuje na własną rękę choć trochę siebie ocalić. Może przesadziłam z tym „każdy”. I może, będę ostrożniejsza, większość ubolewa nad swoim postępowaniem, szuka drogowskazów w naturze, w Ewangelii. U św. Marka znalazłam: „Jeśli twoja ręka jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją /…/ Jeśli twoje oko jest dla ciebie powodem grzechu, wyłup je”. Zdecydowanie poeta jest delikatniejszy od świętego i pisze tak – prawą rękę która mnie gorszyła / przypasałem do boku / oko żeby nie oglądało wstydu przesłoniłem /…/ co bym jednak nie zrobił / wciąż jest we mnie / tyle samo dobrego / ile złego.

Jeśli czytelnik weźmie do ręki niepozbieranego Rozbitka, który trochę tu, trochę tam i uważnie poczyta wiersze, zgodzi się ze mną, że autor nie trzyma równowagi, zdecydowanie szala przechyliła się na stronę dobra.

Nie sposób wszystkiego napisać o tej poezji. Poeta dostarczył czytelnikowi obszerny materiał do przemyśleń i wiele pięknych wrażeń estetycznych.

Leszek Nord „Rozbitek”, Zaułek Wydawniczy POMYŁKA, Szczecin 2014, str. 68

Jolanta Szwarc

 

 

Przeczytaj też krótką relację pióra Aleksandry Słowik >Wieczór autorski Leszka Norda - autora książki poetyckiej „Rozbitek”< w dziale "eseje i szkice"