Jadąc starym mercedesem*

Kategoria: z dnia na dzień Opublikowano: piątek, 13 marzec 2020

Jerzy Żelazny

Jerskiego rozbawiło to, co zmyślał, leżąc pod cienką kołdrą. I chociaż już nastała noc, lekko się ochłodziło, to jednak nadał rozgrzane za dnia powietrze napływało przez otwarte okno. Podciągnął pościel, odkrył nogi, uwielbiał spać albo tylko leżeć z odkrytymi stopami. Kiedyś ciotka, u której miał swój pokój, wpadła doń znienacka i zastawszy go śpiącego z odkrytymi nogami, orzekła, będziesz artystą, pewnie pisarzem – to się zdarzyło w czasie, gdy ze składu makulatury znosił znajdowane tam dzieła światowej literatury. - Oni, artyści wszelkiej maści, a zwłaszcza pisarze i poeci – twierdziła ciotka - lubią spać z odkrytymi bosymi nogami. - Fryz to zapamiętał i powtarzał w duchu, może rzeczywiście zostanę pisarzem? I wieczorami  gryzmolił dla wprawy śmieszne historyjki.
A teraz, leżąc z odkrytymi stopami, myślał tak: skoro łatwo wymyślić istnienie i czyny dyktatora, instytucje powołane, by ułatwić rządzenie komuś, dla którego władza jest dobrem najwyższym, wierzy, że posłannictwem, bez niej z trudem daje sobie radę z istnieniem, panowanie nad ludźmi jest jak zaspokajanie popędu albo głodu. I w gruncie rzeczy  działania to mocno śmieszne a  przez to groźne. Ludzie bowiem śmieszni i słabi, zagrożeni utratą wpływów, stają się brutalni, okrutni, bezlitośni. Jeśli więc tak łatwo wymyślić zbrodniczy system, to może równie łatwo go urzeczywistnić, stworzyć realnie? Od tej myśli Jerskiemu zrobiło się zimno, ale tylko przez chwilę, pocieszył się, przecież to są moje obawy, moje konfabuluje.

 Słyszał, że Lilli w swoim pokoju spała, pochrapując dyskretnie.  Powinienem też zasnąć, pomyślał, ale nasunęła mu się refleksja:
- Jestem pisarzem, więc wymyślanie alternatywnej rzeczywistości jest moją powinnością; świat fikcji jest nieograniczony niczym kosmos, rozciąga się na całą wieczność – powiedział głośno, jakby chciał, żeby ktoś usłyszał i zrozumiał go. Niestety, nikogo takiego, który powinien usłyszeć, nie było w pobliżu, jedynie przebudziła się Lilli, śpiąca w izbie za cienką ścianą.
- Mówiłeś coś, Fryzku?
- Nie, nic, nic, śpij  - starał się ją uspokoić. I  po chwili znowu nadleciało jej senne prychanie, co go zawsze wzruszało. Mógł w tej ciszy, nieco zmąconej pochrapywaniem Lilli, wrócić myślami do starego mercedesa, mknąć nim do Metropolii.

Przysnął w aucie, oparłszy głowę o zagłówek,  ale po chwili, sen unicestwiło  pogwizdywanie, pomyślał, to redaktor Plum, on bowiem, gdy wpadł na ciekawy koncept podczas pisania albo w barze, natychmiast sobie pogwizdywał. Jerski ocknął się do reszty i upewnił się, że jest w samochodzie wiozącym go po odbiór nagrody.
Zerknął na kierowcę i poczuł pewne zniecierpliwienie faktem, że ten milczy, tylko czasem pogwizduje. Jerski nie potrafił, a może nie chciał, przebyć całej trasy w ciszy, wolałby rozważać sens tej jazdy, dlaczego przysłano po niego umyślnego kierowcę? Miał też potrzebę mówienia o spodziewanych przewagach po odebraniu nagrody, ale ten jakiś Nygel nie ułatwiał rozmowy, zbywał go półsłówkami, powtarzał uparcie, że wszystkiego dowie się w swoim czasie. Skupił się na jeździe, jego wzrok, słuch, uwaga były skoncentrowane  na prowadzeniu auta, na szybkości, śpieszył się bowiem, żeby zdążyć do celu równo z samolotem, chociaż nie miało to żadnego znaczenia. I trzeba powiedzieć, miał wielką wprawę w kierowaniu samochodem, Jerski kontem oka obserwował i podziwiał jego kunszt w wyprzedzaniu pojazdów, każdy zakręt pokonywał, niewiele zwalniając, zataczał łuk drogi niczym artysta węglem na bieli blejtramu. Czuł się bezpieczny, widząc zręczność owego Nygla, chociaż lekkie drgnienia niepokoju co rusz go nawiedzały. Bo wszystko to było jednak dziwne.

Na autostradzie, napięcie kierowcy zelżało, nie musiał prowadzić auta z wyostrzoną uwagą, rozluźnił się, kilka razy zerknął na Fryza z tym swoim przedziwnym, choć nic nie znaczącym uśmiechem. Po jakimś czasie  rzekł:
- Drogi mamy teraz świetne, choćby ta autostrada. I dziwne, że fachowo i starannie zbudowano je w poprzednim okresie, nie trzeba poprawiać.
- Natomiast twórcy autostrad – Jerski uśmiechnął się, ale dalej mówił z powagą - siedzą w więzieniach  albo musieli ukryć się za  granicą. Oczywiście nie robotnicy, lecz ci co budową zarządzali. Znałem wiceministra od dróg, udało mu się zwiać. Wieczorem wyjechał, a rankiem po niego przyszli, wyważając drzwi. Był już wtedy w drodze na  Wyspy.
- Nasze władze wystąpiły o jego ekstradycję.
- Bezskutecznie, większość państw wypowiedziało umowy o ekstradycji, uznając nasz wymiar sprawiedliwości za nierzetelny, działający pod naciskiem określonych sił… Partii Kreatorów ma się rozumieć.
- Dadzą sobie radę nasi przywódcy.
- No nie wiem – wątpił pisarz.
Nygel umilkł, Jerski też. Przypomniał sobie noc  przed ucieczką Zefiryna. Fryz, gdy ujrzał przyjaciela z czasów studiów i późniejszych lat, gdy pełnili ważne funkcje w mieście, z którego Zefiryn wyjechał, zaproponowano mu bowiem stanowisko w rządzie, a Jerski natomiast stracił pracę, gdyż jego instytucja upadła wraz z upadkiem anciem regime. Nie byli studentami tej samej uczelni, spotkali się przypadkowo w klubie, zaprzyjaźnili, gdy po skończeniu studiów Zefiryn dostał pracę w jednym z miast na Pomorzu Zachodnim, utrzymywali kontakty, telefonując do siebie, a czasem się spotykali w umówionej miejscowości, by się napić, pogadać,  ponarzekać na sytuację. Fryz ucieszył się z przyjazdu Zefiryna. - No to pogadamy, napijemy się – zawołał ściskając rękę przyjaciela.

W tamtej chwili nie wiedział, jaki ten przyjazd jest niebezpieczny dla obydwóch. I dla Lilli. Dopiero gdy gość dyskretnie opowiedział, że popadł w niełaskę, jego wolność jest zagrożona… - Musisz mi pomóc – szepnął nieoczekiwany gość. Fryz mocno się wystraszył, zbladł, głos mu drżał niepewnie, nie zamierzał się narażać, jestem już na to za stary, pomyślał w pierwszej chwili, ale nieomal natychmiast się opanował, muszę mu pomóc, postanowił, tak jak on mnie niegdyś. Może znowu też znajdę się w sytuacji fatalnej, niebezpiecznej. Życie jest bogate w zakręty i wądoły, nie sposób przewidzieć…   Nie wtajemniczyli Lilli w sprawę, informując, że Zefiryn jest przejazdem i mu się spieszy. Jerski pomógł mu zmienić w samochodzie tablice rejestracyjne, które Zefiryn zdobył po drodze. Nie powiedział w jaki sposób wszedł w ich posiadanie, a Fryz się nie dopytywał, nie chciał wiedzieć. Samochód też nie był jego, lecz dawnej partnerki, z którą się spotykał, żyli w przyjaźni. Lilli przygotowała w pospiechu kotlety, zjedli kolację, poprosił o kilka kanapek i kawę w termosie na drogę. Będę jechał nocą, knajpy zamknięte, ale i w dzień, jeśli mi się zachce jeść, nie będę miał czasu, żeby się zatrzymać, jadę w ważnej misji, muszę zdążyć w określonych dniu i godzinie. Oczywiście nie powiedział dokąd się udaje, Jerski dopiero usłyszał w wiadomościach, gdyż Zefiryn udzielił wywiadu dziennikarzowi The Daily Telegraph, o czym poinformowały gazety opozycyjne i prywatne radio. Rządowa telewizja skomentowała, że uciekł niczym szczur z tonącego okrętu, a teraz pluje na nasze władze. Zefiryn opowiedział o powodach ucieczki z kraju – jeden z przedsiębiorców budujących autostradę niesłusznie oskarżał go o przyjęcie łapówki. Zefiryn był wiceministrem w Ministerstwie Dróg odpowiedzialnym za budowę autostrad. Oskarżający go przedsiębiorca nie miał na to żadnych dowodów ani świadków, tylko własne słowa. Dowody nie były istotne dla prokuratury, również dla sądu, liczyło się oświadczenie kogoś, kto twierdził, że dał. Pomówienia o korupcję stały się modne, orężem walki z przeciwnikami, z niewygodnymi urzędnikami. Oskarżający nie musieli wysilać się w udowodnieniu korupcji, sąd dawał wiarę, przecież każdy bierze – dowodzono.

- Słyszał pan – odezwał się Nygel – przywrócili karę śmierci. – I po chwili, gdy Jerski milczał, uznał bowiem tę informację za fake news, a te w ostatnim czasie rozpleniły się potężnie, kierowca dodał: – Ludzie zwykli już się cieszą, uważali bowiem, że jej zniesienie to błąd, kosztowny błąd. Przestępcę trzeba dożywotnio utrzymywać, a skazanemu na karę śmierci zakłada się stryczek, jednym ruchem uruchamia zapadnię i po wszystkim, ekonomicznie.  Wkrótce wiele się odmieni, czyli się zacznie…  I co pan o tym myśli, panie Jerski?
On milczał, przeczucie nakazywało mu, by się nie dać  wciągnąć w tę rozmowę, przymusił się do zlekceważenia słów kierowcy, a już miał na końcu języka, by rzec, wiem, cienie odrywają się od ziemi, prostując, unoszą się, ruszają,  niebawem zasnują horyzont… Pomyślał natomiast, ten Nygel jest nie tylko kierowcą wykonującym gorliwie i umiejętnie zlecone mu zadanie, lecz również prowokatorem, zapewne utalentowanym prowokatorem, który zaliczył wszelkie niezbędne szkolenia i instruktaże, strzeż się Jerski.

 Przypomniał sobie natomiast rozmowy podczas podróży autem z Jurem Kromem, te dawniejsze, jeszcze przed przewrotem i objęciem władzy przez  Partię Kreatorów. Zwykle Jur dzielił się informacjami lub zadawał pytania, które Fryza irytowały, a snuły się wokół tak zwanych odwiecznych  tematów, przechodzących z pokolenia na pokolenie, mówiono o nich, że są wyssane z mlekiem matki, ale zwykle jakieś wydarzenie uaktualniało to obrzydliwe gadanie. Jednego razu Jur wyskoczył z rewelacją niebywałą.
- Słyszał pan, szefie, radio podało wiadomość, w telewizji ją powtórzyli, która mnie przestraszyła – milion ortodoksyjnych Żydów protestowało przeciwko istnieniu państwa Izrael, uznali, że jest źle urządzone, niesprawiedliwe, byłoby lepiej, gdyby przestało istnieć. Chcą to państwo opuścić, wyemigrować do Europy, do nas pewnie też przyjadą, wolą żyć w diasporze niż w swym opresyjnym państwie. Przyjadą, znowu będzie w naszych miastach, zwłaszcza miasteczkach, pełno pejsatych Mośków, zabiorą nam kamienice, sklepy. Co pan o tym sądzi, szefie? Nasze władze wpuszczą ich, zgodzą się na osiedlenie, to będzie granda.
- Spokojnie, Jur – Fryz na to - znowu pojawi się jakiś wódz, oby nie dzisiejszy, każe ich wywieźć, wepchną do komór i spokój – Jerski mówiąc to chichotał dyskretnie, ale w istocie gadanie Jura wzburzyło go, rozgorzały mu policzki, więc by ukryć złość, zmuszał się do chichotu, a czasem ten delikatny śmiech przemieniał się w rechot gruby, szyderczy.
- Myśli pan, szefie? W naszych czasach nie będzie to takie proste, tak mi się zdaje. Te przeklęte organizacje międzynarodowe pilnujące praw człowieka narobią wrzasku, w nich rządzą Żydzi.
- Nie przeszkodzi to naszym patriotom, postawi się szlabany, a przy nich gości z pukawkami i fertig. W stawianiu szlabanów mamy wprawę, tych wirtualnych zwłaszcza. Nie wszyscy specjaliści pomarli albo wyjechali, wyrośli nowi, młodzi. Oni te szlabany udoskonalą, nie wnikając w szczegóły, zastosują nowe technologie. W tej dziedzinie, to jest w inwigilacji ludzi, postęp jest imponujący, mamy specjalistów światowej klasy. I wielką wolę, by się odgrodzić. Po co mają się pchać obcy?

Jur spoglądał na Fryza z pretensją, żalem, nie dowierzał mu,  podejrzewając, że robi go w jajo. Jednak usiłował wydębić aprobatę Fryza dla swych fobii.
- Ale zgadza się pan, szefie, że pozbycie się Żydów z naszej ziemi to cenny zysk ostatniej wielkiej wojny. Zrobili to za nas inni, myśmy zostali czyści. Ba, pełni współczucia i odwagi - pomagaliśmy, narażając się, im przetrwać, potem wyemigrować do lepszego świata, bo się zanadto rozpychali. Jeśli teraz  zdarzy się napływ ortodoksów wszelkiej maści, to wojenny zysk zostanie zaprzepaszczony, i ten późniejszy exodus też  pójdzie na marne. 
Niedawno, ale po roku od tamtej rozmowy, gdy Fryz zafundował sobie z Jurem przejażdżkę nad jezioro, (Och, Fryz kochał wodne rozlewiska, zwłaszcza otulone przez lasy, jak te, które znał, z dzieciństwa) Jur dość wyraźnie podniecony, pytał:
- Słyszał pan, szefie, o zmianach na szczytach władzy? Co pan o tym sądzi? Nareszcie udało się aferzystów, jak nazywają tych zgniłków, przepędzić na margines historii. I to za pomocą kartki wyborczej, czasem demokracja jest wygodna, nie trzeba strzelać. My tego dokonaliśmy – Jur się wyraźnie napuszył.
- To taka chwilowa czkawka… Każda czkawka prędzej czy później mija. Warto łyknąć trochę zimnej wody.
- Szefie, co pan, obraża pan naród…
- Nie widzę ani słyszę, żeby naród czuł się obrażony. Raczej skołowany, zbaraniały w zachwycie dla spraw, których nie rozumie. Fala głupoty przybiera, nieprawość rozlewa się, całkiem nas zaleje. Ciekawe, dokąd nas zaprowadzą obecni przewodnicy otumanieni entuzjastycznym krzykiem ogłupionych tłumów wdzięcznych za większą ilość dobrej kiełbasy.
- Czyli pan, szefie, nie popiera nowego porządku. Szkoda… A ja się cieszę – nareszcie ludzie mogą się wyprostować, podnieść głowę, otrzepać kolana, przyjebać tym, co się uważają za autorytety. I jeszcze jedno - Rada Nieustająca powołana niedawno, naszemu przywódcy chce  nadać tytuł dotąd u nas niespotykany - Archikratora mianowicie. Wspaniały tytuł, poetycki, tak mówią.
- Jasne, poetycki, wymyślony przez satyryka, by ośmieszyć...
- Słyszę w pana głosie kpinę, a mnie się podoba, oryginalny, żaden naród nie ma Archikratora, tylko my. Przynajmniej nie słyszałem…
Fryz Jerski chciał huknąć Jura w ten dyniowaty łeb, niechby wychynęła z niej siedząca tam pustka, ale powstrzymał się, a nawet się doń uśmiechnął, korzystał z jego usług tanio i bez żadnych wahań ani wymogów, więc milczał, tamując rozbawienie. Ręce ukrył w kieszeniach, wybrał pokornie ciszę. Jako humaniście kierującemu się nakazami empatii, wypadało zadowolić się milczeniem. Przecież kiedyś podejrzewali, a niektórzy mieli pewność, że jest zasymilowanym Żydem. I Jerski prawie w to uwierzył.

Lubił Jura, poniekąd przyjaźnili się, wyświadczając sobie nawzajem przeróżne przysługi. Jur przede wszystkim woził Fryza swoim autem, pobierając za to drobne kwoty. Teraz miał go zawieźć na lotnisko odległe o około pięćdziesiąt kilometrów od ich miasta. Tymczasem wtrącił się w tę usługę facet pisarzowi nieznany, jakiś Nygel o twarzy dość inteligentnego miglanca, co Jerski dostrzegł w słabym świetle, które wpadało do wnętrza z zewnętrznych lamp samochodu albo ulicznych latarni. Ciekawe, jaki ma powód, by się uśmiechać -  zastanawiał go ten nieco głupkowaty, ale bezustanny grymas uśmiechu.
Podmiana kierowcy zdziwiła Fryza, ale go nie przeraziła, a nawet przyjął ją ze spokojem, z ciekawością. I fakt, że mężczyzna ten, jak twierdził, działał na czyjeś polecenie, jakiejś sekcji Różowych Krawatów, pobudzał nie tylko jego zdumienie, ale i zadowolenie. W czasie tak dynamicznych zmian to przecież wszystko się może zdarzyć.  Nie dziwiło więc go to, że wysłano specjalnego kierowcę, zapewne, by jego podróż stała się bezpieczniejsza, co oznaczało, że najwyższe władze cenią jego twórczo0ść, zwłaszcza ostatnią książkę. Po jej opublikowaniu stał się raptem dobrem narodowym. Czuł narastającą ciekawość i podniecenie w miarę oddalania się od domu, od Lilli, która przez ostatnie lata łagodziła jego wewnętrzne burze, sprzyjając poczuciu bezpieczeństwa, zwłaszcza gdy ogarniały go ciepło i zapach jej ciała, wtedy milkły w nim wszelkie niepokoje i strachy. Pomyślał, mogłem zabrać Lilli z sobą, chociaż w piśmie zapraszającym na uroczystość wręczenia nagród napisano, że osoby towarzyszące laureatom nie będą mile widziane, może by ją jakoś przepchnął, a przyrodzony urok Lilli sprawiłby, w co wierzył, że zostałaby zaakceptowana.

Jerski był ciekaw nie bez niepokoju, nie bez lekkiego drżenia w okolicach serca,  co też tam zastanie, jak dalece wszystko się odmieniło?  Sparszywiało,  czy też roztkliwiły się piękno i pogoda? Nie miał przesadnie dobrych złudzeń. Z Metropolii nadchodziły wiadomości w tonie entuzjastycznym o stanowieniu nowych praw, które miały zagwarantować szczęście i pomyślność tym, którzy popierali nowe porządki. Na czele kraju nie stał prezydent ani rząd, lecz dostojnik od niedawna  nazywany poetyckim tytułem Archikrator. Wychwalano Jego geniusz – kilka wydanych dekretów sprawiło, że w kraju zaprowadzono wzorowy porządek, tak głoszono, zniknęła warstwa wykluczonych, strukturalnych obiboków, mętów politycznych, czyli przeciwników nowej władzy, a wątpiący musieli kryć się po kątach lub emigrować, na granicach na razie nie postawiono szlabanów, można było spokojnie wyjeżdżać, gorzej z powrotami. Nastała powszechna zgoda i przeświadczenie, że ludzie żyją w dostatku, szczęśliwi, nie kwękają. To dzieło nowego przywódcy, wspieranego przez Radę Nieustającą, a przede wszystkim lud prosty, ale zacny, uczciwy i bogobojny, który głosował na przywódcę z entuzjazmem, mając pewność, że rozprawi się  z tymi, co się wymądrzali, mieli wysokie pensje i mniemania o sobie. Bo po co nam jakieś elity – powtarzali ludzie za swym charyzmatykiem – damy radę bez tych mądrali. Przeświadczenie z dawnych czasów, że kucharki mogą rządzić państwem, nie znikło, trzymało się mocno zakorzenione w umysłach ludzi zwykłych, dyskretnie podtrzymywane przez rządzących prestidigitatorów. Mądrale tylko zadzierają nosy, nie szanują zwykłych ludzi, ciągną ordynarnie kasę, ojczyzna przestała być dojną.

 Fryz nie ufał entuzjastycznym komunikatom, podejrzewając, że wiele w nich blagi, bezczelnych przechwałek, a może nawet ordynarnych kłamstw. Cieszył się poniekąd z wyjazdu po nagrodę, gdyż dane mu będzie zobaczyć na własne oczy, jak się rzeczy mają. Kiedyś wiele dowiadywał się z internetu, ale od czasu, gdy mogą z niego korzystać tylko ci,  którym przyznano kod dostępu, Fryz nie posiadał tego przywileju. Trzeba było nań zasłużyć. Fryz zapewne należał do tych, którym przysługiwał ów kod, ale musiałby podjąć starania, a on uważał, że te zabiegi były poniżej jego godności.
 Nie spodziewał się w owym nowym ładzie niczego zachwycającego. Od czasu zmiany opcji rządzącej na tej rozległej nizinie, nie był jeszcze w Metropolii, chciał pojechać, ale Lilli mu stanowczo odradzała, a jej argumenty, zwłaszcza ciepło jej ciała, były przekonujące, zwlekał więc z wyjazdem, a wieści do niego docierające były skąpe, zwykle gasił telewizor, gdyż unikał propagandowych judzeń  i  błazeństw.

Nygel ustawił światła samochodu na mijania, gdyż ilość pojazdów  na autostradzie wzrosła, więc żeby nie oślepiać kierowców jadących z przodu, zrezygnował  ze świateł drogowych.
 - Ciekawe, jaką przyjmą obowiązującą technikę straceń, skoro kara śmierci zostanie przywrócona nie tylko w formie dekretu, ale będzie orzekana przez sądy? – Nygel powrócił do rozważania kwestii kary śmierci. - A sędziów wymienią na takich, którzy będą orzekać najwyższy wymiar. Ufam, że wrócą średniowieczne igrzyska z wykonywaniem kary albo tylko te tuż powojenne, gdy tracono zbrodniarzy…

 Fryz przestał słuchać wynurzeń Nygla, były zbyt głupawe, nie mogące stać się rzeczywistością. Wolał błądzić wyobraźnią nad jeziorem swego dzieciństwa, nad które kiedyś zawędrowali z  Jurem i przewałkonili tam cały tydzień, łowiąc wzdręgi, płocie, a nawet szczupaki. A potem przy rozbitym namiocie rozpalili ognisko, smażąc złowione ryby, oczywiście wcześniej Jur je elegancko wypatroszył, oskrobał. Usmażone spożywali z rozkoszą, zapijając Soplicą, podśpiewując najchętniej harcerskie piosenki. Fryz śpiewał przy kielichu takim dość wątłym tenorkiem, a Jur pomrukiwał nieśmiało, gdyż słuch muzyczny miał dość marny.

Jednego dnia natknęli się na opalającą się całkiem nagą kobietę w kwiecie wieku, niczym jedna z tych trzech gracji Rubensa, skonstatował Fryz, ( miał fioła na punkcie Trzech gracji)  chociaż odróżniała się od tamtych na obrazie długimi, rozpuszczonymi złocistymi włosami,  urozmaiconymi niebieskawymi kosmykami. Zupełnie się nie przestraszyła ich najściem, jedynie na jej ustach pojawił się nieco zażenowany uśmiech. Fryz dostrzegł nad górną wargą po lewej czarniawy pieprzyk, Lilli ma podobny, ale pod prawym okiem. Pieprzyk jego żony wyzwalał w nim wzruszenie, właściwie nie wiadomo z jakiego powodu. Wspominał go chętnie i wyobrażał sobie, gdy był w podróży, zwłaszcza w hotelowych pokojach przed zaśnięciem albo podczas wędkowania, gdy ryby omijały jego przynętę. Lilli chciała usunąć, ale Fryz stanowczo się temu sprzeciwił, uwielbiał ów pypeć, w chwilach miłosnego napięcia wcałowywał się w weń z apetytem, zlizując nieświadomie farbę, jeśli Lilli go skrycie podczerniła.
 Obeszli nagą piękność, nieco zbaczając z obranego kursu, a gdy oddalili się spory kawałek, Jur poddał myśl wszeteczną, mogliśmy się do niej przysiąść i zabawić, może  oczekuje na przygodę, siedząc sama na polance między krzewami, wyglądało, że  kogoś oczekuje albo że… – podjudzał Jur, a Fryz po chwili, zdecydował: - Może ma chęć,  błysk jej oczu wielce zagadkowy był.

Zawrócili, ale kobiety nie znaleźli, znikła, Fryz wątpił, czy rzeczywiście  spotkali kryjącą się w krzewach nagą rozkosznicę, a Jur powtarzał zachwycony, a to ci spryciara, tak raptem zniknąć... Może to rusałka, więc się skryła w wodzie. Nad brzegiem jest wiele rusałek, mówiłeś…
- To było o motylach o tej nazwie, zwłaszcza rusałkach-pawikach… Przypatrz się, kilka frunęło i przysiadło na astrach gawędkach i na barwinkach.
Fryz zapomniał o nagiej kobiecie w lesie, a wkrótce zrozumiał, że to spotkanie nie było przypadkowe, rozwinie się w znaczące zdarzenie, piękne ale groźne w swej istocie.

Jerzy Żelazny

----------------------------------
*Ciąg dalszy powieści Śmiech Chryzypa J. Żelaznego, której dwa pierwsze odcinki pt. O zmierzchu i W składzie makulatury opublikowaliśmy w styczniu i lutym br.

 

Przeczytaj też u nas inne teksty J. Żelaznego, a także recenzje jego książek: Duchy polanowskich wzgórz (2006), Ptaki Świętej Góry (2010), Za wcześnie do nieba (2010), 19 bułeczek (2011), Fatałaszki (2013), Tango we mgle (2014), Kichający słoń (2018), Trzynasta (2018)