„Dzień po długiej drodze” Zygmunta Ficka

Kategoria: z dnia na dzień Opublikowano: poniedziałek, 24 luty 2020

Leszek Żuliński

WIERSZE NIEPRZEBRZMIAŁE

O Zygmuncie Ficku niewiele wiedziałem. A okazuje się, że wydał już siedem tomików poetyckich, poza tym dwa albumy fotograficzne. Pierwszy jego tom ukazał się w 1998 roku. Mieszka w Krakowie, jest z wykształcenia polonistą, a jego najważniejsze „gawry” to Białka, Skawica i Tatry. Więcej się dowiecie, gdy weźmiecie w ręce ten zbiór wierszy. Ale jeszcze warto wiedzieć, że Ficek należy do Oddziału Krakowskiego Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Jest laureatem pierwszej nagrody im. Rainera Marii Rilkego i 11. Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego tegoż samego poety…

Już pierwszy wiersz w tym zbiorze wydał mi się kuszącą zapowiedzią. Jego tytuł: moje ciało biegnie. Oto on: moje ciało biegnie a ja biegnę za nim / moje ciało mnie pyta dokąd tak biegniemy // przed moim ciałem i przede mną góra / na tej górze skała a na tej skale /zbudowana przez ciszę / cisza jak w kościele // piękna jak baśń którą anioł / cudowny jak sen opowiada przez sen.

Ech, dawno nie czytałem tak komunikatywnego wiersza i tak przejrzystej dykcji. Mnożą się różne wygibasy, nowe formuły i „piruety”. Rzecz jasna nowatorstwa nie można w żadnej mierze dezawuować, ale w tej lawinie „światoobraz” Ficka pociągnął.
Ujął mnie szczególnie wiersz pt. Drzewa i dachy miasteczka. Niemały on, ale warty lektury: Drzewa i dachy miasteczka są podatne / na śnieg i szarość / wieczoru, który przybiera na sile. / Dachy chcąc, nie chcąc pod śnieg / i dla zmierzchu nadstawiają i ten drugi / też czerwony policzek. // Zmrok dochodzi do świateł kolegiaty / i świateł klasztoru wypełnionych / słowem ciszy, która skupia się, kuli się / zbiera się i zdąża tu / uliczek miasteczka. // Czarne ptaki poruszone działalnością / śniegu i wieczoru zbierają się / w wielkie stado. / Nastał czas ich radosnego zadziwienia / rodzącą się nieskazitelna bielą. // Pies psią wierność / niesie prosto do domu. Spieszy się / by jak najszybciej zaszczekać cudowną / wiadomość. Otóż dzisiejszej nocy ma mu / się przyśnić a może pokazać Bóg / jako dobra / karmiąca i głaszcząca ludzka ręka. // Po drodze dzieli się ta radosną wieścią / z tak jak on strasznie czarnym ptactwem / które zdaje się podzielać jego uniesienie / bo także się unosi anielsko w niebo głosy / kracząc i kłębiąc // nad dachami miasteczka.

Wiemy jedno: w dwudziestoleciu międzywojennym zaczęła dominować awangarda. Jej siła do dzisiaj szuka nowych dykcji. Poetycka Wieża Babel rozdzwoniła się rozmaitymi poszukiwaniami innego, nowego języka. I już do takiego „jazzu” żeśmy się przyzwyczaili. Nie twierdzę, że nie jest to arcyciekawe. Ale mnie tradycyjna dykcja Ficka wzięła w swoje ramiona.
Te wiersze nie rozglądają się za tzw. nowatorstwem. I chyba warto było pójść tym tropem, bo w sumie wszystko zależy od tego, co autor ma do powiedzenia.
Dla przykładu jeszcze jeden wiersz pt. Zapomnienie: Zapomnienie w stawach się nie mieści / Wypełnia dolinę i podąża śladem / tych, których się kochało, którzy w górę / już nie patrzą, tylko się schylają // i tak pochyleni jeszcze / zbierają po drodze monetę wieczoru. // Zapłatę za drżenie, które czeka świtu.

Chciałoby mi się zacytować tu więcej wierszy. Niektórzy powiedzą, że są one „z innego czasu”. Moim zdaniem one przypominają nam, że mody nie powinny tłamsić takiej dykcji jak tutaj. Dziś można pisać „różnymi dykcjami”. Dziś – jak zresztą zawsze – liczy się to, co autor ma do powiedzenia i jaką aurę roztacza. I to właśnie skusiło mnie do tej recenzyjki.

Zygmunt Ficek „Dzień po długiej drodze”, Towarzystwo Przyjaciół Sopotu, Sopot 2019, str. 64

Leszek Żuliński