Piotr Bednarski "Z niedzieli na poniedziałek (I śmierć ma swój wielki dzień)", Wydawnictwo ALTA PRESS, Koszalin 2010, str. 120

Category: port literacki Created: Wednesday, September 22 2010 Published: Wednesday, September 22 2010 Print Email

Zapowiadana od pewnego czasu przez szczecińską oficynę FORMA mikropowieść Z niedzieli na poniedziałek Piotra Bednarskiego niespodziewanie ukazała się nakładem wydawnictwa ALTA PRESS w Koszalinie. Opublikowano ją dzięki wsparciu finansowemu Urzędu Miasta w Kołobrzegu - jako tom 23 Stowarzyszenia Kołobrzeskich Poetów. Debiutujący w 1972 r. zbiorem wierszy Arka przymierza P. Bednarski (rocznik 1938) związany z Kołobrzegiem jest od półwiecza. Jego bibliografia zawiera ponad dwadzieścia książek - poetyckich i prozatorskich. Wiele z nich nagradzano. A proza Błękitne śniegi doczekała się tłumaczeń we Francji, Włoszech, Niemczech i Rumunii. Wspominaliśmy niedawno o nowym wyborze wierszy autora Świty i chryzantemy (2010). Teraz otrzymaliśmy minipowieść. Jaka ona jest?

Wydawca w nocie na okładce rekomenduje książkę tak: "Z niedzieli na poniedziałek" to zabawna opowieść o mieszkańcach niewielkiego miasteczka, którzy zmagają się z apokalipsą. Enigmatyczna nota zawiera prawdę i nieprawdę. Prawdą jest niewielkie miasteczko i apokalipsa. Nieprawdą "zabawność" tej prozy. Ale po kolei.
Niewielkie miasteczko jest - dzięki rozrzuconym tropom (głównie geograficznym, nazewniczym) - rozpoznawalne. Mowa o współczesnym Kołobrzegu. Rozpoznawalni są także (lub bywają - przez mieszanie cech) jej niektórzy mieszkańcy. To galeria barwnych postaci (głównie lokalnej elity), kryjących się pod maskującymi ksywkami (Skryba, Edi, dr Gnat, Szuler, Arabia, Malinka, Flip i Flap, ect.). Jedną z wiodących ról gra Prezydent miasta, tu osobnik raczej niesympatyczny, relatywista. Cała kamaryla ma coś za uszami: przekręty, defraudacje, kradzieże i inne świństwa w rozmaitych odmianach. Żyją sobie w tym piekiełku nieprawości jak pączki w maśle. Ustawicznie praktykowane łajdactwa tak im spowszedniały, tak się uzwykliły, iż wydaje się, że kary za to nie będzie. Aż tu nagle...
Na murach, bramach i słupach miasta (i to jest punkt wyjściowy tej prozy) pojawiły się afisze obwieszczające, że zaczną "schodzić z tego świata" mieszkańcy miasta, którzy w niegodziwy sposób osiągnęli swoje bogactwa. Śmierć dopadnie też ich pomagierów, lecz przedtem rasowe koty i psy (trzymane dla podkreślenia wyższego statusu społecznego). I to ma być właśnie owa apokalipsa.
W kulturze chrześcijańskiej (ale i judaistycznej) apokalipsą określano proroctwo lub objawienie. Dobrym tego przykładem być może nowotestamentalna "Apokalipsa świętego Jana". To są - obok dzieł apokryficznych tamtych czasów - źródła tego rodzaju literatury, obficie eksploatowane do dziś. Piotr Bednarski, posiadłszy stosowną wiedzę, odwołuje się wprost do biblijnych proroctw. Nawet opatrując rzecz mottem, czerpiąc cytat z Księgi Hioba: Kto krzywdę pocznie, ten rodzi nieszczęście. To są - rzec można - również powtarzalne motywy jego wcześniejszych próz. Tu jednak, w omawianej mikropowieści, skupił się na wyrazistej artykulacji swojej wizji. I - nie pozbawiając atrybutów prorockich - ubrał fabułę w kostium współczesny.
Nie zamierzam tu streszczać fabuły. Dość powiedzieć, iż każda z ważniejszych postaci tej mikropowieści ma swoje pięć minut, a opowiadana historia toczy się wartko.

Proza ta okraszona została licznymi odwołaniami do tuzów literatury, filozofii i sztuki oraz rozważaniami bohaterów. To też cecha charakterystyczna prozy autora Pieśni żeglarzy. Przytaczam jedną z bardziej znamiennych refleksji mikropowieści, zasadzającej się na opozycji (grzeszność) świat - (czystość) poezja:
Człowiek jest niezwykle dziwną istotą. A to, co o nim mówią i piszą - to bajki. I jak się z nami obchodzi niebo? Od początku świata kradli i kraść będą. Aniołów trzeba przetrzepać za lenistwo, a nie uśmiercać ludzi. Boże, co ja wygaduję? I po co? To psu na budę. Zgrzeszyłem, więc może już w śmierć wpisano i mnie. Potrzebny jest im mój opis zarazy, jak umarłemu kadzidło. Bawią się mną. Ale napiszę, jeśli nie wyciągnę kopyt. I tę kronikę rzucą na półkę i będzie leżeć tam, jak tomiki poetyckie w księgarni. Do skończenia świata. Poezja, róża świata, a leży w kącie niczym śmieć, albo pajęczyna.
Bo Piotr Bednarski - i nie jest to żadne odkrycie - przez pryzmat poezji właśnie postrzega rzeczywistość.

Przypuszczać należy, iż przez wielu czytelników (zwłaszcza kołobrzeskich) nowa rzecz P. Bednarskiego odczytywana być może jako powieść z kluczem. Lecz nie do końca jest to prawda. Gdyż utwór ten - mimo niektórych realiów - posiada charakter przypowieściowy. Nie można brać go wprost, dosłownie. Wskazuje na to struktura tej prozy oraz uniwersalność obrazu z ostatecznym przesłaniem.
Jednak obok przeważających zalet przedstawionej mikropowieści, ma ona trochę niedociągnięć. Najbardziej rzucają się w oczy dwa: nazbyt uproszczone rysunki postaci oraz momentami "puszczony" język. Co znaczy "puszczony"? Ano - w tym przypadku - powielający w obrębie jednego tekstu te same zwroty (powszechnie używane zbitki słowne).
A co z akcentowaną przez wydawcę "zabawnością" tej prozy? Jeśli w ogóle o niej mówić można, to jedynie w kategoriach ludycznych.

Jaka zatem suma wrażeń po lekturze? Cóż, może nie jest to dzieło tej miary, co niektóre wcześniejsze książki tego autora (jak Krople soli, Parsifal, Błękitne śniegi czy choćby Marny czas), ale warte czytania i refleksji.

Wanda Skalska