Trytytka

Kategoria: z dnia na dzień Opublikowano: sobota, 16 maj 2020

Maciej J. Krotke

Usiadłem na chwilę pod parasolem. Zimne piwo pociło się, oddając pole w nierównej walce z upałem. Przepalał parasol, topił lakier pokrywający ławę pod szklanką, przeżerał cegły baszty Jacek. Zawłaszczał Gdańsk. Przejmował kontrolę nad przygotowaniami do Jarmarku św. Dominika. Piwo o jedenastej. Wakacje. Wzdłuż alejki przecinającej skwerek przycupnęli, jak pieczarki,  jarmarczni pracownicy od czarnej roboty. Konstruktorzy hałasu, mający w kilka dni zamienić Główne Miasto w kupiecki raj. Stosy aluminiowych rur piętrzą się na chodnikach niczym gigantyczne nitki spaghetti. Plandeki, deski, torby, śruby... wśród ludzi, murów, witraży, okien, zabytków. Bałagan spowity zapachem pieczonej kiełbasy liczonej za sto gramów, z braku noży  w kuchniach podłych jadłodajni, owiany wonią frytek, śmieci i psich odchodów. Miasto… Robotnicy siedzą na krawężnikach podsycając upał żarem papierosów. Znudzeni plują na ziemię. Czekają na znak swojego wszechmogącego.
Nadchodzi facet na oko przed trzydziestką. Zwykły, przeciętny. Mija jarmarcznych majstrów, zerka na ich narzędzia i akcesoria ułożone w skrzyniach.                        
Obserwuję znad piwa. To ledwie kilka metrów ode mnie. Facet idzie dalej i prawie zrównuje się ze mną, gdy nagle cofa się i zagaduje jednego z chłopaków:
- Przepraszam, panowie, macie trytytki?
- Co? – pyta zdziwiony chłopak, choć wie o co chodzi.
- Trytytki, takie plastikowe zaciski, widzę że macie w tych skrzynkach.
- No mamy, a co?
- Bo mi potrzebna. Jedna. Tak pomyślałem zapytam, może dacie, bo nie chce mi się do Castoramy jechać po jedną, bo jedna potrzebna.
- A co my, sklep? Jak damy?

- No toż to jedna – prosi. – Wy tyle macie, całe zwoje, jak natka, szczypior, powiązane tam leżą, widzę stąd – pokazuje palcem w stronę skrzyń.
Robotnik, młody chłopak, spogląda na kolegę. Tamten nic nie mówi, wypuszcza dym z płuc i znów zaciąga się w milczeniu. Pierwszy już wie, że drugiego guzik to obchodzi. Pierwszy musi zadecydować sam.
- No proszę… jedną. Bardzo mi potrzebna, panowie zgódźcie się – ubiera prośbę w błagalny wyraz twarzy.
- No dobra – wstaje pierwszy. – Czarną czy białą?
- Białą.
Pracownik wstaje ciężko i wyciąga nie bez problemu jedną, białą, długą trytytkę.
- Albo nie. Czarną – mężczyzna spogląda na lekko już spiętego pracownika, rzucającego białą do torby.
 Obok cały zwitek. Chwyta czarną. Wyciąga.
- Albo nie, białą, białą.
Pracownik piorunuje go spojrzeniem:
- To jaką w końcu!?
- Białą, białą.
- Może dwie dam, taką i taką?
- Nie, jedną chcę. Jedna mi potrzebna. Biała.
- Mogę dwie dać, na zapas będzie.
- Nie. Jedną chcę – naciska mężczyzna.
Chłopak daje mu białą trytytkę.
- Dziękuję panu, bardzo panu dziękuję – odchodzi.
Biorę łyk piwa i bez przeciwsłonecznych okularów patrzę na żar. Mężczyzna zatrzymuje się. Odbiera telefon i chwilę rozmawia. Kręci się w miejscu, ryje trampkiem w chodniku, gdy słucha rozmówcy dłubie trytytką w zębie, uderza nią o mur kamienicy, wymachuje. Ustala warunki umowy z operatorem kablówki.  Potem siada na krawężniku, nadal rozmawia i rysuje trytytką  na ścieżce, chłoszcze nią krawężnik.
Robotnik, który dał mu ją, przygląda się wszystkiemu i pali papierosa.  Myślę sobie, że taka sytuacja może zaciekawić tylko na wakacjach przy piwie o jedenastej. Patrzę. Mężczyzna kończy rozmawiać. Znów dłubie w zębach trytytką, po czym rzuca ją w krzaki, markując pierwszy zamach. Twarz robotnika wyraża niedowierzania tak radykalne, że zarażam się nim w ułamku sekundy. Ściskam szklankę w oczekiwaniu ciągu dalszego, jak na dobrym filmie. Mężczyzna siedzi w zamyśleniu.
- Ej! – majster zwraca się do niego. – Co ty robisz?!
- Ja? – pyta z niedowierzaniem mężczyzna. – Od kiedy na „ty” jesteśmy?
- No co ty robisz człowieku? Czemu to wyrzuciłeś? – chłopak wstaje wyraźnie wzburzony.
- A co? Co cię to obchodzi? – mężczyzna również podnosi się gwałtownie napinając pierś.
- Przecież to moja trytytka! Dałem ci przed chwilą! – z niedowierzaniem wypalił majster.
- Jaka twoja? Moja! – facet krzyżuje ramiona  na piersi i wgapia się bezczelnie w chłopaka.
- Ale dałem ci ją przed chwilą!
- No i co z tego?
- To czemu wyrzucasz!?
- Gówno cię to obchodzi!
-  Człowieku… - chłopak kiwa głową i widać, że sytuacja wymyka się jego zrozumieniu. - Dupę zawracasz, prosisz o trytytkę, a potem wyrzucasz? Normalny jesteś?
- „Człowieku, dupę zawracasz…” – irytująco przedrzeźnia go mężczyzna. – Chcę, to zawracam, moja trytytka i mogę z nią zrobić co zechcę.
Sytuacja wciągnęła mnie bez reszty,  daję się ponieść. Odstawiam piwo, podchodzę do nabuzowanych mężczyzn, którzy nie zdają sobie sprawy z mojej obecności. I mówię poważnie:
- Przepraszam, panowie, macie trytytkę?
Teraz nawet kolega majstra, drugi, niezaangażowany w sytuację odwraca się i podchodzi. Pozostali dwaj patrzą na mnie z niedowierzaniem.
- Co? – pyta majster.
- Co? – pyta ten, który wyrzucił.
- Trytytkę czy macie, widzę że tu leżą – i wskazuję na plik w skrzynce.
- Ja mam lepszą – mówi z błyskiem w oku ten, który niedawno otrzymaną wyrzucił.
- No, on ma – potwierdza rozentuzjazmowany majster.
- Ma – włącza się ochoczo drugi pracownik.
- Tylko musimy poszukać – dodaje zmotywowany. – W te krzaczory machnąłem.
Idziemy wszyscy i szukamy. Pomagamy temu, który wyrzucił, rozgarniamy krzewy, trawę.
- Taka biała była.
- Dobrze że nie czarna, czarną trudniej znaleźć.
- Dobrze, że nie dwie, pan mi chciał dać dwie, dwóch byśmy nie znaleźli.
- Bez kitu, dwóch byśmy nie znaleźli.
Szukamy dalej. Jacyś ludzie się przyłączają, pomagają, jamnik pomaga - powarkuje zadowolony.  W końcu jest, znajduje ją ten, który wyrzucił i daje temu, od którego ją dostał.
- To pańska trytytka – uśmiecha się serdecznie.
- Nie no, pana, dałem ją panu – odpowiada tamten lekko zawstydzony.
- No dokładnie, dałeś mu ją - podpowiada kolega po fachu z uśmiechem.
- No tak… daję ją panu – wyciąga trytytkę w moją stronę.
Jamnik szczeka, ludzie się śmieją, ktoś klaszcze. Biorę trytytkę, dziękuję, żegnam się. Idę w Główne Miasto. Po chwili siadam na kolejne piwo. Obserwuję świat. Kładę przed sobą trytytkę. Zacisnąłem ją na ułamku życia. Może złapię w nią jeszcze jedną chwilę.

Maciej J. Krotke


Maciej Julian Krotke – ur. w 1976 r.  w Białymstoku. Nagrodzony za prozę w XXXIII Ogólnopolskim Konkursie Literackim im. J. I. Kraszewskiego, zorganizowanym przez Bialskie Centrum Kultury w Białej Podlaskiej w 2017 r.  Publikował wiersze w czasopiśmie „Epea. Pismo Literackie” (2019).