Patolog

Kategoria: proza Opublikowano: sobota, 05 maj 2012


Tadeusz  Zubiński
  

(fragment większej całości)

Dwa dni wcześniej trzech mężczyzn w kitlach dusił ten sam lepki i  tłusty, ciepły jak pomyje odór, złagodzony wonią żelaza i cierpkim zapachem odczynników chemicznych. Zmatowiałą biel blatów znaczyły seledynowe żyłkowania. Jednak posadzka, wyłożona płytami z piaskowca, zachowała naturalny łagodny kolor. Lekarz, czołowy patolog, wybitny specjalista i rutyniarz, przysłany z wojewódzkiego miasta, myjąc ręce, z wisielczą przyjemnością cedził: - Jasną rzeczą jest dla mnie, że exitus letalis, nastąpił wskutek cięcia ostrym narzędziem. Powtarzam cięcia, nie pchnięcia, na to należy zwrócić uwagę. Sprawca, dokonując czynu, nie kierował się impulsem ale wyrachowaniem, no i dysponuje zimną krwią. Miało się wrażenie, że słowa spadają jak ochłapy zrzucane ze stołu bogacza, tak mimochodem, z łaski dla psa.
Szary Człowiek zakasłał.
Jak to narasta, to powietrze gęstniejąc, wręcz namacalnym się staje, chłodne ale jednocześnie jakby nagrzane, wyprażone dojmującą mieszkanką słodkawej woni chloroformu i surowej krwi, i ten bulgot wentylatora; jeszcze jarzenie się szyb pociągniętych bielą ościstą, jakby zeskrobaną z kości, kładące się melodramatycznymi strugami na posadce. I ten stolik na kółkach, obwieszony oksydowanymi narzędziami chirurgicznymi, zgrzytliwie przesuwający się wzdłuż seledynowej ściany. To wszystko, naraz podpełzając, osaczało jakaś obręczą.   
Na pozornie nagłe kaszlniecie sprężył się ten ważny ktoś, lekarz. 
Patolog z województwa był banalnym mężczyzną około czterdziestki, o bladej, kształtnej, choć nieco już gnuśniejącej twarzy, która wyrażała jedno: pustkę. - O takich typach mówi się, że z latami w baby idą - zauważył Szary Człowiek. I dalej analizował. Oczy patologa  nieokreślonej barwy, skryte za grubymi szkłami okularów, które, myjąc dłonie, osadził na szczycie głowy. Włosy już w większości posiwiałe, łamliwe. Dłonie miękkie, duże, głos o niegdyś przyjemnym brzmieniu, dzisiaj zapaćkany sarkastycznymi nutkami. Czoło miał lekko zroszone potem. Wcześniej, gdy był zupełnie jeszcze suchym, jeszcze czystym, jeszcze takim wielkomiastowym, wręcz wojewódzkim przy prezentacji - "towarzysz taki, towarzysz siaki" - wymawiał swoje nazwisko tak, że dało się tylko usłyszeć ze szlachecka brzmiącą końcówkę „wski”. Może tak było, w istocie nieważne, błahostka. Gdyż Szary Człowiek wiedział co trzeba.
-Pana towarzysza aż tak ten widoczek poruszył! Dziwne, że akurat towarzysz śledczy źle się poczuł? - zauważył nieco podniesionym tonem. - Przecież podobne widoki towarzysz ogląda nie pierwszy raz, trochę to dziwna reakcja u kogoś takiego, ale chwila słabości może się przydarzyć każdemu - grymas nibyuśmiechu zgasł. Po pauzie kontynuował sucho: - Lecz cóż, emocje każdego wcześniej czy później dopadają. Wróćmy do konkretów sprawy. Reasumując można zakładać z dużą dozą prawdopodobieństwa, że morderca posłużył się nożem lub ostrzem szczególnego rodzaju, może nawet sztyletem, bagnetem albo nawet czymś na wzór marynarskiego lub oficerskiego kordu, raczej dziś już nieużywanego przez wojsko.
-Jednak to ktoś świetnie obeznany z białą bronią. Zatem przyjąć należy, że sprawca to osoba przeszkolona, wytrenowana w pewien sposób - wpatrywał się bez udziału woli (miał tę świadomość, że tak właśnie to się dzieje) w romboidalną smugę czegoś wodnistego i tłustego jednocześnie, jakby plamy od lampy na posadzce.
-Pan powiedział "w pewien sposób", bardzo ciekawe, tak, ale niekoniecznie; powtórzę, że nie odtrącam użycia broni wojskowej, zwłaszcza przysposobionej do szczególnych zadań, na przykład do zabijania po cichu, z doskoku; tym samym trzeba wykluczyć użycie zwykłego noża, zdecydowanie nie, morderca posłużył się, że tak powiem, czymś bardziej wyspecjalizowanym, choćby myśliwskim kordelasem,  ale takim stosowanym do oprawiania drobniejszej zwierzyny, lub ptactwa. Cięcie jest wyraźne, głębokie, pewne, nie ma śladów powtórzenia, słowem fachowe, morderca był świetnie obeznany z narzędziem - jak chirurg albo myśliwy, oczywiście może rzeźnik, ale to mało prawdopodobne, ci ciachają tak bezmyślnie, a to był precyzyjny sznyt; jedno mogę potwierdzić, że sprawca był praworęczny, cięcie przypomina ślad, jaki pozostawia zaciśnięcie cienkim i mocnym drutem. Narzędzie jest istotne, ale zdaję sobie sprawę, że w tych okolicach w co drugim domu znalazłbym kilka podobnych noży,  przecież to ta legendarna  kraina scyzoryków. Lecz i zręczna manualnie kobieta, na co dzień w gospodarstwie ubijająca i patrosząca drób, z latami praktyki dojdzie to takiej wprawy, raz ciach i dobrze; one szybciej oswajają się z widokiem krwi, sama fizjologia im dopomaga. Nie należy też wykluczać, że ten ktoś podczas wojny przeszedł konspiracyjny kurs chirurgi polowej, może to felczer frontowy, obdarzony darem intuicji chirurgicznej. Zwłaszcza w tym pierwszym przypadku nie liczyłbym, że coś da się znaleźć w archiwach i to tym samym potencjalnie rozszerza krąg podejrzanych na jakieś dziesięć procent ludności miasta i okolic, oczywiście licząc od czterdziestego roku życia w górę - opuścił okulary na nos, jakby zamykał księgę. Na jego czole zaczął się gromadzić pot, który po chwili niespodziewanie wysechł.
- Zwłaszcza zaintrygowało mnie samo narzędzie zbrodni, mam przeczucie, że dojście do niego będzie miało decydujące znaczenie dla rozwiązania zagadki - Szary Człowiek dotknął swej wydatnej szczęki i po nabraniu oddechu kontynuował: – wniosek rodzi naturalne pytanie, kto w tej konkretnej okolicy może mieć dostęp do tego rodzaju powiedzmy noża, skalpela, sztyletu?
 Patolog lewą dłonią, z niesmakiem, jakby odczyniał urok, zatoczył niewielki krąg, zawężając sferę przypuszczeń: - Właśnie no kto, to tylko na pierwszy rzut oka wydaje się, że w grę, czyli w krąg podejrzanych, wchodzi niewiele osób.
 Na określenie "gra" obaj skrzywili się, ale każdy z innego powodu, jakby występowali w przeciwnych sobie drużynach.
 Patolog kontynuował już bardziej rzeczowo, nawet demonstracyjnie oschle: - W pierwszym rzędzie jako podejrzani liczą się lekarze, zwłaszcza chirurdzy, weterynarze, gdybyśmy cofnęli się o dwadzieścia pięć lat i jaki rzezak rytualny żydowski, ale nie można pominąć weteranów wojennych, niektóre oddziały zwiadowcze, dajmy na to rosyjskie, przepraszam, chciałem powiedzieć radzieckie, używały takich sztyletów do cichego zabijania między innymi strażników. Jest jeszcze personel pomocniczy, też skłonny byłbym zaryzykować tezę o zdolnej instrumentariuszce, markującej dzieło chirurga. Lecz to za daleko posunięta spekulacja. Oczywiście pozostają jeszcze kolekcjonerzy, którzy są poza ewidencją. Spotkałem się w swojej praktyce zawodowej z takim narzędziem mordu w postaci chińskiego noża do otwierania listu, o specyficznie długim i cienkim ostrzu. Ale to tylko tak na marginesie, w tym konkretnym przypadku ważniejsze jest co innego. Możecie wy, towarzyszu, nie wiedzieć, jako człowiek z zewnątrz, ale ci wrzosowianie są skryci i bardzo nieufni w stosunku do obcych, wciąż miewają swoje obsesje partyzanckie, niektórym jakieś insurekcję się roją, ja wcale bym się nie zdziwił; gdyby tak dokładniej przeszukać strychy i piwnice, to nazbierałoby się uzbrojenia i amunicji na potrzeby całego pułku. Niech pan zwróci uwagę, jeśli oczywiście nadarzy się  ku temu sposobność, w ilu tutejszych domach wojskowe bagnety służą za noże kuchenne, to bardzo dużo mówi o mentalność tych ludzi.
 Nie tak dawno, bo ledwo rok temu, milicja znalazła na poddaszu chaty jednego kłusownika, całkiem przypadkiem, kompletny i sprawny niemiecki karabin maszynowy z trzema pasami nabojów. Niech pan uświadomi sobie, ot tak przelotnie, ileż to do dziś wala się po wrzosowskich podwórkach poniemieckich hełmów; wrzosowianie są praktyczni, używają ich do pojenia kur, psów, rozrabiania karmy. Tak, tak, bez wątpienia Wrzosów nie raz was jeszcze niemile zaskoczy, towarzyszu śledczy. Jako specjalista muszę dodać, że ten, który tego dokonał, to bestia; podobny drapieżca może szukać żeru wszędzie. Taki dewiacyjny osobnik nigdy nie przestanie zabijać.
- Dopuszczam i to, statystycznie rzecz ujmując, lecz ja i tak rozwiążę tę zagadkę; liczę na swoje szczęście, bo ledwo we Wrzosowie wysiadłem z pociągu, już po paru krokach wdepnąłem w końskie gówno, a to znak, że mi się uda - odparł Szary Człowiek z niemal radosnym patosem - lecz z narzędziem zbrodni to macie chyba rację, cóż, jak zawsze w takich sprawach: der Teufel steht im Detail.
Patolog ponowie skrzywił się i spuściwszy wzrok powiedział cicho, prawie szeptem, jakby chciał, by jego słowa trafiły wyłącznie do jednego słuchacza: - z tym diabłem to wy na pewno macie rację, towarzyszu śledczy. 
Na posadzce prosektorium mieniły się czerwone, żółte i zielonkawe plamki, jakby je kto garściami rozsypał przez wysokie okna do połowy zamalowane mdłą, łuszczącą się bielą. Wszyscy byli nimi utytłani.
Asystent okazywał sine pręgi pod oczyma, nerkowiec. Z kartoteki wynikało, że spokojny, dwójka dzieci, chłopcy, i oddech przyćmiony tanim piwem. Rozbolała go głowa: – a jaki czas zgonu wpiszemy?
Lekarz-patolog z kolei był starym kawalerem i od paru lat płacił stosowny podatek za swoje bezżeństwo, przez ludek nazywany pieszczotliwie bykowym. Gospodarował sam, jadał najczęściej w stołówce dla personelu szpitala, żył z jedną z pielęgniarek tegoż, rozwódką, jedno dziecko, córka lat siedem, politycznie bez zarzutu, członek partii od tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego piątego roku, pochodzenie drobnourzędnicze, jego ojciec był przed wojną kasjerem na kolei. Cóż więcej? Gnuśniał i popijał wieczorami do lusterka wódkę. Otrzepując dłonie nad umywalką odparł półgłosem: – coś jakby i koło, że tak się wyrażę na tym etapie, piąta, szósta rano, w przypadku młodego organizmu, który się rozwija intensywnie, trudno o precyzję, ale kolega, jak widzę, już  ma własną teorię, kto i kiedy?
Ironia patologa kierowała się w stronę asystenta, który skwitował kwaśno: - Pewnikiem zrobił to ten sam człowiek, co przed rokiem zabił inne dziecko, na bank seryjny morderca, wariat, szaleniec, psychopata.
Patolog skrzywił się nibywyrozumiale, rzeczywiście przykro było oddychać w tym pomieszczeniu, ponadto zaczynała go nudzić fanfaronada: - Mówi kolega, że szaleniec, może nasz rodzimy Kuba Rozpruwacz, kto wie, ale mało prawdopodobne, jeśli byłby szalony, to milicja złapałaby go zaraz po pierwszym mordzie, nie, to uśpiona bestia, która kryje się w wielu z nas, nas, na co dzień porządnych obywateli Polski Ludowej. Stawiam tezę, że to przykładny mąż, ojciec dzieciom, miły sąsiad, uczynny kolega, może nawet jest radnym, i może praktykujący katolik. Bestia odzywa się w nim raz na pewien czas, na co dzień może mieć bardzo szczęśliwe życie seksualne, poza tym jest jeszcze coś, zauważył pan pewnie, że ten gwałt był robiony, sfingowany, jak się teraz mówi.
Okrąglutkie zdumione „o” wypadło z ust asystenta niczym drobna moneta i zafurczało: - o, tak, zauważyłem, nie ma śladów spermy, ofiara nie była dziewicą, jednak zawsze gwałt pozostawia jakieś zewnętrzne obrażenia w organach rodnych, otarcia, zaczerwienienia, chyba, że zapomnimy o gwałcie.
Drugi asystent, dotąd milczący, ten, który  przebił się przez tkankę tłuszczową i przez silne szkło zajrzał w głąb denatki, aż podskoczył: – o la la, kto by się spodziewał, że już taka gówniara. Rzeczywiście obecnie życie nabiera szalonego tempa - dokończył z nadmierną dosadością.
- Oho, pewnie ma córkę w wieku denatki i z tą córką miewa kłopoty wychowawcze - na boku skonstatował Szary Człowiek, niezdarnie chrząkając w półzwiniętą pięść... 
- Co "o la la", właśnie... co? –  i urwał, gdyż do sali wpadła pielęgniarka, młoda, wyzywająco samicza, pszenicznowłosa, wnosząca ze sobą bujność oraz powab rozkwitu młodości. Prowokacyjnie zakręciła zadkiem, ciasno opiętym białym fartuchem. Wiadomo, że pod nim nie było już innych tekstyliów. Chłodno, ale ona tylko z pilną wiadomością, dosłownie jak po ogień: - Panie doktorze, wzywają pana do dyrekcji w bardzo ważnej sprawie, i to zaraz, teraz.
Doktor wrócił po kwadransie. Skwaszony, ale i poruszony, lecz w widoczny sposób odczuwający ulgę: - stało się, jest decyzja, że to ciało, ten przypadek - poprawił się - przejmują inni; tak zadecydowała Warszawa, my panowie skończyliśmy, możemy się zbierać, sprawa jest poważniejsza niż, przynajmniej mnie, na początku się wydawało. Aha, jeszcze jedno, bardzo proszę, aby panowie potraktowali ten przypadek jako poufny, im mniej wokół tego mordu rozgłosu, tym dla nas wszystkich lepiej, a nawet bezpieczniej - zastrzegł stanowczo.
Szary Człowiek odruchowo wyjął papierośnicę, nawet dwa palce przyłożył do wieczka, gdy: – towarzyszu śledczy, tutaj nie wolno palić! -zmroził go kobiecy głos. To siostra, czujna instrumentariuszka o pogodnej, okrągłej twarzy podniosła znad dokumentów zmęczone oczy wiecznej starszej siostry. - Ależ z pani, towarzyszko, służbistka. To może niekorzystnie odbić się na pani urodzie - odciął się, spotykając natychmiastową ripostę: – Jak się towarzyszowi nie podobają obowiązujące przepisy, zawsze może towarzysz napisać zażalenie do Fali 56 .

                                                                                                                     Tadeusz Zubiński



portal LM, maj 2012