Mirosław Dzień „Gościna”, Towarzystwo Przyjaciół Sopotu, Sopot 2016, str. 96

Kategoria: port literacki Utworzono: wtorek, 22 listopad 2016 Opublikowano: wtorek, 22 listopad 2016


Jolanta Szwarc

PÓŁ WIEKU PRZECIW WIECZNOŚCI


to jest nic. Nawet zastanawiać się nie powinnam, bo nie wiem nic o zegarach Tam. Są, czy ich nie ma, odliczają, co ziemskie nam zasadzonym Tu.
Mirosław Dzień w swoim tomiku poetyckim „Gościna” złożonym z wierszy i kantyczek stara się nas przenosić z Tu do Tam i z powrotem. Wiersze zamieszczone w tomiku podzielił na pięć części: „Przeświadczenia”, „Apokryfy”, „Sześć… i pół wiersza dla O.”, „Novum Passionem”, i „Złudzenia”. W otwierającym tomik wierszu „W odpowiedzi na ankietę” autor od razu wykłada karty na stół.

Tak, tak – myślałem – Bogiem nade wszystko / i człowiekiem trzeba się zająć, a właściwie: / Bogiem w człowieku, to znaczy człowiekiem / tak – człowiekiem w Bogu, w świecie obolałym / od niepamięci o nich obu, droga Redakcjo.
No i cóż z tej ankiety można wyczytać? Ano to, że osoba wypowiadająca się zajmuje pozycję na zewnątrz problemu. On myśli, on wie, pomyślałam złośliwie. Odważnie sobie poczyna wchodząc w Boga.
Następny wiersz – „Glisty” też nadwerężył moje zaufanie. Widziałem je / lśniące w blaskach zachodzącego / słońca, na skraju Europy, / (gdzie stoi mój dom) // rzec można na jej granicy. Ciekawe, gdzie jest dom osoby mówiącej po polsku w wierszu?  Nie wygląda na imigranta w Uralu, raczej na podróżnika. Był w Izraelu, we Włoszech i stamtąd impresje, obrazki ze spacerów po zaśmieconych dachach Jerozolimy, skąd kopułę Świętego Grobu postrzega jak kosmiczny pojazd.

Na placu Campo di Fiori pomnik zakapturzonego Giordano Bruna spokojnie sobie lśni w deszczu. Tu jest teraz spokój i można pić kawę. Sennie szukamy kawiarni oddając się // rozpuście braku empatii – powiada zwielokrotniony podmiot liryczny. Prawda, że w tłumie raźniej?

Chioggia 26.06.2015 – statkiem przesuwamy się wzdłuż laguny weneckiej. Jest uroczo i romantycznie. Potem znów Rzym. Bazylika św. Piotra wypełniona turystami z różnych stron świata. Podmiot liryczny zauważył, że otyły mężczyzna głośno rozmawia przez komórkę. Najwyraźniej razi go to zbyt swobodne zachowanie i skupienie tłumu na nowoczesnych akcesoriach, a nie wsłuchiwanie się w Ducha. W Ducha miejsca, który w oczywisty sposób kłóci się z Duchem czasu, czasu zaskakującego zmianami, wypełnionego nowymi treściami, które jeszcze nie zostały przemyślane, przyswojone, a już są wypierane do archiwum przez nowe.

Świat w wierszach dzieli się na jego i ich. On jestem ten wsłuchujący się w Słowa Pana i proszący – Pouczaj mnie Panie /…/ Daj zdania krótkie jak wyznanie i dobitne jak rozkaz. / Rozraduj nas przypowieścią o prochu, co obleka się / w ścięgna i skórę nowego ciała. Ale tamtym nie pozwól kalać języka złym i zatrutym słowem retorów / (z ich zajęczych warg sypią się tylko zwiędłe róże), / ale przechadzaj się między słowami niczym sztukmistrz / dodający blasku, jak Władca ostatniej i ostatecznej kropki. Myślę, że zajęcze niezoperowane wargi dyskwalifikują ludzi chcących zostać retorami. Retor, dobry mówca, nie musi wykorzystywać swoich umiejętności w złych celach.

Potrafię sobie wyobrazić Pana przechadzającego się po rajskim ogrodzie, ale nie bardzo Go widzę spacerującego między słowami niczym sztukmistrz /…/ jak Władca ostatniej i ostatecznej kropki. Sztukmistrz według SJP to „magik popisujący się sztuczkami opartymi na niezwykłej zręczności palców, prestidigitator, iluzjonista.”
Również porównanie Boga do Władcy ostatniej kropki jest chybione. W porównaniu „policzki czerwone jak burak” zwracamy uwagę na nienaturalność, na ich intensywny rumień. Domyślać się możemy, że zwiastują silne pobudzenie lub chorobę.
Natomiast porównanie do władcy semantycznie nie wnosi nic, chyba że opór czytelnika, bo przecież Jego nie trzeba dowartościowywać. On jest zarówno początkiem jak i ostateczną kropką. Żaden człowiek nie może Mu narzucić swojej woli. Nie jest w stanie poznać tego, co tajemnicze i niepoznawalne, abstrakcyjne. Choć warto milimetr po milimetrze analizować, jakie są powiązania człowieka z innymi ludźmi i z Nim.

Cienkie nitki pozwalają powoli poruszać się w tym labiryncie. Jedną taką właśnie pociągnęłam od Mateusza, który przekazuje proste słowa Jezusa o dwóch mężczyznach modlących się w świątyni – faryzeuszu i celniku. Faryzeusz chciał wydać się lepszym od innych, dziękował Bogu, że nie jest jak oni oszustem, cudzołożnikiem, że nie jest jak ten celnik…

Autor w wierszu „Angielscy poeci metafizyczni i Wiadomości TV” przechodzi w drugiej części utworu do współczesności i zrzędzi na panujący chaos, pożądanie pieniądza, z męskich spraw na plan pierwszy wysuwają się miny, z kobiecych jakoś z większą łatwością wymienia silikony, wydłużone rzęsy, paznokcie jak pazury ptaków i skórę na policzkach naciągniętą. Jawi się zniekształcona rzeczywistość. Przygotowujący program redaktor chce krwi, płaczu, terroru, znów pojawiają się retorzy, tym razem jak wróżbici. To wszystko każe nam się bać.

Można wyciągnąć wniosek, że mało zastanawiamy się nad byciem, nad relacjami człowieka z Bogiem i człowieka z człowiekiem. Wybieramy szeleszczącą stronę ironii, / którą bawi się Zły, rozrzucając w nieładzie / to tu, to tam – te kartki i nas w nich. / Dał się zwieść Herbert Zbigniew / nakładając jej surdut, co stał się / dla niego kaftanem krępującym / prostotę rozróżnień.
No patrzcie, palcem wskazuje na Herberta Zbigniewa, że nawet on dał się zwieść. I dalej zagrzmi poeta: Potrzeba nam wrócić do Źródła, / do Wody ożywiającej, do szeptu / Obietnicy, którego z cierpliwą / uwagą nasłuchiwali angielscy poeci. Tylko ostrzec by należało, że za wytrwałość / nagradza się podagrą, bólami w krzyżach, niestrawnością.

To tu na ziemi, a Tam nasi Święci liżą lody na patykach wokół tęczy. Ten cytat wzięłam z części tomiku zatytułowanej „Apokryfy”. Jest tam dziesięć wdzięcznych utworów dookreślających Nowy Testament, jak ten „Z nieujawnionej Ewangelii” – Jan Młodszy powiedział: - Mistrzu, / dlaczego światło nie  oświeca faryzeuszów? /…/ Nagle stanął // i odwrócił się: - Dlatego, że zbyt wiele wiedzą / - rzekł. Następnie schylił się po małą muszelkę / i przyłożywszy do oka zakrył nią tarczę słońca.
Piękne, prawda? Muszelka wiedzy stała się przeszkodą w zobaczeniu światła słońca. Faryzeusze za dużo wiedzą i są przekonani o swojej prawości, ale także lubią się wywyższać nad innych. Trudno więc mówić o ideałach.

Znowu podróż. Poeta i jego kobieta są w Rzymie. On dla niej, dla „O”, napisał sześć i pół wiersza. Są w Caffe Greco. Za kelnera w smokingu, za nastrój, za bycie tam, gdzie bywali Byron, Liszt, Ibsen, Mickiewicz, Słowacki, Gierymscy, Norwid trzeba drogo zapłacić, ale co tam, kobieta z którą piję kawę i kocham się / czasem, od dwudziestu pięciu lat / jest dla mnie nieodgadniona jak to słońce / wczorajsze, jak ten dzisiejszy deszcz – dywaguje poeta kończąc myśl w ostatnim wierszu „… i pół” – ostatecznie się poznajemy / i połowicznie różnimy. Ale // to, która z tych prawd / więcej waży okazuje się // zawsze pozorem.

Poznanie człowieka i prawd o nim jest bardzo trudne, z drugiej strony tysiąckroć łatwiejsze od poznania Mesjasza. Dlatego co rusz ktoś próbuje napisać „Novum Passionem”, umieszczając w niej wszystko, co od Niego przetrwało, przeplatane z chęcią dokończenia Wieży Babel. Wzniesienia się do twórczego wypowiedzenia człowieka doskonałego – nadczłowieka. Na przełomie wieków Nietzsche w objęciach Zaratustry oddaje ducha nie wiadomo komu. „Bóg już umarł.” Nowe rwie się do zaistnienia.

Ciągle, od wieków wraca sprawa Innej, czyli kobiety. Powiemy, że wszyscy są równi / a kobiety nie muszą rodzić dzieci. / (Te ostatnie to przesąd / kulturowy, jak oznajmiła mi uprzejmie pewna Angielka), a poeta nie omieszkał powtórzyć tej rewelacji, sugerując, że równość polega na daniu każdemu tego samego, no i mamy temat do rozważań, a jak do tego dodamy wolność, to będziemy musieli dobrze odrobić lekcje z religii i filozofii.

Jeruzalem dawne zastygłe w kamieniach i dzisiejsze żywiące się przeszłością, którą turyści i pielgrzymi zabierają w plecaki, wywożą do swoich domów. Rozpaleni opowiadają jak Bruno Schulz w zaginionej książce, której pierwsze najważniejsze zdanie zostało utrwalone. Przyszedł Mesjasz / - powiedziała matka – widziano go w Samborze. Skoro widziano, to z pewnością był. Wstał z grobu i wyszedł. Uczniów tam nie było. Kobiety zobaczyły pustkę, więc sam sobie poradził.

„Sam” – ten wyraz bardzo pasuje do samotności. Czasami trzeba coś zrobić, przejść przez coś samotnie. Na przykład gdy stajemy oko w oko ze śmiercią, którą trudno rozpoznać, bo przybiera różne kształty. W krótkim monologu śmierć wyzna – Raz jeden. jedyny otarł się o mnie Ktoś całym / sobą i poczułam, że nie należy do mnie. A inni – wiadomo, że w końcu się  nie wywiną. Jak przekręcenie klucza w zamku, odwrócenie się / na drugi bok – śmierć jest tuż i inny świat. / W płytkim oddechu, nieznacznym ruchu powieki / jakby w prześwicie kotary utkanej z tiulu, na granicy / granic, murze murów przez który przenikniesz / niewidzący, bez przewodnika z białą laską wiary. Tak, rzeczywiście, jak jest wiara i nadzieja, wtedy wszystko jest możliwe, bo kresem twej drogi jest Bóg.

Na koniec pocieszam się, że to nie tylko mój kres. Po czym w „Złudzeniach” pojawia się niezłudzenie. Poeta wyzna w wierszu „Nasłuch”  - Mam 49 lat. Staram się słuchać Boga. /…/ jakbyśmy tylko siebie mieli nawzajem. / On i ja (w Nim).
Jak ten czas leci. Parę kartek, parę wierszy i już za trzy i pół godziny nad horyzontem / rozbłysną łuny i błękit z różem zatańczy / (bo dziś kończy się rok twojego półwiecza).

Nie chciałabym, żeby ktoś o mnie powiedział, tak zrobiła bo to zła kobieta po prostu była. Dlatego zapytałam męża.
- Słuchaj, jak ktoś zapisał wiersz z błędem ortograficznym, to zamknąć oczy i puścić w niepamięć?
- Tak zrób.
- A jeśli ten sam wyraz z błędem pojawi się po raz drugi?
- A, to już jest utrwalanie błędu i upewnianie czytelnika w tym, że kto jak kto, ale profesor nie mógł się pomylić.
Dlatego przytoczę:
Jednak trzebiot dziecięcych ust w piaskownicy / i grymas, kiedy stróżka śliny spływa z bezradnych kącików / nie spuszczą ze smyczy grozy. (s. 76)
Miejscem, w którym mamy rację / jest cisza po popłochu słowa, / stróżka sensu sypiąca się przez palce. (s. 86)

„Gościna”, którą zaproponował mi Mirosław Dzień zatrzymała mnie na dłużej niż przewidywałam. Dom był obszerny, ale nie sprawiał wrażenia schludnego. To prawda, że z okiem nie zwisały kalesony, majtki i pończochy, ale z kątów wyłaziło jakieś ścierwo, nagie kości zaczynała pokrywać pleśń z niebieskimi wykwitami. Ogród wokół domu też nie wyglądał najlepiej. Ciało kobiety było zakopane tuż pod powierzchnią ziemi, więc psy z dużą swobodą je zwęszyły i włóczyły po obejściu. Koleżanki z branży mówiły, że była // najładniejsza. Szerokie wargi ust przyciągały / klientów. Spod nich ząbki jak perełki szczerzyły się w uśmiechu dentystycznym. Kilka razy spojrzałam na jej niekompletną twarz i jakoś tak kojarzyć mi się zaczęła z rozszarpywaną oświatą.

Ja i autor rozpoznajemy się w milczeniu, w drganiu / ciszy, w zwyczajnym bólu.
Ja – odbioru, on – metafizycznego nadawania.

Mirosław Dzień „Gościna”, Towarzystwo Przyjaciół Sopotu, Sopot 2016, str. 96

Jolanta Szwarc




Przeczytaj też w tym dziale niżej recenzję zbiorów poetyckich M. Dzienia Linia (2013) - autorstwa Anny Łozowskiej-Patynowskiej oraz Axis mundi (2014) – pióra Leszka Żulińskiego