"Reda" w gęstniejącej mgle

Kategoria: eseje i szkice Opublikowano: sobota, 02 styczeń 2010 Drukuj E-mail

Jacek Klimżyński

O Redzie, jej twórcy i środowisku wokół niej skupionym w latach 1965-1971 myślę zawsze z sympatią i serdecznością. Choć nie uczestniczyłem bezpośrednio w działalności tego środowiska, to odczuwam z nimi więź duchową, gdyż wspólnie z nim wrastałem w niepowtarzalną specyfikę Kołobrzegu lat 60. Przedtem przez półtora dziesięciolecia trwał tutaj mozolny proces zacierania zniszczeń wojennych i przywracania miastu życia. Tuż przed progiem lat 60. korzystne decyzje gospodarcze pozwoliły rozpocząć tworzenie miasta na nowo. Efekty tego tworzenia, przynajmniej do połowy lat 70., wystawiają ludziom biorącym na siebie ten trud jak najlepsze świadectwo. Dzięki nim w miarę harmonijnie odtwarzano substancję komunalną miasta, gospodarkę morską, uzdrowisko, oświatę i kulturę.
W listopadzie 1958 r. w Powiatowym Domu Kultury, mieszczącym się czasowo w dzisiejszej restauracji „Fregata”, otwarto wystawę w ł a s n e g o środowiska twórczego. Kierownik placówki Bogdan Żołtak ofiarnie pomagał przystosować do celów ekspozycyjnych salę, gdzie rozmieszczali swój dorobek młodzi artyści, których nazwiska za kilka lat w środowiskach twórczych kraju staną się synonimem Kołobrzegu, a ich osiągnięcia będą wizytówką miasta w salonach wystawowych miast Europy Środkowej i Skandynawii. Adela Fidyk-Ściesińska, Jerzy Ściesiński i Kazimierz Cebula przedstawili 40 prac malarskich. Jeszcze niedawni maturzyści Państwowego Liceum Technik Plastycznych w Bydgoszczy rocznik 1956, uzyskawszy dyplomy, natychmiast osiedlili się w Kołobrzegu, nad wymarzonym morzem. Wszyscy zdolni, ambitni, z jasno wytyczonymi planami życiowymi. Ledwo co dwudziestoletni.
Jerzy Ściesiński i Kazimierz Cebula wkrótce zostali przyjęci do Związku Polskich Artystów Plastyków. Tym samym zasilili okręg szczeciński, a dodatkowo jeszcze wspomogli Szczecin przynależnością do Stowarzyszenia Marynistów Polskich. Ówczesny wojewódzki Koszalin struktury tych związków jeszcze nie miał.
Adela Ściesińska ograniczyła chwilowo działalność artystyczną z racji macierzyństwa, ale zawodowo realizowała się w dekoratorni sieci sklepów PSS, mieszczącej się obok świetlicy zakładowej przedsiębiorstwa na ul. Waryńskiego (dzisiejsza apteka). W tej świetlicy Jerzy Ściesiński przedstawił kołobrzeżanom Melchiora Wańkowicza na z niecierpliwością oczekiwanym spotkaniu autorskim po powrocie pisarza z emigracji.
Od początku lat 60. życie kulturalne Kołobrzegu nabiera widocznego rozpędu. Uruchomione zostaje Studium Nauczycielskie. Kadra dydaktyczna rekrutująca się z uczelni całego kraju wzmacnia intelektualnie społeczność miasta. Młodzi artyści wraz z Łucją Spejczys-Końko, mieszkającą w Kołobrzegu także od roku 1956, zasileni zostają wykładowczyniami Akademii Sztuk Pięknych – Ireną Zahorską (z pracowni Jana Cybisa) z Warszawy i Elżbietą Dudzik z Krakowa. Pięć miesięcy twórczej współpracy zaowocuje Wystawą malarstwa i grafiki plastyków kołobrzeskich w Muzeum w Koszalinie (marzec 1961 r.). Swoje prace wystawili: Elżbieta Dudzik, Irena Zahorska, Łucja Spejczys-Końko, Kazimierz Cebula i Jerzy Ściesiński.
W następnym roku w tym samym składzie osobowym i pod tym samym tytułem wystawa w Muzeum Pomorza Zachodniego w Szczecinie (grudzień 1962 r.). Przedtem ambitna prezentacja dorobku w swoim środowisku – I wystawa malarstwa i grafiki Grupy plastyków kołobrzeskich. Już z Olgierdem Szerlągiem (a więc jeszcze jeden ważny artysta osiadły w Kołobrzegu.). Miasto już tętni życiem kulturalnym. W podziemiach ratusza działa młodzieżowy klub „Adabar” i kabaret „Karawana”. W przyziemiu biblioteki tworzy się klub „Colabrega”. Filmy liczące się na ogólnopolskich konkursach i pokazach produkuje Amatorski Klub Filmowy „Venedicus”. Jego filary - Bogdan Żołtak i Wiesław Gawinek otrzymują od Telewizji Polskiej propozycje funkcji korespondentów terenowych w Koszalinie i Białymstoku. W domu studenckim Studium Nauczycielskiego działa klub „Krzak”. Szeroką działalnością chlubią się placówki kultury: Powiatowy Dom Kultury, Powiatowa i Miejska Biblioteka Publiczna, nowo powstałe Muzeum i Kołobrzeskie Towarzystwo Społeczno-Kulturalne. Miasto ma piękną salę teatralną i trzy kina: „Wybrzeże”, „Kalmar” z wydzielonym dniem filmu studyjnego i „Piast” z DKF-em.

Właśnie w tej fazie powojennego rozwoju miasta, a ściśle w 1965 roku, osiedla się w Kołobrzegu Zbigniew Jankowski z rodziną. Poeta debiutujący w roku 1956 ma już dorobek w postaci trzech zbiorów poezji – „Dotyk popiołu” (1959), „Wejście w las” (1964) i „Rozmowa z ogniem” (1965) oraz piękną kartę dokonań kulturalnych w poprzednim miejscu zamieszkania, w Rybniku, gdzie był głównym organizatorem i przez sześć lat prezesem Klubu Literackiego „Kontakty” i gdzie współorganizował Rybnickie Dni Literatury. Żona – Teresa Ferenc – również poetka, autorka debiutanckiego tomiku „Moje ryżowe poletko” (1964), przygotowująca kolejny tomik „Zalążnia”, który ukaże się w roku 1968. Dwie córki państwa Jankowskich – Anna i Milena objawią swoje talenty poetyckie tomikami, które przedstawią na przełomie lat 70. i 80.
Zbigniew Jankowski objął stanowisko kierownika Wydziału Kultury Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w Kołobrzegu, co usytuowało sprawy literatury w szczególny sposób. Szczupłe grono piszących kołobrzeżan zyskało serdecznego patrona. Stanisław Wasyl – debiutujący w 1959 r. wierszami w dodatku literackim „Głosu Szczecińskiego”, autor arkusza poetyckiego „Gasnące wzgórza” (1965), Wiesław Uptas – debiutujący w 1962 r. w dodatku literackim „Głosu Koszalińskiego”, nagradzany na konkursach wewnętrznych Klubu Adwokatów Pisarzy, Jan Lechowski – debiutujący w 1962 r. na łamach lubelskiej „Kameny” i Piotr Bednarski – po publikacjach prasowych i powodzeniu w konkursach na poezję i prozę, przyłączą się do inicjatywy organizacyjnej Zbigniewa Jankowskiego i staną się częścią szerszej w zamyśle formacji o nazwie Kołobrzeska Grupa Poetycko-Plastyczna Reda.
Zastanawia sygnalizowany w nazwie prymat poezji nad malarstwem. Okrzepłe artystycznie środowisko plastyczne zdaje się tutaj zdominowane przez pączkujące dopiero (z trzema wyjątkami) środowisko literackie. Czynnikiem przeważającym mógł być marynistyczny charakter Redy. Wszyscy poeci Redy byli członkami Stowarzyszenia Marynistów Polskich, a spośród malarzy bodaj tylko Kazimierz Cebula i Jerzy Ściesiński. Najważniejszy tutaj był jednak fakt rzeczywistej integracji dwóch środowisk twórczych, opartej na wspólnocie ideałów i poglądów, a nade wszystko na więzi emocjonalnej poszczególnych członków grupy.
Klarowny obraz genezy i działalności Redy zakłócają jednak niektóre ustalenia zawarte w bardzo potrzebnej i rzeczowej publikacji Ewy Głębickiej „Grupy literackie w Polsce 1945-1980. Leksykon” (Wydawnictwo „Wiedza Powszechna”, Warszawa 1993, Wyd. I s. 362-367: REDA. Kołobrzeska Grupa Poetycko-Plastyczna „Reda”). Podziwiam benedyktyński trud autorki i w żaden sposób nie chciałbym okazać choćby cienia lekceważenia jej dokonaniu. Tak samo nie wątpię w obiektywizm źródła informacji, z którego czerpała wiedzę. Słowem, nie podważam czystości intencji kogokolwiek, choćby ze względu na sentyment dla podjętego przez autorkę tematu. Ośmielam się jedynie przedstawić pewien odmienny punkt widzenia na całość zjawiska. Przekonany jestem, że to oddalenie w czasie (przecież między opisywanym zjawiskiem a rezultatem badawczym opublikowanym drukiem minęło blisko trzydzieści lat) spowodowało zatarcie się konturów, swoiste zamglenie Redy, która w opracowaniu Ewy Głębickiej wyłania się w postaci ponadinstytucjonalnej struktury, wręcz omnipotentnego zjawiska. Zjawiska, które zdominowało kulturę kołobrzeską w drugiej połowie lat 60. Zarysowany rozmach programowy, wielość inicjatyw, rozległość kontaktów, temperatura dyskusji właściwych tamtemu czasowi zdaje się być wyłącznym atrybutem Redy. Tak jednak nie było. Działalność społeczno-kulturalna środowiska Redy stanowiła cząstkę ogólnego klimatu kultury Kołobrzegu, co sygnalizowałem we wstępnej części tego szkicu. Rzecz wymaga przywrócenia właściwych proporcji, najlepiej przy pomocy osiągnięć twórczych.

Pamiętam nieskrywaną satysfakcję pani Bronisławy Barczykowej, księgarki-instytucji z ul. Walki Młodych, gdy tkliwym gestem wręczała żądany egzemplarz „Almanachu poetyckiego Reda” (Wydawnictwo Morskie, Gdańsk 1969). Patrzyła nabywcy głęboko w oczy. Tak, to nasz, pierwszy tomik, kołobrzeski…
Pobieżny rzut oka na spis treści jednak niepokoił. Tylko cztery nazwiska… Przecież niespełna dwa lata wcześniej, bo w październikowym numerze „Pomorza” (nr 11, 1967 r.) przy pierwszej prezentacji Redy tych nazwisk było siedem. Na całej kolumnie „Kołobrzeska Grupa Poetycka Reda”, gustownie ozdobionej czterema przerywnikami graficznymi Kazimierza Cebuli, wiersze swoje przedstawili: Zbigniew Jankowski (2 części poematu „To ona”), Jan Lechowski („…kiedy odchodziłaś”), Teresa Ferenc („Taka baśń”), Czesław Michałowski (2 czterowersowe utwory: „Wiatrak” i „Wróble kolejowe”), Stanisław Wasyl („Zdarzenie”), Wiesław Uptas („Sonet pamięci”) i Piotr Bednarski („…morze w każdej skali”). W Almanachu zaś Reda już bez Lechowskiego, Uptasa i Michałowskiego.
Ogólnego nastroju radości nie psuł nawet ton recenzji w prasie krajowej. Krytycy jak to krytycy. A. K. Waśkiewicz w recenzji „Reda” („Litery” nr 9, 1969, s. 45) pisał: „Wydany ostatnio almanach Redy jest zbiorem utworów, które nic w istocie nie łączy. Jest to raczej almanach środowiskowy niż wystąpienie grupy literackiej. Nie sposób bowiem za cechę wspólną uznać obecność tematyki marynistycznej”.
Przeprowadzając dalej analizę krytyczną dochodzi do wniosku, że właściwie tylko wiersze Teresy Ferenc „uzasadniają fakt wydania książki”. Eksplikując swój krytyczny osąd pisze: „grupa to zespół ludzi, których coś łączy, program, pewne cechy poezji, chęć opowiedzenia się za pewnymi wartościami przeciw innym. Tego wszystkiego w almanachu Redy nie ma. Są wiersze, które mogłyby ukazać się w każdym innym almanachu”. Po latach A. K. Waśkiewicz stonuje swój twardy sąd o Redzie. W książce „Formy obecności ” (Wydawnictwo Łódzkie, Łódź 1978, s. 83) napisze: „Nawet tam, gdzie grupa dysponowała czymś w rodzaju programu (Reda, Agora), był on najczęściej dziełem jednej osoby i w bardzo luźnym związku pozostawał z twórczością reszty członków”.
Bardziej kategorycznie, wręcz obcesowo zagrzmi głos Michała Sprusińskiego w „Nowych Książkach” (nr 1, 1970, s. 37-39), który w końcowej części zbiorowej recenzji opatrzonej tytułem „Między słowem a kasą”, o almanachu Redy napisał: „Książka to ani gorsza niż inne tego typu zbiorowe prezentacje, lecz również spełniająca wszelkie almanachowe reguły. Dwóch poetów, którzy już dobrze przekroczyli próg debiutu i dwóch autorów początkujących. Już za parę miesięcy staną się oni, korzystając z almanachowej ‘podkładki’, właścicielami debiutanckich zbiorów i być może patronować będą nowym adeptom poezjowania. Toczy się poetyckie koło szczęścia”.
Pomijając jawne nieścisłości na temat autorów Redy Michał Sprusiński zwraca uwagę - a czyni to 36 lat temu - na samonapędzający się mechanizm dewaluacji słowa poetyckiego. Najczęściej prezentowanego przez grupy stadnego poezjowania o skrzących się humorem nazwach. Wtedy o środki finansowe na tomik zbiorowy łatwiej, a i czasem zbiorek indywidualny skapnie. W grupie siła.

Aspiracje Redy i jej rola kulturotwórcza w środowisku były nieporównywalnie wyższe. Zbigniew Jankowski wyznaczał niezwykle ambitny program, który zdawał się być jednak zbyt indywidualistyczny, niemożliwy do przyjęcie przez pozostałych członków grupy, rozmijający się z ich zainteresowaniami i poglądami. Wygłoszony prawdopodobnie w lutym 1969 r. w Szczecinie w „Bramie Królewskiej”, będąc credo Redy miał być wydrukowany w almanachu. Nie został. Opublikowany dopiero za dwa lata w szczecińskich „Węzłach” (1972) stracił swą siłę oddziaływania, tym bardziej że Jankowscy właśnie wyjeżdżali już z Kołobrzegu do Wrocławia.
Plany wydania drugiego almanachu, podobno mocno redakcyjnie zaawansowanego, nie powiodły się. Reaktywowana w 1973 r. już bez Stanisława Wasyla Reda stała się jedynie grupą środowiskową, z przynależności do której, mimo wymieniania jego nazwiska, odżegnywał się Lech M. Jakób. Analiza składu osobowego reaktywowanej Redy nie wróżyła powrotu do koncepcji Jankowskiego zawartych w „Poezji i żywiole”. Nawet plany kolejnej inicjatywy wydawniczej – almanachu o tytule „Koł-80” spaliły na panewce. Spotkania środowiskowe w „Baszcie Prochowej” w drugiej połowie lat 70. mimo znakomitych gości ze świata literatury i krytyki literackiej nie zaskakiwały frekwencją. Ze wspólnego dorobku twórczego pozostał tylko almanach z 1969 roku.
Zdecydowanie inaczej przedstawiały się indywidualne losy członków Redy. W latach 70. wielu z nich wydało nawet po kilka tomów wierszy i prozy. Osobistą satysfakcję przynosi z pewnością Z. Jankowskiemu tom wierszy wybranych i nowych „Żywioł wszelki” (Wydawnictwo Morskie, Gdańsk 1978). W szkicu Jacka Łukasiewicza „Przestrzeń” będącym wstępem do tego tomu czytamy: „Morskie wiersze Jankowskiego, te, od których zaczął on znaczyć jako poeta, są wyrazem odnalezienia, odkrycia oceanu i związanej z nim metaforyki. Ocean znaczy otwarcie. Znaczy usunięcie pozornych granic.” A w innym miejscu: „Jest on pierwszym poetą polskim, w którego świecie poetyckim morze jest tym wszystkim właśnie, który musiał z naszego dotyczącego morza słownictwa (dość konwencjonalnego i ubogiego w synonimy) zbudować cały świat. Cały? Tak, cały w znaczeniu zupełności.” Pochlebna to opinia i nad wyraz trafna.
Mariusz Zaruski w instruktażowym „Żaglowym jachtem przez Bałtyk” (1925) pisał: „Podczas mgły, sztormu, deszczu lub śnieżycy każdy statek stojący na kotwicy powinien dzwonić w dzwon”. Kołobrzeska reda jest zupełnie cicha. Od lat.

Latarnia Morska 2/2006