„Niteczka” Macieja Bieszczada

Kategoria: z dnia na dzień Opublikowano: sobota, 28 marzec 2020

Anna Łozowska-Patynowska

PO NITECZCE DO NITKI

W przekonaniu Macieja Bieszczada świat jest zaplanowaną rzeczywistością o zawiłej kompozycji, „odwiecznej strukturze górującej nad wszystkim”, która spycha człowieka „na drugi plan” istnienia, redukując jego rolę w świecie do absolutnego minimum (Osnowa). W tomie wierszy Niteczka, nawiązującym do kruchego losu ludzkiego, zniszczalności cielesnej i słabości duchowej istoty ludzkiej, poeta pisze także o nieuchronności przed fatum, akcentując tym samym ziszczalność prorokowanego przez Mojrę stanu. Wspomina także o tym, jak ogromny udział w tym wszystkim ma zarówno ludzka nieświadomość, jak i jej aspekt słowny. Słowo poetyckie decyduje o człowieku, wskazując mu drogę potencjalnego istnienia: „A Dominik chory na białaczkę/ (wtedy o tym nie wiedział) napisał-/ życie jest jak strużka krwi” (Porównania).

Liryczna przepowiednia, będąca samospełniającym się prywatnym dramatem człowieka, wystawionego na próbę doznania i przeżycia „cichego Holocaustu”, odsłania nie tylko grozę istnienia, ale także egzemplifikuje jego piękno. Za cieknącą „strużką krwi” stają „tysiące ofiar”, którym można by było pomóc. Jednak system wyklucza „oczekujących” na ozdrowienie, zmieniając ich świadomość walki na odczucie egzystencjalnego odrętwienia, wewnętrznego wyciszenia. Zabicie zmysłu walki to, według Bieszczada, najgorsze znamię XXI wieku. Z kolei sami „oprawcy nie zostaną osądzeni” (Bezprawie). Jedyną metodą prowadzenia batalii z przytłaczającą rzeczywistością pozostaje akt słowny, tkliwy i wierny rycerzowi sumienia giermek wzruszenia,  opisujący i stwarzający alternatywne światy, jako jedyny potrafiący wprowadzać zmiany w rzeczywistości.

W tym bogactwie słownym trwają zarówno „jednodniowe/ żyjące dwie sekundy” zwroty, jak i te przedłużce się, „chodzące” za bohaterem lirycznym znaki świata, jeszcze „niedokonane” (Słowa pożegnania). Tak zwana magiczna funkcja mowy, wyodrębniona przez Bieszczada, staje się najważniejszą regułą istnienia trwającego tu i teraz.  Deskrypcja świata w Mechanizmach obronnych ma zatem aspekt dwuwymiarowy. Z jednej strony, jest to gra poetycka z dokumentarnym opisem przyrody – „oposów, sieweczek, strzykw czy kaszalotów”, relacją z ich bytu. Z drugiej strony jest to zilustrowanie najciekawszych determinantów przetrwania tych gatunków w naturze, bez których skazane byłyby na wyginięcie. Wobec tego w tym metaforycznym przekazie Bieszczad zastanawia się, na ile akt słowny, jest ważny, jakie są jego granice. Prawda i fałsz to stałe wartości i antywartości w świecie. Czy zatem słowo musi być prawdziwe, by było w stanie odwodzić cierpienie? Czy słowo nie powinno też trącić kłamstwem? Dlaczego ludzie są pojeni kłamstwem i dlaczego sami się nim efektywnie posługują? Czy taka prowizoryczna, fałszywa „pierwsza modlitwa” nie spycha odpowiedzialności za drugiego człowieka na dalszy, niewidoczny, możliwy do zmanipulowania plan? Czy w ogóle możemy kłamstwo nazwać modlitwą?

Zastanawiające jest nie tylko to, dlaczego słowo dla poety tak wiele znaczy, bo jest to oczywiste z racji przyjętego realizowanego w wierszach modelu meta tekstualnego. Zatracenie podstawowych mechanizmów współczucia drugiemu człowiekowi, „zasłoniętego przez apartamentowce i galerie handlowe” to kolejny punkt rozważań Bieszczada. Ale formuła mówienia o tym stanie zatraty relacji międzyludzkich również zdaje się niebanalna. Poeta wskazuje miejsce dzisiejszego człowieka, tkwiącego „w studni”, w której mówi się „półgłosem”. Nie odnosząc się do całości, pełni mówienia człowiek nie może być postrzegany jako dopełniony, zrealizowany. Znajduje się zatem w znieczulonym stanie wychwytującym jedynie „cząstki i pyłki”, desygnującym ostatki jego sił.  Pulsacyjne, wzajemne „nawoływania się” tych dobrze niesłyszalnych fraz to tylko zgubne formułki – fragmenty rzeczywistej prawdy. Jak długo tkwić będziemy w tej „skrytości” słownej, pyta Bieszczad, po co tworzymy tylko atomy prawdy, niemające pokrycia z naszą codzienną postawą (W krainie zwierciadeł)? Dlaczego udajemy? W jakim celu tworzymy wariantywne, fantomiczne projekcje nas samych? Na ile pozwana nam na to życie, jak bardzo determinuje to nasza śmierć? Dwuwymiarowość tego przesłania odsłania poeta w Przykładzie. „Falsyfikat ludzkiego ciała” to nieudolna forma jego istnienia po śmierci.

Liryki Bieszczada to także artefakty dokumentujące ludzką wrażliwość. W Wejrzeniu do głosu dochodzi bezgraniczne wzruszenie, równocześnie ból i radość poznawania drugiego człowieka, uwrażliwienie na jego dotykalność i przejrzystość jednocześnie. Prywatna epistemologia poetycka jest tym warunkiem i jedyną okolicznością, dla której jest możliwe „ujrzenie się po raz pierwszy”. Życie i śmierć nie są według niego stanami przeciwstawnymi, lecz wzajemnie się dookreślającymi. Zabójczy i niezrozumiały jest dla niego stosunek otoczenia do człowieka, zwlekanie i bezczynność, które powoduje nieustanne „zapadanie się słów”. To przecież gorsze niż śmierć, ta odrętwiała nadaremna wędrówka „po  szpitalach”. Świadomość lęku jest bolesna do tego stopnia, że paraliżuje człowieka, obezwładnia go, znieczula go i każe nabrać dystansu do cierpienia. Temu poeta wypowiada wojnę, bo wie, w jaki sposób może się skończyć przyzwyczajenie do wewnętrznej martwoty, dlatego pisze: „Oślepiające żarówki w prosektorium kładą nas na posadzce w pozycji embrionalnej” (Ojczyzna).

Wojownicze usposobienie człowieka z jego wierszy jest najważniejszą cechą tej wizji. Każe nam ono trwać mimo wszystko. Tak jak kilkadziesiąt lat temu przesyłał nam tajną informację Z. Herbert, pisząc „idź”, tak też Bieszczad podąża jego szlakiem: „A kiedy już postanowisz poszukać nadziei w beznadziei (…) nie czyń ustępstw. Wytrwaj” (Appendix). Niteczka to zatem zbiór-mikroskopijny odcisk nadziei wiodący pomalutku i po cichutku do głośnego słowa prawda, która może desygnować wszystko i jednocześnie nic. Jednak w założeniu poety człowiek i jego istnienie znaczy więcej niż mu się to pozornie zdaje. Projekt „niteczki” prowadzi więc do grubszej, misternie splecionej przez Stwórcę nici istnienia, niosącej człowiekowi wytchnienie.

Samotny człowiek w wydaniu Bieszczada, skazany na niemówienie prawdy jest zatem w stanie w zwykłych okolicznościach ujrzeć jej przebłyski. Życie w przyciszonym tłumie nie zwalnia go bowiem z obowiązku świadczenia usług dla swojego sumienia. Tak trudne oczekiwania na odnalezienie sensu znajdują momenty ukoronowania znaczeń w epifanicznej formie np. w wierszu Lot: „stadko białych gołębi (…) Co za urzeczenie/ po miesiącach/ wyzutych z mowy”. Zatem już nie samo wypowiadanie słowa dla Bieszczada jest podniosłym aktem trwania. Ale zdarzenie mówienia-myślenia jest dogodną formułą mieszczącą w sobie horyzont ludzkiego trwania. W świecie stworzonym przez Bieszczada, w którym ktoś nieustannie porusza za „niteczki” ludzkiego sumienia coś pęka. To tak jakby niewidoczna skorupa nagle została z nas zdjęta. To jest najważniejsza funkcja poezji Bieszczada.

Maciej Bieszczad „Niteczka”,  Towarzystwo Przyjaciół Sopotu, Sopot 2020, str. 48

Anna Łozowska-Patynowska