„Cztery strony świata” Michała Czoryckiego

Kategoria: z dnia na dzień Opublikowano: poniedziałek, 17 wrzesień 2018 Drukuj E-mail

Leszek Żuliński

CZTERY STRONY TAJEMNICY

Michał Czorycki to koś, czyj biogram warto w całości przytoczyć z pleców okładki: …ur. 1978 we Wrocławiu, historyk sztuki, italianista, komparatysta, doktor nauk humanistycznych. Studiował na Uniwersytecie Wrocławskim oraz University Collage w Irlandii. Pracę naukową kontynuował na Uniwersytecie w Zurychu. Wiersze i szkice krytyczne publikował, między innymi, w „Przeglądzie Humanistycznym”, „Italian Studies” i „Comparative Critical Studies”, „Odrze”, „Akcencie", „Toposie” oraz „Kwartalniku Artystycznym”. Mieszka w Londynie.
No cóż? Polacy znowu ruszyli w świat, ale tacy jak Czorycki, swoje pisanie „lokują” w Polsce. Tym razem mamy do czynienia z debiutem poetyckim, który – jak sądzę – będzie się spektakularnie rozwijał, bowiem Czorycki to „kawał talentu”.

Ten tomik warty jest lektury. Te tutaj wiersze „pisały się” od roku 2004 do 2017.

Oto jeden z tych pierwszych wierszy (2004) pt.: Kraina: We wrześniu, tuż po wschodzie słońca, / Ujrzałem ją nagle w lusterku samochodu. // W porannym morzu mgły i blasku / Stała wyspa Ślęży / A za nią błękitne pasma gór / Ciągnące się w dal, po horyzont. // Przecięte rzeką, bielało w dole miasto, / Jej niepewne, bijące wciąż w ukryciu serce. / Wyraźna, widoczna przez chwilę jak na dłoni, / Oddalała się i znikała za mną w tyle // Była jak płaskie wnętrze wielkiej czary / Z grudkami lat zakrzepłych na dnie.
Ślęża – przypominam – to królowa tamtejszego pejzażu. Takie widoki zostają na całe życie w pamięci. Wiem coś o tym, bo moją „Ślężą” jest do dzisiaj Wielka Racza w Beskidzie Żywieckim. No więc nosimy te widoki w sobie. A ktoś taki jak Czorycki, siedzący od lat na Zachodzie, wciąż śni powidoki wyryte w minionym czasie.

Ale inny wiersz, już napisany w roku 2017, pt. Cierpkie, niewyraźne, puste, wciąga nas znowu w pejzaże przyklejone do wspomnień. Oto on: Zawsze sądził, że dam sobie radę. / Znalazłem się więc na twardym siodełku, / Be bocznych kółek, taryfy ulgowej, / Przed sobą mając wąska koleinę // Wiejskiej drogi, nieznacznie pochylonej / Ku szosie, wolno, acz nieubłaganie / Nabierając pędu. W oddali łąka / Z ciemna linia lasu. Z lewej płot. Za mną // Jego wołanie: nogi na pedały! / Lecz zgrzyta łańcuch, koła są już w ruchu. / I zapominam gdzie były pedały. / (A te kręcą się tłukąc mnie po kostkach). // Świat przyśpiesza i nagli. Zostawia mnie / W tyle. Aż tracę równowagę, wkładam / Stopy w szprychy i kończę jazdę w tyle, / Pod nieruchomiejącym bezładem // Obręczy i opon. Pierwszy, choć nie ostatni Taki upadek. Z bandażem na stopach – / Tamto wątpliwe trofeum – dni ciszy / Po klęsce. Cierpkie, niewyraźne, puste.
Zatem, jak widzicie, trzeba Czoryckiego czytać „na dwóch piętrach”. Niby znowu mamy tu do czynienia z powidokami dzieciństwa, ale – hola, hola – to jest także wiersz o „wjeżdżaniu” w dorosłe życie. W tym zbiorze wierszy dzieciństwo dościga dorosłości. A ta dorosłość jest „cierpka, niewyraźna i pusta”.

W jednym z wierszy jest taka oto pointa: Objawienie się sensu słów jest i być. / Poza językiem, pułapką gramatyki. Otóż to: Czorycki często wysnuwa swoje „wywody” z głębi przeczuć, z intuicji, z impresji, z wyobraźni. Real mu nie wystarcza. Pułapka gramatyki zawodzi. Życie i świat mają u niego osobną partyturę. I to jest największa niespodzianka tych wierszy, zmuszająca nas, czytelników, do myślenia jak w tych oto pięciu wersach: Późne już miedź i złoto buków. / Rzeka niesie ku morzu / Kolejne pokolenie liści. / I mały dzwon, przenikliwy, ostry. / Do czego wzywa?
Tak, metafizyka ma w tych wierszach swój osobny rozdzialik. Jeden z ważnych.
Najkrótszy „wiersz” w tym zbiorze jest jednowersowy i nosi tytuł Nienaruszone. Oto on: Biel śniegu na skutej lodem rzece dzieciństwa. Ha!, można by o tym jednym zdaniu napisać cały esik. To przecież znowu freudowskie rudymenty, matryce kołyski, powidoki źródła.

Nieustannie Czorycki chce dotrzeć do kłębka. Świat Natury jest tu mocno obecny, świat betonu też czuć, ale gdzieś jeszcze tłucze się w nas to, co śnione, a jednak prawdziwe. Realia są połączone z kłębkiem. No i te „cztery strony świata” sąsiadują ze sobą. Jeden z wierszy kończy taka oto strofa: Uparta mantro roztańczonej igły, / Otwierasz we mnie ciszę o ton głębszą. / I schodzę w spokój piwnic, fundamentów. / W moich palcach nić, która zszyła lata.
Panie Michale: ja przeżywam to samo! I dlatego te wiersze opowiedziały to, czego sam bym nie potrafił, choć chciałbym.

Michał Czorycki „Cztery strony świata”, Towarzystwo Przyjaciół Sopotu, Sopot 2018, str. 56

Leszek Żuliński