Bestseller

Kategoria: felietony Opublikowano: czwartek, 05 kwiecień 2012 Drukuj E-mail


Lech M. Jakób

Bestseller – jedno z „magicznych” słów w mediach. Rozpala pożądanie wydawców, hurtowników, księgarzy – obiecując szybki i duży zysk. Pobudza też, a może przede wszystkim, łaknienie czytaczy. Wszak to oni, kupując tytuł, napędzają handlową koniunkturę. Właśnie czytaczom bestseller zawdzięcza swój żywot, na ogół krótki, choć burzliwy.
W powszechnym mniemaniu książka uznana za bestseller musi być przynajmniej dobra, jeśli nie najlepszą z najlepszych. Bo nie kupowano by jej masowo, gdyby dobrą nie była – rozumuje przeciętny nabywca. 

Bębenek podbijają jeszcze cyklicznie prezentowane rankingi. Publikują je między innymi „Rzeczpospolita” (dodatek „Rzecz o książkach”) i „Notes wydawniczy”, opierając się na danych liczbowych o wynikach sprzedaży w księgarniach.
Rankingi takie, jako żywo przypominają listy startowe wyścigów konnych. Pewniak z początkowej gonitwy spada w następnej o kilka miejsc, by w czwartej lub piątej wrócić na prowadzenie, osłabić czołówkę, zaś w siódmej lub ósmej odpaść na zawsze. Bo naparły z impetem nowe pewniaki, napchane sterydami i głodne zwycięstwa. Oraz fuksy, zawsze trudne do wytypowania. A stawka wysoka – nie ma zmiłuj się. Tylko tytuł sprzedajny będzie dostrzeżony. Tylko książce ze szczytu rankingu wróżą powodzenie.

Jednak podobne zestawienia są tyleż umowne, co bałamutne. Bałamutne w znaczeniu takim, że ranking bestsellerów jest instytucją z natury komercyjną, zestawiającą książki podług ilości sprzedanych egzemplarzy. Handel tu decyduje. Czyli o istocie bestsellera nie stanowi jego wartość wewnętrzna, lecz wyłącznie wielkość rozchodzącego się nakładu.
Zresztą, taka jest wykładnia pojęcia bestseller. Bowiem za bestseller uważa się książkę najbardziej pokupną,   n i e z a l e ż n i e   o d   s w y c h   w a r t o ś c i   l i t e r a c k i c h  i   a r t y s t y c z n y c h. Co potwierdzają konkretne tytuły, gdy rankingi pod tym kątem przejrzeć. Niewiele znajdziemy tam reprezentantów literatury prawdziwie wysokiej. Niewiele i rzadko.

Oczywistość powyższych spostrzeżeń niby nasuwa się sama. Lecz presji rynkowych sztuczek ulegają też czasem sami pisarze. Pół biedy jeszcze, gdy traktują rzecz z przymrużeniem oka. Gorzej, gdy niecierpliwie przebierają nogami, bo co prędzej na szczyt komercyjnego rankingu się wspiąć. Z tajoną nadzieją, niczym gracze totolotka studiujący tabele prawdopodobieństw trafienia wygranej, wertują dzieła głośne. Bo a nuż wyłoni się jakiś przepis, jakaś prawidłowość lub tajemnicza formuła zapewniająca wejście na top.
Lecz byli już tacy, co rzekomo złotą regułę znaleźli. Jak choćby Mario Puzo (po sukcesie rynkowym Ojca chrzestnego) triumfalnie ogłaszający 10 przykazań pisarskich, których spełnienie miało gwarantować wydawniczy hit. Również u nas w kraju nie brak włodarzy piór, którym – gdy owionął ich dym bestsellerowego kadzidła – wysypywały się z ust rozmaite rady.

O, naiwni. Powiedzmy sobie jasno: łaska czytelnicza na pstrym koniu jeździ. To raz. I dwa: diabeł komercji nie lubi, gdy mu się pod ogon zagląda.
Pomijając już fakt, że w pędzie za wizją komercyjnego sukcesu (jakże często sukcesu za wszelką cenę – też etyczną), gubi się proporcja rzeczy. I pozostaje na polu tylko zabawa ludyczna z elementami groteski.

Zaś bardzo chorym na książkę roku, miesiąca, tygodnia, chorym na protekcyjne zachowania Wujka Mójka oraz Cioci Komercji przypomnę żart rysunkowy Andrzeja Dudzińskiego.
Obskórny stragan z łatanym dachem. Stragan zawalony stertami warzyw, nabiału i luzem zrzuconych książek. A spoza nich woła Ptak Dudi:
Pory, sery, kalafiory, bestsellery! Pory, sery, kalafiory, bestsellery!

Lech M. Jakób


portal LM, kwiecień 2012