Wiatr, duchy i mgła..., Kolorowy kruk

Kategoria: proza Opublikowano: wtorek, 12 styczeń 2010

Janusz A. Korbel


WIATR, DUCHY I MGŁA...

Niebo zasnuło się myślami. Między domami miasta rosły jeszcze drzewa – tu i tam. Wśród ich gałęzi, pokrytych żółknącymi liśćmi snuł się zapach, ludzie go nie odczuwali, bo stali się niewrażliwi. Rozróżniali tylko zapach benzyny, grilla i kadzidła niedzielnej mszy. Tymczasem wśród gałązek snuły się zapachy anyżku, lilii i Lukrecji. Po poranku gałązki przytrzymywały jeszcze resztki mgły, którą wiatr chciał zachować, żeby nie utracić zapachu. Wypił nalewkę z kwiatu pomarańczowego i powstrzymywał swój ruch, by mgła jeszcze była. W korze drzew są maleńkie kryjówki duchów. Duchy są tęsknotą i nostalgią za wszystkimi formami, które odkrywał szukając swojej tożsamości. Są efemeryczną pamięcią chitynowej skorupki chrabąszcza i głaskanej wiatrem formy muszli sprzed milionów lat. Wiatr opływa te kształty i one go tworzą, jego serce bije mocniej i wszystkie chwile układają się w ciepłą energię pieszczoty snu, ale wie, że duchy, ci mistrzowie snów, pochowały się w korze drzew. A każda chwila miała swojego ducha. Mgła jest konkurencją dla wiatru. Są w niej wszystkie te zapachy, wypełnia każdy zakamarek, jak on, jest bukietem uczuć ale nieostrożny ruch może ją przewiać, a wtedy duchy schowają się jeszcze głębiej w szczelinach drzew. Kiedy mgła zamienia się w kropelkę rosy przez chwilę zastyga na koniuszku liścia. Promyk słońca zamienia ją w tęczę wszystkich barw. Wtedy wiatr się uśmiecha. Duchy są wielkoduszne i wszystkie zbierają się razem w tej kropelce rosy – mgły. Ale ponieważ niebo zasnuło się myślami, więc wiatr też nimi wypełniony zaczyna wędrówkę. Ostrożnie, delikatnie, omijając obce mu kształty – wie przecież, że Lukrecja to przeczyta – wędruje w tym samym kierunku. Wślizguje się przez szczelinę okna, schodzi po ścianie na podłogę, powoli zbliża się do krzesła i niezauważalny znajduje dla siebie oparcie, po którym wędruje wijąc się w górę. Żółte kwiatki lukrecji drgają jakby usiadły na nich duchy oblepione kroplami mgły. Kolory tęczy przyklejają się do płatków tak niezauważalnie, że Lukrecja potrząsa włosami i przykrywa nimi wspomnienia jak nitkami babiego lata. Więc wiatr jeszcze uważniej wślizguje się w tę sieć delikatnych załamań światła. Jeśli drażni, to swoim ciepłem. I nagle dotyka wnętrza. Dłoni, która zaciska się w pięść, a może za chwilę się otworzy, bo spod małego i serdecznego palca wypłynęła kropelka mgły i popłynęła po łodydze wnikając w jej pory jak w gąbkę. Lukrecja jeszcze się nie domyśla, że pochowały się tam także duchy, które wiatr będzie chciał odnaleźć, bo od zawsze głaszcze je pieszczotliwie i mówi: “rozrzuciłem wspomnienia po was i teraz nie zniszczcie ich, jesteście bezwietrzną pieszczotą wiatru. Nie wstydźcie się, powieje wiatr i będzie was szukał wśród lukrecjowej gęstwiny”.

 

KOLOROWY KRUK

Kruk zataczał niewielkie kręgi nad granicą lasu i łąki. Trzepotał skrzydłami, jakby chciał się opędzić od natarczywego skomlenia lisa, który opowiadał mu sensacyjne plotki o ptakach, które kruk spotykał w swoim rewirze. Krr, krr skrzeczał, jakby chciał powiedzieć lisowi: niczym mnie nie zaskoczysz, w lesie ptaki przybierają różne ochronne barwy, a ja za długo tu latam, żebym wierzył w ich kolorowe formy. Nie chcę słuchać twoich skomleń, zachowaj to dla siebie, jak ja to robię. Tymczasem po łące przesuwał się ruchem okrężnym nieruchomy cień, aż zaczął maleć znikając w blasku słońca. Nagle, spod tarczy słonecznej oderwał się szary punkt i w jednej chwili spadł na lecącego chybotliwie kruka. Ten zdążył się odwrócić w ostatniej chwili i wystawić swoje szpony, które w ułamku sekundy zwarły się ze szponami orła przedniego. Wczepili się w siebie i jak kamień spadali wirując wokół własnej osi i chaotycznie machając skrzydłami. Czarne skrzydła kruka przeplatały się na tle nieba z większymi, brązowymi skrzydłami orła, które raz się składały, obejmując swojego partnera, by za chwilę rozpostrzec się na ułamek sekundy i wyhamować spadanie. Koziołkowali w przestrzeni, aż zniknęli w koronach drzew. Przestraszony lis czmychnął w brzozowy zagajnik i tam rozmyślał, dlaczego kruk nie chciał wysłuchać takich sensacyjnych plotek o innych ptakach? Tymczasem ze skraju lasu, znad koron drzew uniósł się dostojnie orzeł, falując szerokimi skrzydłami i wolno uniósł się wysoko, ponad grzbiet góry. Kruk tymczasem przysiadł na bukowej gałęzi wypatrując, czy orzeł naprawdę już odleciał. Nie lubił tych jego zabaw, chociaż wiedział dobrze, że dopóki spotykają się w powietrzu nic mu nie grozi. Słońce chyliło się ku zachodowi, a grzbiet góry szybko pokrywał łąkę złowrogim cieniem. Jeszcze chwila, a zapadł zmierzch i nad zagajnikiem, w którym skrył się lis przeleciała pierwsza słonka, trzepocząc skrzydłami jak nietoperz i piszcząc swoją wersję opowieści o lesie. Jej przenikliwy głos wstrząsnął drzemiącym lisem i rudzielec zadał sobie głośno pytanie: Dlaczego kruk nie chciał mnie wysłuchać? Przecież chcę dobrze, chcę uchronić młode pokolenie przed wszystkimi tymi nieprawościami, które widzę w lesie. Dlaczego kruk nie chce wyciągnąć z tego odpowiednich wniosków?
Kruk tymczasem wyrywał postrzępione przez orła pióra i dziękował mu, że wybawił go z tłumaczeń się przed lisem. Kruk wie zbyt dużo, aby móc się przejmować opowieściami lisa. O jego mądrości wiedzą też inne ptaki. Dlatego jest czarny. To jego maska i tylko w odpowiedniej chwili, o wschodzie słońca, ptak, który nie ma niczego do ukrycia może zobaczyć, że kruk jest bardzo kolorowym ptakiem. Wtedy widzi, że kruk mieni się we wszystkich kolorach tęczy. Zazdrości mu tego orzeł i właśnie dlatego czasami sczepia się w locie szponami z krukiem i przez tę chwilę wspólnego spadania zapomina o swojej zazdrości.
Las i łąkę pokryła ciemność, ze wschodu zerwał się wiatr przypominając, że wszystko przemija i wraca do wspólnej formy, jak las i łąka spowite czernią.


Latarnia Morska 2 (6) 2007