Ewa Włodarska „Perłofonia”, Zaułek Wydawniczy POMYŁKA, Szczecin 2014, str. 86

Kategoria: port literacki Utworzono: sobota, 24 maj 2014 Opublikowano: sobota, 24 maj 2014 Drukuj E-mail


Jolanta Szwarc

„PERŁOFONIA” DLA WIERSZOBIORCY

Zaułek Wydawniczy POMYŁKA ponownie nie zawiódł, profesjonalnie wydając tomik poetycki Ewy Włodarskiej, interesująco opracowany przez Marię Kuczarę. Czterdzieści sześć tekstów w sześciu częściach płynie rytmicznie wierszem sylabicznym, często trzynastozgłoskowcem ze średniówką – jak Pan Bóg przykazał – rozłamującą na dwoje kolejne wersy.

Poetka budując swoje wiersze, wprowadza tradycyjne typy stroficzne. Widać w grupach wersów grę rozczłonkowania składniowego z antyskładniowym. W takiej roli pojawiają się strofy przeważnie składające się z czterech i trzech wersów. Zdarza się, że przedmiotem zabawy z budową wierszową staje się sonet. Mamy tego przykład, czytając „La petite mort”, w którym czternaście wersów podzielone zostało na dwie czterowersowe i dwie trzywersowe zwrotki. Taki sam układ można odnaleźć w wierszu „Pacierzanki”.

Spokojny sposób mówienia, dykcji wprowadza nas jednak w nastrój daleki od optymistycznego. Czytając te wiersze, nie możemy zapomnieć o ostatecznym rozwiązaniu życia. Uczucie niepokoju wyzwalają rozsiane po całym tomiku mało sympatycznie brzmiące słowa i zwroty. Powietrze jak oliwa gęstnieje, lęgną się ciemności, pełnia się rozrasta wisielcem na szybie, sen to pokój bez okien, kolonie sinicy, martwica jest obok ciebie, kruki, zziębnięta, pusta, kundel, żmije, światło zgryza powieki, kir, widmo, kości, cienie, bolączki.

Tomik rozpoczyna „Instant”, czyli zapowiedź czegoś suchego, co nadaje się do użytku dopiero w połączeniu z wodą. Samotnie wśród wertepów. Kamienie oddają / ostatnią wilgoć, pamięć utraconych dźwięków / - dar przedkładany życiu w imieniu materii. / Teraz tańczę, a piasek przegryza naskórek. // Kręcę się; zaklinaczy nie widać w pobliżu. / Harmatan zdmuchnął ślady. Derwisz zapytany / o stare lampy, zastygł w słup soli – ostatni / obraz żony w ucieczce z Sodomy. // Powietrze jak oliwa, gęstnieje. Już wkrótce / sięgnę po starodruki, magnetyczne igły / wpisane w ciemny szafir. Strząsnę kwarc / z bukłaków, stając się drogą mleczną.

Z notatki o autorce dowiaduję się, że czerpie ona ze snu. „A sny są kojącą odpowiedzią na wszelkie bolączki.” Myślę, że chcąc jakoś zrozumieć ten wiersz, trzeba sięgnąć do zafascynowania oniryzmem i do surrealizmu. Nie ma w nim granic przestrzenno-czasowych, dziwne są występujące elementy opisanego świata. Pojawia się ktoś na manowcach, drodze trudnej do przebycia. Kamienie schną, tracą pamięć szumu wody. Ja liryczne tańczy, chyba nie z radości, ze posucha. Może to jakiś taniec rytualny? Piasek rani stopy. Pojawiają się kolejne obrazy. Wichura zmiotła wszystkie ślady. To co na jawie niemożliwe, może pojawić się w sennym marzeniu. Na przykład derwisz na pustkowiu. Dobre i to. Jak nie ma zaklinaczy węży i pogody, to może trafi się lampa Aladyna. Nie ma – to w słup soli jak żona Lota.

Z Pisma Świętego przelećmy może w starodruki, może tam będą jakieś mapy, wtedy kompas się przyda, a jak nie, to podmiot liryczny strzepnie piasek z bukłaków i stanie się drogą mleczną. Droga Mleczna z wielkich liter byłaby metaforą unoszącą w gwiazdy, wśród tak wielu galaktyk na niebie zmieściłaby się jeszcze jedna, ale jak z małych liter, to nie wymyślę nic ciekawego. Przypomniał mi się sen kotka. „Śniła mi się wielka rzeka, wielka rzeka pełna mleka”, albo po prostu jest to codzienna droga dostawców mleka do mleczarni.

We śnie wszystko może się zdarzyć. Przymrużam oczy i przenoszę się na „Hinnom street”, gdzie żebracy klęczący w rzędzie z jednorazowymi kubkami czekają na datki. Później kropla po kropli wpisują się w mury, /…/ Między Krzyżem Południa a ukrzyżowaniem // ktoś postawił przecinek, pootwierał sączki. À propos przecinka, przypomniało mi się zdanie – „Powiesić, nie można ułaskawić”. Wyrok śmierci zapada, ale jeśli przesuniemy przecinek, możemy uchronić przed śmiercią. „Powiesić nie można, ułaskawić”. Życie ludzkie na wagę przecinka. Jeśli „między Krzyżem Południa, a ukrzyżowaniem” postawimy przecinek, to otrzymamy przeciwstawienie. Niewątpliwie są miejsca piękne na półkuli południowej, skąd widoczny jest ten gwiazdozbiór, a ukrzyżowanie zawsze będzie cierpieniem i męką.

Poetka swoją bujną wyobraźnią szkicuje w pierwszej części świat niepewny, pełen gasnących krajobrazów, symboli, mantr i znaków, palców na krawędziach / obcych jak obwoluta paszportu do Hinnom. Do piekła, płonącego śmietnika, w który wrzucano zwłoki niegodnych ludzkiego pogrzebu. W marzeniach prowadzi nas do Nepalu, w dolinę Katmandu, gdzie trzy żywe miasta, by stamtąd przenieść jeszcze wyżej do Machu Picchu. Żywe miesza się z wymarłym. Nie wystarczy powtarzanie mantry „Niech się stanie pokój dla wszystkich”. Echo nie dowierza. „Niech się stanie?” Kto wie, co może się stać.

Podmiot liryczny nie wysuwa się na pierwszy plan. Kryje się za plecami pytań. Z jakich miejsc napływają fałszywi prorocy / pieprzeni gawędziarze? /…/ kto w pośpiechu donosi o nieuniknionym? Od ilu lat wyrocznio, / moczysz stopy w Styksie? /…/ Jak długo poszukujesz drogi do Gangesu? W niektórych wierszach przybiera rodzaj męski, jak w utworze „Dłonie natrafiają na opór”. Na opór szyby. Wiele dłoni. Czyżby chcieli dołączyć do żywych ci, którzy odeszli? Gdyby odjąć te dłonie byłoby mi łatwiej. /…/ Wyczekuję momentu, gdy wszystko zespoi / we mnie światy, nastroje. /…/ I pełnia się rozrasta wisielcem na szybie, / kiedy sen chcę ułożyć płasko na powiekach.

Co jawą, a co jest snem? Oczy otwarte czy zamknięte lepiej widzą? W wierszu „Alicja za szybą” znaleźć można jeszcze inne sposoby przenikania tajemnic. Bohaterkę wiersza intrygowały babcine opowieści o salonie luster, o jasnowidzu Ossowieckim, ciekawiły ją seanse spirytystyczne. W końcu, gdy dorosła, udało się jej przekroczyć granicę, jak tym, których ziemia nosi w piersiach.

Pojawiają się wspomnienia podmiotu lirycznego. „Pojechałam na Ukrainę, to był sierpień”. Odżyła pamięć dziadka spod Stanisławowa, któremu skradli tożsamość, a było to gorsze niż dręczący głód. Przypomniał się sąsiad, który zdradził. Prababcia uleciała z kluczem gęsi, a dziadek nie zdążył włożyć tabletki nitro pod język i zasnął oparty o brzozę. Nie ma już dziadka, jakichś braci, jakichś sióstr. Familie przemijały płynnie jak obrazy. Zostały wiersze, wśród nich „Perłofonia” i gorzkie refleksje. Teraz się bratamy / na zgliszczach starej Polszy. Wkrótce pył zatarł ślady, /…/ wołyńska ojcowizna spiła się na umór.

Podmiot liryczny przestaje sam rozpamiętywać przeszłość. Stara się nawiązać kontakt, współbrzmieć. Zarybiamy się. /…/ Powinieneś wiedzieć, // sen to pokój bez okien. Z ilu dworców uciekasz? Kto chce, żeby pociąg zawiózł już do celu . I znowu jest cicho, / jakby śmierć się rodziła albo myśl o jabłkach. Jabłka. Adam i Ewa mogli żyć rajsko. Tym jabłkiem sprowadzili śmierć. Ból rodzenia. Współżycie związane z ewentualnym poczęciem wątpliwej wartości. Wiersz „Noc jest ciasną ramą dla dwojga” autorka kończy – Martwica jest obok ciebie, / a obok – złudne jak przyszłość. Znikome.

Czas potrafi zasiać sporysz, wsączyć jad wszędzie, gdzie się da. Między pary, między narody. Głód na Ukrainie to nie jest zły sen, to była rzeczywistość. Dlaczego pęczniejecie? Jakimi słomkami / zassano was od środka? Jakie podobieństwo / do ikon i relikwii zachowanych w cerkwiach / mieści się pod przejrzystą, pomarszczoną skórą? // Ziemia rodzi bez końca najprzedniejsze kłosy, / wyruszają transportem na wschód, w niewiadome. Smutne, ale ciekawe obrazy. Nie wiem tylko, dlaczego transporty zboża idą z Ukrainy na wschód.

Niestety, rzeczywistość bywa okrutna i o tych strasznych wydarzeniach przypomina nam poetka. Jest wstydliwe dla ludzkości Birkenau nad Sołą, która zabrała gwiazdy i fragmenty kości, a wraz z nimi niespełnione marzenia kolekcjonerki lalek o dalekich podróżach. Jest Hiroszima. Tam o ósmej szesnaście słońce wzeszło po raz drugi. / A czas po cichu odszedł o kilka mil dalej. Jest powstanie warszawskie w „Utopiskach” – wierszu beznamiętnej relacji z tego, co się rozgrywało. Czytam przyciszonym głosem – Pamiętam grad pocisków, co ugrzęzły w ścianach / a mur się nie osunął. Zachowałem w oczach / ślady jaskółczych lotów, odbicia na szybach / znad rosnących barykad, zanim spadło niebo. // Rozsuwaliśmy włazy, przeliczając stare / szczeble i braci mniejszych. Przestało nam wadzić / mięso w stanie rozkładu.
Z nowszej historii wiersz „Ptaki widma” inspirowany katastrofą pod Smoleńskiem. Proszę zobaczyć, jak przyroda towarzyszy człowiekowi. Są lasy, których ściółka faluje bez końca, / jakby w niej ożywały podziemne osady. / Ptaki unoszą cienie aż po szmer w gałęziach / - cięższe o kilka gramów.

O śmierć ocieramy się wszędzie. Niby spirytualna pamięć zanika w dzieciństwie, ale świat ducha próbuje łączyć się z materialnym, chyba że nadgorliwi niedawno okadzili domostwo. Śmierć najczęściej sprowadza żal i tęsknotę za utraconą powłoką cielesną duszy, dlatego żyjący zawsze chcieli ją utrwalić rzeźbą, obrazem, zdjęciem. Pomysły na niezwykłe ujęcia zmarłych miała epoka wiktoriańska. Nieboszczyków sadzano wśród bliskich, układano, ustawiano do zdjęć tak, aby wyglądali jak żyjący.

Teraz rzadko śmierć zaskakuje w domu. Do dyspozycji mamy szpitale, diazepam, rozproszone rozmowy, grymasy pielęgniarzy. Właśnie tak znajdujemy wielkomiejskie tłocznie, / wydatni między gronem; późną zapowiedzią / - nasze zapamiętania w świetle ciał niebieskich, / bo tłocznia ma ten zasięg. Przekraczanie progów, // wczesne liczenie stopni. Nawet wiersze nie odczynią śmierci, żaden sen jej nie oswoi, ani nie nauczy. Można ją przeczuć jak Ossowiecki, który wiedział, że jego ciało gdzieś się zawieruszy, a grób na zawsze pozostanie pusty. Nie pomogła wierszowa terapia Annie Sexton. Nie potrafiła posklejać jej osobowości. Odeszła jak łuna, / nie odwracając głowy, bez jednego słowa.

W ostatnich pięciu wierszach ja liryczne staje się wyraźne. Od żmij aż tężało, / już wtedy poczułam – śmierć mnie przysposabia, / oswaja jak kundla z azylu na Rybnej, // a ja nie przestaję do niej głośno merdać. W następnym tekście jakby kontynuuje myśl. Z tej drzemki nie obudzą mnie nawet neony. / Błękitny mak, sypany przez dziurkę od klucza, / kiełkował jak oliwne drzewo przez trzy doby. / Teraz mija przeszkody i obrasta progi, / szukając nowej ścieżki na skróty, do światła. Jednak dni zachodziły bielmem. /…/ Nie zdążę zebrać puchu z pobliskiej tarniny.

Czyżby jakieś przeczucia bohaterki wierszy? Migotanie życia? Pełen niepokoju wiersz „Kobieta budzi się dwa razy” poetka rozpoczyna – To tak jakbyś mi kazał wstrzymać poród – i kończy – W przeddzień, w półmroku czuwa, wypierając siebie. W ostatnim wierszu znajduję pełen niewiedzy niepokój. Czy nazwą cię poetą, kiedy się rozproszę? A w zakończeniu zalecenie na przyszłość – Mój maleńki, od kiedy podnoszę się z klęczek, / owijasz mnie spiralą ramion i zagadek. / Zapamiętaj – przy pierwszych akordach odejścia / ciało przechodzi solą, nic tego nie zmieni.

Tomik Ewy Włodarskiej mroczny, nie dla lękliwych, wskazuje na bogatą wyobraźnię poetki. W głośnym czytaniu słychać, że nie liczy sylab na palcach. Ma ucho, bo przecież poeta z czymś w końcu musi się urodzić. Wolałabym jednak mniej przesuwających się obrazów. Ich wielość rozprasza koncentrację.

Ewa Włodarska „Perłofonia”, Zaułek Wydawniczy POMYŁKA, Szczecin 2014, str. 86

Jolanta Szwarc




Przeczytaj też wiersze E. Włodarskiej w dziale „poezja” naszego portalu