Aldona Borowicz "Cienie na rozwietrze", Wydawnictwo Adam Marszałek, Toruń 2014, str. 80

Kategoria: port literacki Utworzono: środa, 04 czerwiec 2014 Opublikowano: środa, 04 czerwiec 2014 Drukuj E-mail


Leszek Żuliński

TEMPUS FUGIT

Z Aldoną Borowicz łączy mnie jedno: oboje mieliśmy swój literacki debiut prasowy w 1971 roku. Pokonywaliśmy więc naszą drogę równolegle. Czytywałem jej wiersze, rzecz jasna, ale chyba dopiero teraz piszę o niej pierwszy tekst. Może zbyt łatwo przegapiłem poprzednie tomiki tej autorki, ale po przeczytaniu najnowszego wiedziałem, że nie odpuszczę. Ech, wiecznie coś odkrywamy – to pokrzepiające...

Ten najnowszy zbiór wierszy Aldony nosi tytuł Cienie na rozwietrze. Rozwiatr to chyba neologizm poetycki. Ładny! Skojarzył mi się z takim wiatrem-oszołomem, bałaganiarzem, szkodnikiem. Rozwiatr to taki wiatr, co rozwiewa. Oto cytacik ze słownika języka polskiego: ...wiejąc roznieść, rozrzucić coś w różne miejsca, na wszystkie strony, rozproszyć; wiejąc spowodować zniknięcie, rozpłynięcie się czegoś w powietrzu, w przestrzeni. Rozwiać czyjeś nadzieje, podejrzenia, wątpliwości, złudzenia, obawy...

W tym przeciągu stoją wiersze Aldony. A raczej jej doznania egzystencjalne. Tempus, który fugit jest jednym z głównych bohaterów tych wierszy. Dla przykładu: Dokąd biegniesz, mała dziewczynko? / Na skraj lasu czy w inne szaleństwo? // W zapomnienie? W olśnienie słońcem? / Teraz stoisz bezradnie na grani, / nad zieloną doliną i rzeką / do której spadają wodospady srebrzyście. (...) // Jako dziewczynka biegłaś ku błękitom. / A teraz stoisz na wąskiej ścieżce nagle zakończonej / znieruchomiała ze strachu i stara. // Możesz zapomnieć sen / o tamtej małej. Tak, w poezji „męskiej” i „damskiej” mamy wiele takich wierszy; starzenie się, przemijanie to jeden z fundamentalnych tematów, z którym my, poeci, musimy się zmierzyć. Aldona dla tego theatrum wymyśliła jednak swoją przejmującą scenografię i ekspresję.

Są to wiersze solipsystyczne, które jednak wciąż „zderzają się” z ludźmi. Najczęściej z tymi, których już tylko nosimy w pamięci. Dlatego te wiersze opowiadają utratę. Są pisane pośród cieni. O zmierzchu. W mrocznym lesie czasu utraconego. Towarzyszyła mi także podczas lektury „teoria monadyczności”. Bo cała ta narracja liryczna jest nadzwyczaj intymna i wyrywana z własnych powidoków, a jednak szukająca innych, którzy razem z nami ten las zapełniali. Ale pozostaje już tylko dotykanie nieobecnych dłoni: Dotknij dłoni / a ożyje sumienie / Dotknij dłoni / a poczujesz winę / Dotknij dłoni / a przesiąkniesz bólem // I nigdy nie oczysz cisz w sobie tej rzeki / w której zakrzepły dwie białe dłonie // Może nie potrafisz zrozumieć jej nurtu / gdy spływa zza chmur i miliona gwiazd / bo przecież stamtąd przychodzą / i odchodzą kiedy chcą umarli / znudzeni pozorami pamięci.

To tomik somnambuliczny i wielce funeralny. Ale zaskakują w tej aurze „przecieki” w świat wciąż realny. Co jakiś czas on się tu też pojawia, jakby memento mori przypominało sobie o memento viatae. Splot tej tańczącej pary nie jest tu jednak podobny do dance macabre – jest raczej jednością ontologicznie akceptowaną, bo oczywistą.

Kolejny, znakomity kontrast to koegzystencja reizmu i konkretu nie tylko z ową oniryczną aurą. Pojawia się także bogate tło kulturowe, które – jak zwykle – daje nam odniesienie do archetypów i symboli cytowanych jak mantra z pokolenia na pokolenia. Np. w jednym z wierszy miejski rozgardiasz i hałas rozpędzonych tramwajów zderzają się z moimi szczególnie ulubionymi –jak niektórzy wiedzą – postaciami Fausta i Małgorzaty. Ale bogactwo kulturowych matryc nie ogranicza się oczywiście do tej jednej legendy. Jest tego tu sporo. Znajdziemy tu mitologiczne postacie, miasta zburzone w Biblii, odniesienia do literatury, malarstwa, muzyki, a nawet nazwiska pisarzy (Ekelöfa, Kuncewicza, Petrarki, Poe, Pounda...). Znajdziemy też jazgot dzisiejszej cywilizacji.

Tak więc ten mroczny las Aldony Borowicz staje się wielce zhomogenizowany – on zaczyna się wraz z widokiem z okna, z podróżą w świat i kończy w onirycznej przestrzeni domniemań i przeżyć metafizycznych. Jednak podkreślam wspomnianą już solipsystyczność i monadyczność jej doznań. To oczywiste zderzenie interioru z eksteriorem, jakie miej lub bardziej dojmująco przeżywamy wszyscy.

Bardzo intymny tomik, bardzo osobisty, pozwalający nam zajrzeć w głąb jednostkowej studni. Cudownie żeniący liryzm z intelektualizmem, intymność z powszechnością ludzkich przeczuć przemijania. Niemalże sto kartek samotności, na których odnajdujemy naszą własną samotność. Ale jaką! Oglądaną przez teleskop o ognistej ogniskowej.

Wiele tu wierszy ma siłę syntezy i przesłania. One definitywnie stawiają kropkę nad „i”, tzn. potwierdzają talent i mądrość poetycką autorki. Na zakończenie taki właśnie wiersz pt. "W cieniu dekalogu": Nikt już nie przychodzi z rytmem gwiazd / Do wodopoju nie mkną już karawany // Pustynie martwieją w zasypanych szlakach / Coraz częściej podchodzą już pod sam nieboskłon / odciśniętą stopą wygłodniałej hieny // jestem dziwnym kształtem drzewa / które zrzuciło liście i gałązki by poznać nagość / a ptaki pogubiły pióra odlatując w niepamięć // Jestem wyboistą drogą w tej krainie / gdzie cień z cieniem się wciąż ściga / wychodząc z ciemności / przechodzę przez bramę świateł i dostojeństw // Światło z drugiej tablicy  krzyczy nie zabijaj / A ja zabijam w sobie tkanki i psa i sarnę i hienę / i ptaki. Naszą wspólną samotność // Ponownie wchodzę w ciemność / ze swoim zapomnieniem Z globalną przeszłością / Z czarną opaską na oczach Z gordyjską pętlą // Jak zrozumieć ofiarowany nam czas / na obłaskawienie psa i światła / gdy już nie ma lotnych piasków / ani drzew wrastających w niebo / i śpiewu ptaków rozsypanych / w starej mowie traw // Rośnie tylko kamień.

Tak, to jeden z najlepszych tomików, jakie ostatnio się ukazały. W tej recenzji starałem się o entuzjazm nieprzerysowany. Może więc Wam uda się niepohamowanie w lekturze, czego życzę.

Aldona Borowicz "Cienie na rozwietrze", Wydawnictwo Adam Marszałek, Toruń 2014, str. 80

Leszek Żuliński