„Dżuma” - potęga słowa

Kategoria: eseje i szkice Utworzono: niedziela, 09 luty 2014 Opublikowano: niedziela, 09 luty 2014 Drukuj E-mail

Sławomir Majewski

Tak - powiedział - To niemal niewiarygodne. Ale zdaje się, że to dżuma.

Albert Camus, „Dżuma”

W naszym, ludzkim świecie, rzeczy nienazwane nie istnieją. Dopiero nadanie im miana powoduje, że coś (lub ktoś) „staje się”. Bo kim jest taki N.N.? Nikim; jakimś potwornym Nomen Nescio; człowiekiem bezimiennym, nienazwanym; Nemo czyli Nikt, jak nikomu nieznane, dopiero co odkryte stworzenie w głębinie. Krab? O, nie! Bo czyż może istnieć krab, którego jeszcze nie nazwano krabem a tym samym nie zakwalifikowano do odpowiedniej gałęzi drzewa wszelkiego żywota? Nie może istnieć, więc nie istnieje.

Jak mówi doktor Rieux? „Ale zdaje się, że to dżuma”. Rieux mówi to głośno w odpowiedzi na pytanie swojego kolegi po fachu, doktora Castel. I właśnie w tej jednej, straszliwej chwili to coś nieznanego, nieokreślonego a więc przerażającego, nabiera namacalnych wymiarów i kształt ostateczny. Oto ona, zaraza o straszliwym imieniu Dżuma; jeden z czterech Jeźdźców Apokalipsy, posłaniec zapowiedzianej od Boga Śmierci. Śmierci wszechobecnej i nieuchronnej w swojej najczystszej, wysublimowanej bo nareszcie nazwanej postaci. Bo to Słowo powołuje do życia, jak milczenie sprowadza na życie ciszę grobowca. Nieprzypadkowo starożytni nakazywali wydrapywać imiona faraonów wyklętych, jak choćby Echnatona albo Hatszepsut, które Totmes nakazał po jej śmierci usunąć wszędzie tam, gdzie ta zaborcza i żądna władzy suka tyranizująca go przez ponad dwadzieścia lat, nakazała je wykuć na swoją wyłączną cześć i chwałę. Ale i ludzi przeklętych, jak choćby szewca-podpalacza Herostratosa. Wspaniała zemsta: milczenie...

Nim Rieux wypowie to, co nieodwracalne, jakby magicznym zaklęciem otwierał puszkę Pandory, życie codzienne w Oranie tam, na północno-afrykańskich rubieżach kolonialnej Francji toczy się według pisanych i niepisanych zasad, utartymi od tysiącleci szlakami gnuśnej i przyjaznej codzienności. Jest oczywiste, że owa przyjazność codzienności jest sporadycznie zakłócana zgonami z przyczyn równie „przyjaznych” bo znanych, jak nieuleczalne choroby, starcze zwyrodnienia, cicha śmierć niemowląt a wyjątkowo - nieszczęśliwe wypadki, zabójstwa czy samobójstwa. Lecz to wszystko mieści się w „normalnej” krzywej statystycznej zgonów, których ilość zawsze można było przewidzieć z dużą dozą prawdopodobieństwa dla „roku obrachunkowego śmiertelności”. Ale kiedy Rieux głośno mówi: „To dżuma” słowa te zmieniają wszystko; dla nikogo nie ma już odwrotu, nie ma żadnej bocznej furtki; dokonało się! Consummatum est!* I od teraz będzie już tylko coraz to więcej męki i więcej zapomnienia, jakbyśmy powiedzieli parafrazując tytuł powieści Osvaldo Soriano.

Więc teraz, kiedy „dokonało się”, Czytelnik może zapalić papierosa i wertując powieść Camusa zastanowić się, czy tak jest w istocie; czy słowo ma siłę sprawczą. Księga Rodzaju podaje: "A gdy tak się stało, Bóg nazwał tę suchą powierzchnię ziemią...”. Jak widać, nawet Bóg nazwał to, co stworzone a nienazwane, by zaistniało. Widać inaczej nie można. Głośne: „To dżuma” zmienia wszystko; jak gumką wyciera przyjazność codziennej błogosławionej śmierci, ścierając jednocześnie wszelkie dotychczasowe statystyczne krzywe, dane, liczby. I otwiera się przepastna głębia potworności cierpień, do tej pory zarezerwowana wyłącznie dla absolutnie nieuleczalnie chorych.

Jest niezmierne ważne dostrzec, że oto w Oranie Śmierć nie jest reprezentowana przez niewiastę o trupiej twarzy z kosą na piszczeli ramienia i w opończy z kapturem, do jakiej nawykliśmy dzięki Mistrzom średniowiecza, budowniczym katedr, ludwisarzom odlewającym Kostuchy na dzwonach, pracowitym kamieniarzom wykuwającym Anioły Błogosławionej Śmierci; nie. Ta Śmierć, orańska, przybiera postać kanalizacyjnych szczurów zdychających na naszych oczach w krwotocznych drgawkach i skręconych w agonii, wyjących z bólu i przerażenia umiłowanych żon, mężów, dzieci, kochanków i sąsiadów. Śmierć już nie stoi Ante portas**, już jest pośród uliczek, pustoszy miasto od wewnątrz; szarpie pachwiny, rozrywa płuca i nerki. Od tej chwili nikt nie jest zdrowy, bo Dżuma czyha wszędzie a zapyziałe miasto kolonialne Oran to jedno wielkie, przepastne i nienasycone mortuarium.

Pewnego dnia marsze szczurów zdychających w krwawych konwulsjach ustają, bo Śmierć wypaliła naszych Braci Mniejszych powołując ich do szczurzego Raju; teraz puka od domu do domu, powołując Ludzi. Wszystkie drzwi są naznaczone bo w Oranie od momentu w którym Rieux dżumę nazwał głośno Dżumą, wszyscy stali się Pierworodnymi przed obliczem Pana.

Chory Oran zionie pustką. Oczywiście, nadal jest pełen jeszcze zdrowych, jeszcze żywych ludzi; jeżdżą autobusy i tramwaje, piekarze wypiekają chleby, kawiarnie serwują wina i homary a dziwki ciągle prowadzają klientów do nędznych klitek „na pięterkach”. Ale Oran zionie pustką duchową, bowiem zniknęła pewność jutra; nikt nie może powiedzieć, że dożyje jutra więc każdy jest a priori potencjalnym zmarłym. Właśnie w tym sensie miasto jest opustoszałe; ludzie rozmawiają półgłosem albo po prostu milczą. Przy łożu konającego mówi się szeptem lub milczy a w domu powieszonego nie mówi się o sznurze. W Oranie nad każdą szyją zwisa sznur. Lina. Splot zdarzeń, który wszystkich ulokował pewnej godziny, pewnego dnia i tygodnia, pewnego roku w mieście, gdzie Śmierć spersonifikowana została jednym, jedynym głośno wymówionym słowem. Kiedy zatrzaśnięto bramy, gdy obstawiono Oran tyralierą żołnierzy gotowych strzelać do każdego, kto zechce opuścić zadżumione miasto, wtedy wszyscy zamknięci wewnątrz miasta pojęli, że zostali skazani podwójnie. Dla nich, dla osaczonych od środka i od zewnątrz nic już nie jest jak było. I nigdy nic już nie będzie jak było, bo każda Śmierć nazwana egzekwuje podatek „w imieniu i nazwisku”. W życiu. Pustoszeją kuchnie, sypialnie i łóżka. Kawiarniane stoliki tracą stałych bywalców, dziwki - alfonsów, alfonsi - zatrudnienie a tramwaje i autobusy pasażerów. Nawet koty nie znajdują swych odwiecznych ofiar, bo nic już naprawdę nie jest, jak było a to, co będzie...? O, to będzie zupełnie inne.

Ci, którzy zachorowali, nie mają nawet czasu zapytać dlaczego to ich spotyka, bowiem umierają prawie natychmiast w kałużach wymiocin, ropy, krwi i potu zaś ci, którzy jeszcze nie czują śmiercionośnego muśnięcia pytają w trwodze: „Kiedy ja?” A czasem, oczywiście: A jeśli ja, to dlaczego ja, dobry Boże? Dlaczego ja? Można snuć wielowątkowe rozważania nad Boskimi intencjami, lecz będą to tylko jałowe rozważania prostaczków, żeby nie powiedzieć – głupków, albowiem Bóg nie ma z tym nic wspólnego. Bóg nie sprowadza zarazy by wypaliła grzeszników; by poprzez Śmierć dokonać katharsis ludzkości, która grzesząc na śmierć zasłużyła po stokroć. Nie. Bóg umył ręce od naszych uczynków, miłych czy nie-miłych, dając nam Dekalog i wolną wolę. Bóg patrzy, jak zachowamy się w chwili próby i nasłuchuje naszych myśli; rozumiemy czy nie rozumiemy, że nie On, lecz właśnie my jesteśmy jedyną przyczyną, jedyną siłą sprawczą i motoryczną zarazy? Przecież gdyby Rieux nie wypowiedział słowa „dżuma”, gdyby jakiegoś kraba nie nazwano krabem, gdyby Boga nie nazwano Bogiem - śmierć tysięcy szczurów i ludzi nie zaistniałaby ot, więcej zgonów, zatem starczyłoby podnieść krzywą statystyczną i uznać nową wartość średniej za „normę.” Wszak jeśli większość populacji będzie karłowata i chora na syfilis, to syfilityczna karłowatość stanie się nie tylko normą ale i objawem krzepkiego zdrowia.

W obliczu zagrożenia, człowiek podejmuje wysiłek walki a ludzkie stado dzieli się na dowódców i żołnierzy. Nie wolno i nie można inaczej bo żeby przetrwać, trzeba stawić zorganizowany opór. W ogniu walki rodzą się bohaterowie. I tchórze. Ale w Oranie nie ma podziału na dowódców-lekarzy i żołnierzy-chorych wszyscy są chorzy po równo, bowiem jak głosi napis na zegarze ratuszowym w Lipsku: Mors certa, hora - incerta***. W Oranie wszyscy stają się pacjentami bardzo cierpliwymi i dlatego „Dżuma” nie posiada bohatera. Albowiem żeby zaistniał Bohater, autor musi powołać do istnienia anty-bohatera a tego Camus nie uczynił. Dlaczego? I Camus i doktor Rieux są fatalistami i właśnie fatalizm nakazuje uczynić pisarzowi z Rieux nie tyle pierwszoplanowego bohatera ile Uczestnika. Rieux jest lekarzem i człowiekiem mądrym; on nie walczy z zarazą jako taką znając jej potęgę i swoją małość. Nie walczy ale może niwelować jej wszechmoc, niosąc ulgę cierpiącym przez nacinanie dymienic i dodawanie otuchy żywym i jeszcze zdrowym słowami pociechy, jak duchowy przewodnik. Jak filozof rozumiejący bezsiłę człowieka w zderzeniu z wyrokami Boskimi; fatum, ananke czy jak tam sobie chcemy nazwać to, co wypala Oran.

Jak wspomniałem, fatalizm czyni z Rieux nie bohatera lecz Uczestnika; on nie walczy z dżumą ponieważ wie, że c’est la vie**** a owo trafne c’est la vie zawiera prawdę prawd ostatecznych. To odpowiedź na odwieczne, dręczące ludzkość pytanie: dlaczego? To cena, jaką przyszło zapłacić nam, ludziom za jabłko, zjedzone w Raju przez Adama i Ewę.

W „Dżumie” to nie Bóg jest Bogiem ponad Oranem, Bogiem jest Camus; to on rozdziela karty życia i śmierci decydując, kto umrze a kto przetrwa. I nie zarazki moszczące się w rynsztokach i sypialniach Oranu zabijają, tylko Albert Camus-pisarz. Więcej - Albert Camus-Bóg. Dlatego jego powieść nie ma (podobnie, jak ludzkość), jednego bohatera. Owszem, Rieux jest postacią pierwszoplanową ale także dziennikarz Tarrou, doktor Castel, niedoszły samobójca Cottard i ów kosteryczny staruszek plujący na koty. Więc Rieux nie jest bohaterem zdarzeń w czas zarazy, tylko ich pierwszoplanową figurą; prawdopodobnie dlatego, że Camus-autor, Camus-człowiek go polubił.

Kiedyś, w jakiejś nieznanej, odległej przeszłości inny Rieux, w innych okolicznościach i towarzystwie głośno raz pierwszy wypowiedział sprawcze słowo „Bóg” i wówczas także: Dokonało się! Consummatum est! Magiczna siła Słowa objawiła ludzkości Moc, która nie powoduje trzęsień ziemi, nie decyduje o naszych świętościach ni zboczeniach; nie zarządza gradem, powodziami, wojnami, pandemiami ani tym, która córek ludzkich zostanie zbrukana a który syn człowieczy świętym. Moc, będąc Słowem jest wszystkim: nami i całym naszym Wszechświatem z jego hekatombami szczurzych i ludzkich ofiar zdychających w ów czas orańskiej zarazy. Dlaczego? C’est la vie.

-----------------------------------------------------------------

*Consummatum est! (łac.); Dokonało się!

**Ante portas (łac.); U wrót.

***Mors certa, hora - incerta (łac.); Śmierć pewna, ale jej godzina nieznana.

****c’est la vie (franc.); takie jest życie.

Sławomir Majewski

 

 

Przeczytaj też opowiadania S. Majewskiego w dziale „proza”, wiersze w dziale „poezja”, a też recenzję jego książki Mój Gdańsk. Ruda i inne opowiadania (2013) pióra Szymona Prowackiego w dziale „port literacki”