„Złuda albo dziennik pandemiczny” (część trzecia)

Kategoria: z dnia na dzień Opublikowano: wtorek, 29 grudzień 2020

Irmina Kosmala

 

9 maja 2020 r., sobota

Ugodzonych: 15.651    Uśmierconych: 785    Uratowanych: 5.437

Od rana „lekkie” poruszenie. Właśnie zaanonsowała swój przyjazd gnieźnieńska telewizja. Kilkuminutowy wywiad na temat Złudy przeprowadzi ze mną Wojciech Orłowski.

Piękna pogoda wyciąga z domu męża i dzieciarnię na długi spacer. W tym czasie ogarniam pospiesznie parter, szkicując w głowie plan spotkania. Nie chcę sztampowej rozmowy zaaranżowanej przy regałach z książkami. Tego typu obrazkami media częstują nas codziennie. Zaskakuję więc przybyłych zamaskowanych gości – operatora kamery oraz dziennikarza – swoim ubiorem i zaproszeniem: opowiem wam o książce od kuchni.

Zaintrygowani nie oponują. Zdziwieni zerkają na mój kuchenny fartuch i nieśmiało wchodzą ze mną do serca domu. Czujne oko kamery natychmiast wypatruje pięknie wyrośnięte drożdżowe ciasto.

Z pisaniem jest jak z pieczeniem, rozpoczynam rozmowę, nie czekając na pytanie, chcesz, by wyszło coś dobrego, co będzie potem smakowało innym, musisz cierpliwie poczekać, aż myśl wyrośnie.

Swoje spostrzeżenia dotyczące świata i ludzi skrupulatnie zbierałam do czarnego notesu czternaście lat. Dokładnie rok temu, w maju, w wieku czterdziestu dwóch lat, odważyłam się związać je w jakąś sensowną narrację. Wydobyć z mroku jaskini na światło dnia ów starożytny przekaz, że świat, w którym żyjemy jest tylko iluzją, pozorem, złudą. Że nic nie jest na zawsze i niczego nie możemy być pewni.

Teraz spotkanie kontynuujemy w ogrodzie. Szlachetna dusza mieszkająca naprzeciw mnie, Michalina, odczytuje na głos fragment powieści. Uwagę wszystkich przykuwają jej czarne długie do ramion rozpuszczone włosy i czerwona zwiewna sukienka, pod którą nieudolnie próbuje zajrzeć wiatr. Michasia wygląda jak Ewa w raju, myślę. Piękna kusicielka.

Piękna kobieta, potwierdza moje wrażenia dziennikarz, gdy już propagatorka moich myśli opuszcza nas, z ulgą powracając do porzuconego na chwilę rytmu dnia. Spojrzenie w oko kamery było dla niej wyzwaniem.

Gdy mikrofon zostaje wyłączony, rozmowa wokół książki rozkręca się na dobre. Po dwóch godzinach okołoksiążkowych rozważań moi goście odjeżdżają syci refleksją dotyczącą rzeczywistości, z której najważniejsza okazała się ta, że przeciwieństwem prawdy nie jest w dzisiejszych czasach kłamstwo, a opinia.

Prawda w naszych czasach się sprywatyzowała. Jesteśmy nią zainfekowani. Każdy jest – mówiąc brutalnie – nosicielem własnych przekonań, jedynej słusznej opinii. Ów rodzaj „prawdy”, czyli podszywający się pod nią pozór (doxa), jest przykładem najsprytniejszego wirusa, który niekiedy na zawsze potrafi zainfekować nasz umysł. Spróbuj zagadać tę opinię, zaprzeczyć jej. Nie, zdecydowanie z takim rodzajem prawdy nie da się dyskutować.

 


10 maja 2020 r., niedziela

Ugodzonych: 15.966    Uśmierconych: 800    Uratowanych: 5.698

Smutny ten dzień, poraniony.

W domu pachnie świeżo zmieloną kawą i ciastem. Piekę kolejną porcję drożdżówek na wyczekiwane od dawna odwiedziny siostry. Cieszę się na nasze spotkanie jak dziecko. Opowiem jej o inspirującej lekturze i wczorajszym spotkaniu.

Nie, nie opowiem. Karina poroniła. Wiadomość czerni nam dzień, przytłacza. I choć słońce przez szerokie kuchenne okno wpada nam w oczy, wiosenna sielska aura, w której miałyśmy powoli sączyć swoje opowieści niczym dobre wino, gwałtownie wyparowuje. W jej miejscu pojawia się smutek i cicha rozpacz. Niemoc.

W kawie wyczuwamy gorycz. Spalone drożdżówki lądują w śmietniku. Nie mówimy wiele. Zuza jeszcze tylko zahacza o pracę. Narzeka na brak możliwości nawiązania telefonicznego kontaktu z połową naszych klientów. Obawia się, że ten cholerny wirus zainfekował ich firmy w tym sensie, że z powodu słabego obrotu zamknęli swoje sklepy. Od dwóch miesięcy, wystukując cierpliwie te same numery, codziennie słyszy w słuchawce tę samą mantrę: „abonent chwilowo wyłączony”. To nieznośne „chwilowo” ślimaczy się w nieskończoność. Umawiamy się więc, że od przyszłego tygodnia poślemy już naszych przedstawicieli w trasę po Polsce, by sprawdzili działalność poszczególnych przedsiębiorców, na których najbardziej nam zależy. Ta myśl nas nieco uspokaja, odciąża, czyni lżejszymi.

Nocą, gdy już dom śpi, wystukuję smsa do Kariny: „Czuję się winna, bo WTEDY zapomniałam o modlitwie za Twoje dzieciątko. Skończona ze mnie egoistka. Przepraszam”.

„Na modlitwę nigdy nie jest za późno. Niebawem poznamy płeć naszego dziecka. Nadamy mu imię i złożymy do grobu. Nie będzie samo”.

 


11 maja 2020 r., poniedziałek

Ugodzonych: 16.326    Uśmierconych: 811    Uratowanych: 5.816

Przez wczorajszy niepokój i smutek zapomniałam napisać, że wybory dziesiątego maja nie odbyły się. Zostały przesunięte na inny, bliżej nieokreślony termin.

Na arenie politycznej cyrk pandemiczny. Śmieję się patrząc w ekran, choć to nie komedia. Komediodramat. Przed wyborami opozycja ujadała, że z powodu koronawirusa nie powinno się głosować. Najpierw twierdzono, że uczestnicząc w wyborach narażamy własne życie, więc nawoływano do ich bojkotu, a gdy rząd ogłosił propozycję wyborów korespondencyjnych, to ponownie posunięto się do retoryki „sumień” i „trumien”, szczekając na rząd, że będzie miał krew na rękach tym razem Bogu ducha winnych listonoszy… Cyrk na kółkach, czyli na okrągło.

 


12 maja 2020 r., wtorek

Ugodzonych: 16.921    Uśmierconych: 839    Uratowanych: 6.131

Na dworze mróz, w domu gorąco. Szczęście, że wczoraj przykryliśmy co cenniejsze obudzone do życia rośliny w ogrodzie, bo dzisiejszej nocy temperatura spadła poniżej zera.

Sympatyczny dzień. Przekazuję bliższym i dalszym mi ludziom link podesłany dziś przez dziennikarza, z którym odbyłam sobotnią rozmowę. Pomysł z kuchnią wypalił, a rozmowa w ogrodzie zachęciła do przeczytania powieści. Może jednak te pozostałe trzysta egzemplarzy w mojej piwnicy nie całkiem spleśnieje, łudzę się.

Przy okazji na własnej skórze przekonuję się, jak trudny i żmudny to proces zjednywania czytelnika. Pierwszą książkę musisz rozdać, przyszły pisarzu. Jeśli będzie dobra, to po drugą ustawią się już w kolejkę. Tylko kiedy powstanie ta druga, skoro pierwszą spisywałam czternaście lat…

Zarzewie napisania drugiej powieści w mojej głowie już jest. Ma wampiryczną naturę. Podczas dnia siedzi cicho, wydobywa się na powierzchnię, uwiera i szarpie, gdy noc jest już najgęstsza.

Niechętnie podnoszę się wówczas z łóżka i poprzez zapis próbuję ją jakoś ujarzmić.

Pierwsza moja książka była o miłości oraz o różnych koncepcjach życia. W drugiej postaram się opisać totalitarny system. Mam pomysł, by spotkać ze sobą po latach dwie kobiety i zderzyć z ich doświadczeniami. Jedną pozostawię w czasie wojny w Polsce, drugą wywiozę na Sybir. Spotkają się u schyłku życia, by skonfrontować swoje traumy. Na końcu powieści położę pod gilotynę tak nośne pojęcie „egzystencji wyjątku”. Taki ogólny zarys noszę od miesiąca w głowie. Moja baza to prawdziwe pamiętniki kobiet oraz los pewnej sybiraczki, obecnie przykutej do łóżka i rurki z jedzeniem…

Wiem, jak zacznie się ta opowieść. Minionej nocy wymyśliłam zakończenie. To dla mnie impuls, że warto pokusić się raz jeszcze o spędzenie kilku miesięcy przy biurku, by potem czyjeś mądre oczy przeczytały to w jeden wieczór.

 


20 maja 2020 r., środa

Ugodzonych: 19.739    Uśmierconych: 962    Uratowanych: 8.183

Blisko południa dzwoni do mnie zdenerwowana Karina, że jeden z klientów przywitał ją słowami: „Dziewczyno, jeździsz, kiedy jesteś w ciąży?”.
- Jak zareagowałaś? – pytam.
- Podarowałam mu twoją Złudę. Spojrzał na tytuł i pokiwał twierdząco głową. Pojął.
Od początku pisania tego pandemicznego dziennika to powtarzam: każdy z nas jest nosicielem wirusa – swojego prywatnego mniemania czy pragnienia.
Nie mogąc się go pozbyć – no bo jak wydrapać duszę? – musimy z nim żyć. To nasze brzemię. Również jestem nosicielką, tragarką przeszłości, która ciąży jak cholera. I wiem, że muszę z nią żyć do końca. To nieprawda, że nie wolno obracać się za siebie, jak poucza starotestamentowa przypowieść o żonie Lota. Nasza przeszłość to nasze decyzje, wybory, za które cierpimy i które dookreślają nasze jestestwo.
Dziś wieczorem nie włączam telewizora, nie zaglądam też do internetu. Znajduję tym samym czas dla Freuda.

 


23 maja 2020 r., sobota

Ugodzonych: 20.931    Uśmierconych: 993    Uratowanych: 8.977

Siąpi z nieba cały dzień. Szaro, siwo na horyzoncie zdarzeń. Smutno. Szczęście, że gospodarka rusza i że od tygodnia mogliśmy z mężem wrócić do normalnej pracy, jednak ceny produktów spożywczych (do sklepów z ciuchami nawet nie wchodzę) poszły strasznie w górę. Za marny koszyczek truskawek każą zapłacić 13 złotych, za kilogram młodych ziemniaków 10(!), a za pierwszy kilogram czereśni (już są!) – 55 złotych…

Tak więc szaro, smutno i siąpi.

Po południu, gdy się przejaśnia, nagrywam krótki filmik reklamujący Złudę dla Biblioteki Publicznej Gniezna.

Podobnie jak ostatnio, realizujemy scenariusz, w którym wypiekam drożdżówki, bo to smaczna metafora; opowiadam przy tym o powstaniu książki.

Chytrość mojego wybiegu wobec założeń Czytelnika polega na przewrotności Złudy. Nie dość, że zakończenie całkowicie zbije Go z pantałyku, to w dodatku prawdziwym bohaterem powieści okaże się nie ten, którego się w oczywisty sposób typuje. Pragnęłam, by niniejsza książka zaspakajała wszelkie niedosyty. Jest w niej zatem i wielka miłość, i ogromna rozpacz; jest pożądanie i odrzucenie; jest wolność i zniewolenie; mądrość i głupota. Świat pozoru i świat prawdy. W analogiczny, opozycyjny sposób, zbratałam swoich bohaterów: Ewę Peras (z gr. Granica) i Andrzeja Apejrona (z gr. Bezkres). Andrzej pewnej listopadowej niedzieli zjawia się na uczelni jednego z większych akademickich miast z wykładami o „Obłędnych samotnikach”. Zaciągnięta niemal siłą przez przyjaciółkę na wykłady Ewa, już po pierwszym wykładzie zakochuje się w wykładowcy, który po wejściu na podium staje się artystą, długo oklaskiwanym po odegranym przedstawieniu.

Andrzej Apejron jest zatem kimś więcej niż tylko akademickim wykładowcą. Cechuje go odwaga mędrca z platońskiego mitu jaskini, który przywołuję podczas jednego z wykładów.

Nasz bohater odważnie zagląda do najciemniejszej pieczary ludzkiej egzystencji w nadziei na wyrwanie czyjegoś ducha z najokrutniejszego kłamstwa: pozoru życia. A co czyni nas prawdziwymi? Jak wydostać się z okowów złudy? „Tylko bycie wiernym czyni nas prawdziwym. Jeśli nie jesteś wierna, to nie istniejesz” – powie wykładowca. Jak widać, mędrzec stawia znak równości między byciem wiernym a istnieniem. I ma rację. Gdy jesteś wierny, istniejesz naprawdę, jesteś prawdziwy. Jeśli twoje poglądy są labilne i łatwo je zagadać oraz zmienić, to cię po prostu nie ma. Apejronowi idzie o to, byśmy w swoim życiu prawdziwie rozpoznali rdzeń swojej osobowości.

Pytanie, czy uda mu się przekonać słuchaczy do zrzucenia kajdan złudy, w tym Ewę, pozostawię otwartym do rozwagi Czytelnika. Wiemy, jak tragiczny los spotyka oświeconego mędrca w micie Platona. Czy podobny spotka Apejrona?

Dyrektor Biblioteki namawia mnie na wakacyjny wieczór autorski on-line. Póki co wzbraniam się przed tym i wzdrygam jak diabeł przed wodą święconą.

 

24 maja 2020 r., niedziela

Ugodzonych: 21.326    Uśmierconych: 996    Uratowanych: 9.194

Dzień jasny, słoneczny. Dzień bardzo dobry. W normalny, ludzki, niepandemiczny sposób celebrujemy urodziny mojej Mamy. Próżno sąsiad z przeciwka wypatruje na naszych schodach rosołu z wiejskiej kury dla dzieci. Dziś go tam nie znajdzie. Musiałby pojechać za nami do naszej ulubionej restauracji, bo tam właśnie spokojnie paruje rozlany do porcelanowych talerzy. W kieliszkach szampan. Tak dziś świętujemy. Nareszcie można i nareszcie trzeba. Dla ciała i dla ducha. Dla innych i dla siebie. Jeszcze nigdy nie spędziliśmy tyle czasu w restauracji. Jeszcze nigdy tak bardzo nie cieszyliśmy się obecnością tych samych kelnerów. Nie stracili pracy, przetrwali. Na szczęście.

Wieczorem podczas kąpieli znów go czuję. Dziwny ciągnący ból pod lewym ramieniem. Tydzień temu myślałam, że minie. Jednak nie. Jest tam cały czas. Palcami prawej ręki dotykam bolesnego miejsca. Jest nabrzmiałe i lekko zgrubiałe. Nie, dziś nie będę czernić sobie nocy złą myślą. Dzień był przecież taki piękny, słoneczny.

 

25 maja 2020 r., poniedziałek

Ugodzonych: 21.631    Uśmierconych: 1.007    Uratowanych: 9.276

Już od tygodnia po przedszkolu przywożę maluchy do domu, w którym pracuje mąż. Umówił się ze swoim szefem, że podczas pandemii będzie jeździł do Poznania jedynie raz w tygodniu. Pozostałe cztery dni spędzi w pracy on-line.

Po wyleczeniu kilku komputerów zdalną metodą, mąż zabiera chłopców na rower. Starszy porzucił już „biegacza” i teraz uczy się jazdy na dwóch kołach. Niespodziewanie mam po południu godzinę dla siebie. Zaparzam kawę i włączam telewizor. Po książkę Stone`a sięgnę później. Przeskakuję więc z kanału na kanał, na których kipi od serialowych wydmuszek, wypełniaczy czasu pustką. Niespodziewanie jedna z komercyjnych stacji emituje właśnie KINO 2020: Pierwszy festiwal filmów w czasie kwarantanny. Wciągam się od razu w krótkie, epizodyczne niemal historie. Lubię takie kino. Co roku staram się być czynną uczestniczką Offeliady – Gnieźnieńskiego Festiwal Kina Niezależnego, który realizuje podstawowy cel: popularyzację dorobku młodej polskiej kinematografii offowej. Co roku, włączając się w pracę na rzecz Offeliady i jej pomysłodawcy, Piotra Wiśniewskiego, organizuję na stronach Kuźni Literackiej konkurs na napisanie najciekawszej recenzji książki zekranizowanej po `89 roku. Nagrodą KL jest dyplom oraz statuetka Hefajstosa. Patrząc w ekran zastanawiam się, czy w tym roku odbędzie się nasz konkurs. Koronawirus ma ponoć przepuścić kontratak jesienią.

Wracam do krótkometrażowych filmów. Prawie wszystkie stworzone w tym samym dramatycznym duchu. Widzimy w nich niegdyś prężnie działających przedsiębiorców poszukujących dziś pracy, pielęgniarki urywające przed dziećmi fakt, że pracują, narażając życie. Podobnie ekspedientki… I nagle nowa odsłona. Poranek. Zaspana dziewczyna je śniadanie, na paznokcie nakłada lakier. Nastawia winylową płytę, z której sączy się cicho muzyka niczym poranna mgła. Dziewczyna tańczy. W tym czasie wścibskie oko kamery wolno lustruje przestrzeń pokoju. Uwagę przykuwa biała sukienka przyczepiona wieszakiem do szafy. Kolejny film o pielęgniarce, myślę.

Dziewczyna pokrywa pudrem twarz, maluje oczy i usta. Wkłada sukienkę. Nie, to nie pielęgniarka. Kim jesteś, głowię się. Dziewczyna dopina czarne buty i narzuca na siebie lekki wiosenny płaszczyk. Wychodzi z mieszkania trzymając w ręce biały kwiat. Na twarzy obowiązkowa maseczka. Zakonnica?

Podjeżdża po nią samochód. Dokądś jadą. Chwilę później widzę, jak samotnie podąża w stronę Rynku. Już jest. Staje naprzeciw uroczyście ubranego zamaskowanego jak ona mężczyzny. Wszystko jasne. Oboje stoją przed Pałacem Ślubów.

Powinno być szczęście. Jest dramat.

Jestem wstrząśnięta okrutnością reżimu pandemii w tak prosty, naturalny sposób zobrazowaną w tej miniaturce filmowej. Taki film to drzazga, która wchodzi ci głęboko pod skórę i każe z sobą żyć dłużej niż chwilę. Tak. Zdecydowanie zagłosuję na „Brzask” w reżyserii Piotra Maślanki.

 


1 czerwca 2020 r., poniedziałek

Ugodzonych: 24.165    Uśmierconych: 1.074    Uratowanych: 11.449

Dzień Dziecka

smutne jest dziś wesołe miasteczko
i zabawki na placu zabaw
i niedźwiedź w warszawskim zoo
oklejone szczelnie biało-czerwoną taśmą
przed tobą synku kołyszą się huśtawki
nieochotne do zabawy z wiatrem
chłodne wobec jego porywów i safandułowatych zachęt
maj był najzimniejszy w tym stuleciu
nie smuć się synku, widać już krę na wodzie
tak dobrze wiem im bardziej wiara umiera
tym trudniej mówić o wierze

 

2 czerwca 2020 r., wtorek

Ugodzonych: 24.395    Uśmierconych: 1.092    Uratowanych: 11.726

Jeden z moich najlepszych przedstawicieli zakochał się. Niby nie ma w tym nic złego. Stan lekkiego oderwania od rzeczywistości dał się u niego zauważyć już przed zarazą. Dziś złożył na biurku wypowiedzenie. W dobie pandemicznej histerii spekulowanego wysokiego bezrobocia bez problemu znalazł pracę w innym mieście.

Sączy się w nas dziś smutek rozstania, a raczej porzucenia. Sączy się myśl o nierówności. Gdybyśmy to my musieli podziękować mu za współpracę, to należałby się przedstawicielowi trzymiesięczny okres wypowiedzeniowy, by o siebie zadbał, znalazł inne godne miejsce dla doskonalenia swoich kwalifikacji. On tymczasem porzuca nas w trzy dni.

Po południu z maluchami zlizujemy ze swych palców roztopioną słodką kolorową ciecz. Wszystko się we mnie gotuje ze złości, więc lody jakoś ten ukrop studzą. Z bytu ubywa bytu, myślę Złudą, patrząc na lody, a w zasadzie to, co z nich zostało. „Ot, taka słodka ontologia paradoksu” – powiedziałaby pewnie moja ulubiona bohaterka, gdyby stała teraz przy mnie.

Tak, z bytu, jakim jest nasza rodzinna firma, którą tworzyliśmy z jednym z najlepszych pracowników przez ostatnie piętnaście lat, raptem ubyło bytu. I trzeba teraz z tym jakoś nauczyć się na nowo żyć. Póki co, przynajmniej przez pewien czas, będziemy wieść egzystencję braku, wybrakowani.

 

3 czerwca 2020 r., środa

Ugodzonych: 24.687    Uśmierconych: 1.115    Uratowanych: 12.014

Myślę o moim jednym z najlepszych przedstawicieli, którego tracimy. I o miłości, która jest również rodzajem wirusa, zakażającym organizm pacjenta. Przenoszony drogą kropelkową z ust do ust, od słowa do słowa, do głębszego spojrzenia, czulszego dotyku, wniknięcia, z każdym następnym wspólnym spotkaniem osadza się w nas głębiej i silniej. Zaburza zdolności percepcyjnego i intelektualnego oglądu. Rozsadza nasze wnętrzności od środka niczym dynamit, wprawia w niepohamowany dygot najczulszego z mięśni.

Miłość – stan oderwania się od siebie, chwilowego niebytu. Im mniej mnie, tym więcej ciebie…

Wieczorna lektura Pasji utajonych znosi smutek i lęki.

 


5 czerwca 2020 r., piątek

Ugodzonych: 25.410    Uśmierconych: 1.137    Uratowanych: 12.410

Dzień bez wirusa. Robimy sobie z mężem wolne od pracy i jedziemy do Poznania. Nie, nie na zakupy, ale w końcu nadszedł termin odroczonych przez zarazę marcowych wizyt u lekarza.

Na początek ginekolog. Cudowny i dobry człowiek, który pięć lat temu uratował podczas porodu życie mojemu pierwszemu dziecku. Niestety, koronawirus nie daje o sobie zapomnieć. Witamy się w maseczkach i zdezynfekowanych antywirusowym żelem rękawiczkach. Bez uścisku dłoni, z uśmiechem, którego nie widać. Po badaniu cytologicznym proszę o rzucenie okiem na pierś, której ból od jakiegoś czasu doskwiera. Lekarz podejrzewa torbiel i nakłania mnie do zrobienia USG jeszcze dziś. Dzwonię do kliniki, jednak przez pandemię jeden z jej najlepszych pracowników nie przyjmuje do odwołania, a inny może zrobić mi to badanie w przyszłym tygodniu. Nie chcę czekać do „odwołania”. Umawiam termin na wtorek.

Następnie, niemal na ostatnią chwilę, wpadam zdyszana do gabinetu okulisty. Ale pani schudła, zauważa. W ustach tego naukowca trudno wyczuć czy to przytyk, czy pochlebstwo. Co pani porabiała w ostatnim roku, pyta zaciekawiony. Wręczam mu swoją książkę. Oj, to pewnie zmęczyła sobie pani oczy na jej pisaniu. No tak, miałem rację…

Niestety. Z wiekiem nasze wady rosną.

 


6 czerwca 2020 r., sobota

Ugodzonych: 25.986    Uśmierconych: 1.153    Uratowanych: 12.641

Rodzinnie spędzamy większą część dnia w ogrodzie. Porządkujemy kwiatowe rabaty, pielimy grządki, wykaszamy trawę. W przyszły weekend wyprawiamy malcom urodziny. Starszy skończy pięć lat, młodszy trzy.

Chłopcy spozierają w niebo i dostrzegają dawno niewidziany samolot pasażerski. Dziesięć tysięcy metrów nad naszymi głowami. Mamo, mamo, polecimy na wakacje samolotem? Nie w tym roku, synku. Granice Polski z wieloma innymi krajami nadal są zamknięte. Co prawda moglibyśmy udać się na planowane w tym roku wakacje w Grecji, jednak w obawie o możliwość dwutygodniowej przymusowej kwarantanny, na przykład w sytuacji, gdy któryś z pasażerów będzie nosicielem wirusa SARS-CoV-2, postanowiliśmy w tym roku spędzić urlop w kraju.

Akurat dziś, kiedy pandemia się nasiliła (największe ogniska zakażeń koronawirusem odnotowano na Śląsku, gdzie wylęgarnią stały się dla niego kopalnie Zofiówka oraz Pniówek), wchodzi w życie czwarty stopień odmrażania gospodarki. Już od tygodnia nie musimy zasłaniać ust i nosa w przestrzeni otwartej, jeśli zachowujemy dwa metry odległości od innych. Maseczki nadal są konieczne m.in. w sklepach, kościołach i w autobusach. Przestały obowiązywać limity osób w kościołach, sklepach, na targu, poczcie i w restauracjach. Od dziś działalność mogą wznowić baseny, siłownie, kluby fitness, sale zabaw (wesela przewidziane do stu pięćdziesięciu gości) oraz parki rozrywki. Wszystko odbywa się oczywiście przy zachowaniu odpowiednich warunków sanitarnych.

Zastanawiam się nad koncertami mojego Przyjaciela. Kiedy zagra, dla ilu osób i czy będzie to w ogóle opłacalne. Gospodarka powoli wstaje z kolan, jednak artyści w pandemicznej zawierusze nadal cierpią z powodu niemożności spotkania z tłumem miłośników ich twórczości. Padł pomysł odpłatnych koncertów w sieci. Pytanie: kto by zechciał na taki koncert „pójść” i za niego zapłacić? Wierzę uparcie, że jest to jednak dobry czas dla twórców, by stworzyć nowe projekty, które w późniejszym czasie zostaną zrealizowane. I choć tekst  najnowszej piosenki Kazika dość płytki, to artysta udowodnił „Zarazą”, że można nie tylko napisać, ale również nagrać i puścić w obieg nowy krążek. A że przy okazji spowodować nim ostrą zawieruchę, to już inna historia.

Nocą, jak ostatnio co dzień, wchodzę w Freuda. Gdyby żył, pewnie by się staruszek z tego faktu ucieszył. Jest czytany, więc najpewniej żyje.

 


9 czerwca 2020 r., wtorek

Ugodzonych: 27.560    Uśmierconych: 1.183    Uratowanych: 12.196

Dziś po pracy pojechałam na badanie USG piersi. Prywatna wizyta, a niecierpliwiliśmy się wraz z Freudem w poczekalni wypełnionej po brzegi różnymi „przypadkami” i „dolegliwościami” dobrą godzinę. Od wielu dni dopuszczam w wolnych chwilach tego austriackiego popaprańca do głosu. Dziś podobnie: Zygi mówił, ja słuchałam. Tak, zdecydowanie książki oprócz innych oczywistych walorów, uczą słuchania. Sądzę jednak, że prawdziwe wsłuchanie się w głos drugiego polega na nielekceważeniu go, na przemyśleniu tego, co zostało wyrażone. Na zgodzie lub niezgodzie na dany sąd. W przeciwnym razie jedynie słuchamy, ale nie słyszymy. No dobrze, przyznam się. Czasami też tak mam, na przykład w tych nudniejszych narratorsko passusach, że mój wzrok i myśli odrywają się od wyczytywanych słów. O, choćby teraz: co rusz spoglądam znad książki na zakażoną wokół mnie przestrzeń różnymi ludzkimi dramatami. Jedna z kobiet wyglądająca jak niepiękny łysiejący facet, właśnie wyszła z badania. Z jej plecaka zawieszonego na lewym ramieniu wystaje biała teczka zamykana na gumkę. Jedno spojrzenie na tę kobietę i już wiem: miała lub nadal ma raka, chemioterapię. W białej teczce znalazłabym z pewnością cały życiorys choroby. Curriculum mortis. Kobieta podchodzi do recepcji, by uregulować zapłatę za wizytę.

- Obsługa bardzo dobra – uśmiecha się – w przeciwieństwie do wyników.

Spuszczam głowę. Udaję, że słucham Freuda.

- Czy mogłabym zbadać sobie u państwa jeszcze cukier?

- Oczywiście – odpowiada uśmiechem recepcjonistka.

Patrzę na tę kobietę i nie wierzę. W jej organizmie dramat poprzedza dramat, a ona się uśmiecha. Choroby nie spętały jej umysłu. Oddzieliła się od nich. Jest silna, myślę. W przeciwieństwie do mnie. Ledwie przekraczam próg gabinetu, rozsypuję się na tysiąc kawałków. I kto mnie teraz pozbiera?

 


13 czerwca 2020 r., sobota

Ugodzonych: 29.017    Uśmierconych: 1.237    Uratowanych: 14.104

Porzucam Freuda bez smutku. Wieczorem sporządzam notatkę.
 
Pasje utajone [7], czyli… złuda pragnień

Czym jest szczęście? Owo pytanie – niczym sokratejski giez – dotkliwie kąsało niejedne wielkie umysły, zakażało krew, czy wręcz zatruwało duszę. Austriacki dziewiętnastowieczny umysł psychoanalityczny zredukował wszystkie pragnienia do popędów. Zaspokojenie ich miało wywołać iluzję szczęścia – chwilowy błogostan i rozkosz.
Irving Stone, dwudziestowieczny amerykański pisarz, autor wielu zbeletryzowanych biografii – m.in. Michała Anioła, Karola Darwina, czy Camille`a Pissarro – w Pasjach utajonych poczynił niezwykle wnikliwy opis sylwetki słynnego wiedeńskiego umysłu – Zygmunta Freuda.

Na ponad tysiąc dwustu stronach poznamy różne pasje i udręki tego niepokornego umysłu. Prześledzimy jego losy już od dwudziestego szóstego roku życia, gdy będąc doktorem medycyny, pragnie rozwijać się dalej, lecz brak pieniędzy i jednoznacznego poparcia skażą go na powolną drogę pozyskiwania wyższych naukowych tytułów. W życiu prywatnym też wiatr i kurz w oczy – z powodu nieakceptacji przyszłej teściowej, ucieknie się do potajemnych zaręczyn z Martą Bernays.

Szczęśliwie znajdą się wśród jego znajomych zamożni i wpływowi przyjaciele – jak choćby dr Breuer – którzy wspierając go finansowo, pomogą w duchowym rozwoju i dalszych rocznych studiach neurologicznych w Paryżu. Tam wnikliwy wiedeński umysł na szczęście dla nas, kobiet, zauważy, że histeria nie jest li tylko przypadłością płci pięknej, i że mężczyźni pozbawieni macicy (rodowód słowa „histeria” wywodzi się z języka greckiego; „histera” znaczy „macica”), też na nią zapadają.

Z kart Stone`a przebijać będzie sylwetka człowieka ambitnego, zdyscyplinowanego, walczącego o swój sukces naukowy i uznanie wśród lekarzy, interesującego się sztuką, literaturą i naukowymi odkryciami, jednakże z drugiej strony dostrzeżemy w osobie Zygmunta osobę egotyczną, żyjącą „obok” swojej rodziny, uzależnioną od tabaki i narkotyków (zażywanie kokainy traktował jako bodziec do intelektualno-seksualnych podniet).

Freud zapamiętany zostanie przez potomnych jako twórca psychoanalizy. Jego codzienne spotkania z pacjentami opierały się na rozmowie, wiwisekcji czy hipnozie. „Głównym źródłem cierpień histeryków są wspomnienia” – wniosku, do którego doszedł po ponad dziesięcioletniej praktyce lekarskiej, trzymał się będzie do końca. Do pytań psychologicznych, które gniotły ten niespokojny umysł, dołączyć na pewno możemy: „Co się dzieje w drugim umyśle, w nieświadomości? Co powoduje wszystkie te choroby? Czy zdołamy kiedykolwiek zrozumieć zachowanie ludzi, jeśli nie wkroczymy na te niedostępne tereny i nie sporządzimy dokładnych ich map?”.

W jaki sposób uporał się Freud z powyższymi mentalnymi niepokojami? Czy oprócz pracy naukowej prowadził również tajemne życie seksualne? Czy dał upust swym szaleńczym popędom, współżyjąc ze swą szwagierką, jak zostało to przedstawione w zbeletryzowanej powieści Kochanka Freuda?
Z pewnością lektura dwóch pokaźnych tomów Pasji utajonych Stone`a zaspokoi nasze niedosyty. Ja w każdym bądź razie już nie jestem głodna.

 


14 czerwca 2020 r., niedziela

Ugodzonych: 29.392    Uśmierconych: 1.247    Uratowanych: 14.226

Lekcja dojrzałości

Tak szybko dorosłeś synku
czy gdy cię nie było
świat istniał czy tylko
mi się wydawało?

Dziś twoje urodziny
w powietrzu niczym babie lato
unosi się szczęście

tort rozpada się od promienia słońca
grill czerni mięso które wpada w popiół
przeraża cię scena ataku
kota na pobliskie gniazdo kosów

Wszystko na tym świecie synku
włóczy za sobą ów czerstwy cień
znamię skończoności

 


18 czerwca 2020 r., czwartek

Ugodzonych: 31.015    Uśmierconych: 1.316    Uratowanych: 15.317

Dziś, po roku od zabrania się za napisanie dziełka, myślę, że Złuda jest książką nietzscheańską. „Ten świat, który nas coś obchodzi, jest fałszem, to znaczy nie jest stanem faktycznym, lecz wymysłem… jest on w toku… jako coraz to na nowo przesuwające się zakłamanie, które nigdy nie zbliża się do prawdy: albowiem »prawda« nie istnieje”.
Prawda pandemii. Pandemiczna prawda. Czy to aby nie antylogia?

Irmina Kosmala

----------------------------------------------------------
[7] Irving Stone, Pasje utajone, czyli życie Zygmunta Freuda, przeł. Henryk Krzeczkowski, Warszawa 2006.

 


Przeczytaj też na naszym portalu (w dziale ‘z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień’) dwie wcześniejsze części dziennika I. Kosmali, a także recenzję jej debiutanckiej powieści Złuda (2020) pt. „Między apoteozą świata a ludzką rezygnacją” autorstwa Anny Łozowskiej-Patynowskiej