Tadeusz Chabrowski „Dom w chmurach”, Towarzystwo Przyjaciół Sopotu, Sopot 2016, str. 60

Kategoria: port literacki Utworzono: poniedziałek, 19 wrzesień 2016 Opublikowano: poniedziałek, 19 wrzesień 2016


Jolanta Szwarc

STRACIĆ ZNACZY ZNALEŹĆ

Tadeusz Chabrowski patrzy nam mnie z okładki i uśmiecha się. Nie bardzo wiem, co ten uśmiech znaczy. Po całej twarzy starszego mężczyzny rozlewa się delikatnie. Trochę w nim miłości do bliźniego, trochę pobłażliwości. Intryguje mnie ten starszy pan, który swojemu kolejnemu tomikowi nadał dziwny tytuł – Dom w chmurach.
Dom w chmurach – jeszcze raz czytam i jak diabeł z pudełka wyskakuje mi z pamięci wiersz Bolesława LeśmianaUrszula Kochanowska”.

Gdy po śmierci w niebiosów przybyłam pustkowie,
Bóg długo patrzał na mnie i głaskał po głowie.
"Zbliż się do mnie, Urszulo! Poglądasz, jak żywa...
Zrobię dla cię, co zechcesz, byś była szczęśliwa."
"Zrób tak, Boże - szepnęłam - by w nieb Twoich krasie
Wszystko było tak samo, jak tam - w Czarnolasie!" -
I umilkłam zlękniona i oczy unoszę,
By zbadać, czy się gniewa, że Go o to proszę?
Uśmiechnął się i skinął - i wnet z Bożej łaski
Powstał dom kubek w kubek, jak nasz - Czarnolaski.
I sprzęty i donice rozkwitłego ziela
Tak podobne, aż oczom straszno od wesela !
I rzekł: "Oto są - sprzęty, a oto - donice.
Tylko patrzeć, jak przyjdą stęsknieni rodzice!
I ja, gdy gwiazdy do snu poukładam w niebie,
Nieraz do drzwi zapukam, by odwiedzić ciebie!"
I odszedł, a ja zaraz krzątam się, jak mogę -
Więc nakrywam do stołu, omiatam podłogę -
I w suknię najróżowszą ciało przyoblekam
I sen wieczny odpędzam - i czuwam - i czekam...
Już świt pierwszą roznietą złoci się po ścianie,
Gdy właśnie słychać kroki i do drzwi pukanie...
Więc zrywam się i biegnę! Wiatr po niebie dzwoni!
Serce w piersi zamiera... Nie!... To - Bóg, nie oni!...

Mówi się, że jeszcze się taki nie urodził, co by wszystkim dogodził, ale Bóg nie urodził się nigdy. Jednak wie o wszystkim, co było i będzie, choć tkwi w czasie teraźniejszym, zawsze jest. Jeżeli zawiedzie nasze oczekiwania, tak jak małej Urszulki, staramy się wytłumaczyć Go przed nami – z lekka, a czasami bardzo zawiedzionymi. To jest Bóg – powtarzamy, on wie, co robi, on wie, co dla nas jest dobre.

Każdy je swój placek codziennej egzystencji, tylko niewielu się on przejada i próbują odjechać dość wcześnie, chcą posprzątać w niebie. Większość korzysta z pomocy lekarzy, żeby jeszcze trochę placuszków… Ci nieliczni wiedzą, że niebo to taki rarytas, / którego mieszkańcy / chcą czasem wyskoczyć / ze zbiornika ciszy / i najeść się mroźnego powietrza, / wytrzeźwieć po niebiańskich mirażach, zobaczyć, że bycie na zawsze / to nie życie.
Wystarczy powiedzieć, że to na pewno inne istnienie, tajemnicze, a wszelka tajemnica przyciąga jak magnes. Jedni przyjmują biernie, a inni dociekają. Dlaczego w baśni pocałowana żaba zamienia się w księżniczkę? Można zacząć jak na baśń przystało. Dawno, dawno temu, gdzieś na zielonej rozkwieconej łące urodziwy chłopak znalazł żabkę i pocałował. Na wargach została toksyna z żabich gruczołów jadowych. Naraz żabka zniknęła, a obok chłopca pojawiła się piękna dziewczyna. Niestety, po pewnym czasie halucynacje ustąpiły, ale chwila była piękna, dlatego postanowił opowiedzieć ją przyjacielowi i napotkanym ludziom. W ten sposób królewny były zaklinane i odczarowywane już tylko w baśniach, a było to dawno, dawno temu.

Tadeusz Chabrowski rozpoczyna swój wiersz „Wróbel” przesuwając go w czasie. Nie dawno, dawno temu, ale na początku była bańka mydlana / i dźwięk podobny do wybuchu trzech kapiszonów / po chwili z bańki wyfrunął wróbel.
Wróbel w garści, to już coś bardziej konkretnego niż „Dom w chmurach”. Głowa w chmurach i niebieskie migdały powodują zanik umiejętności chodzenia po ziemi. Twardo, bez potknięć stawiać nogi, to sztuka ważna szczególnie dla poetów, którzy twierdzą, że obłoki już nas nie chronią przed słońcem / z melodii promieni można skonstruować wiotkie skrzydła / z nici zmotanych pomiędzy gwiazdami / wić esy floresy o wieczności, / która tak naprawdę wiecznością już nie jest // chociaż planety ciągle krążą, gwiazdy tańczą, / a ziemia pęcznieje, kiedy ma się urodzić człowiek / zawroty głowy są treścią naszego życia / pustymi dźwiękami po wielkim krzyku / czarną dziurą, do której wpadają zgaszone słońca / i czcze nadzieje.

Tadeusz Chabrowski patrzy na mnie z okładki zakłopotany, kiedy czytam jego wiersze, jego zmagania z niewiedzą, czuję, że sobie ze mnie żartuje. Słuchaj, powiada, to co piszę, jest szczere, wynika z moich doświadczeń życiowych, z różańca dni nanizanych dziesiątkami na nitce, przedzielonych westchnieniami inwokacyjnymi do Boga i siedmioma prośbami dotyczącymi spraw nadziemnych i ziemskich. To, że piszę szczerze, nie znaczy, że wiem co piszę. Chciałem wiedzieć więcej i lepiej, / zabrakło mi semiotycznego trójkąta rzeczy / poruszeń duszy i słów // a wiem tyle co kot napłakał. Mogę dodać, że wiem tyle samo. Jak dodamy kocie łzy autora do moich, to ich suma rozejdzie się w powietrzu, zmieni swój stan skupienia. I od początku wdychać będziemy kocie łzy.

Kiedyś cieszyłem się chwilą, która gasła / teraz próbuję przedłużyć życie / choć wiem, że wkrótce spadnie papierowa kurtyna. Nie wiem, co będę myślała, kiedy ten właściwy czas zacznie nadchodzić. Jeśli umysł nie odmówi mi posłuszeństwa, wierzę, że będę sobie zadawała pytanie, zresztą jak chyba każdy w tym momencie – „I co dalej?”. Są tacy, którzy myślą, którzy wierzą, że wiedzą. Jak magnesy przyciągają tych, którym nie chce się myśleć. Zasiadają zawsze wyżej od tłumu na wyściełanych fotelach metafizyków poszukujących prawdy lub raczej powtarzających bezmyślnie wiedzę z kocich łez. Przez ciągłe powtarzanie tych samych słów // można tylko obniżyć ich jakość / albo stworzyć kozę / z tysiącem coraz mniejszych koźląt.

Podmiot liryczny najczęściej ukazuje się w wierszach Chabrowskiego w pierwszej osobie, liczby pojedynczej. Nim usnę / filozofuję – powiada. Wałkuje jakieś problemy, a ma ich sporo, bije się z myślami, jednak przed zaśnięciem schodzi z sufitu na podłogę, bo sprawy przyziemne też są istotne. Gdybym jutro się nie obudził / w lewej szufladzie biurka są pieniądze na pogrzeb / i koperta z czekiem dla Miasta za następny kwartał. Jak na razie słońce przez ponad osiemdziesiąt lat codziennie wstaje rano i Tadeusz Chabrowski ocyka się ze snu, by w rozmyślaniach zbliżyć się do profesora. Jestem 67 stron do tyłu od tego / by rozwiązać lub uchylić problem teologiczny / nad którym głowi się Stanisław Obirek.

Tak się zastanawiam… obaj panowie zostawili za sobą stan duchowny. Jeden odszedł od jezuitów, drugi od paulinów. Coś musiało nie zagrać w profesjach zakonnych. Poeta twierdzi, że po świeckiej stronie też nie ma lekko. Rozdygotany jak ścigana mysz / strzępię język i słowa // kiedy byłem mnichem miewałem wizje / migotały na suficie jak prześwietlone klisze /…/ żeby przeżyć moment uniesienia wystarczał krucyfiks / i święty obraz z Jasnej Góry // teraz – przeniknięty strachem, blady niedorajda / nie radzę sobie w życiu.

Cóż, niewielu może się pochwalić wygranymi rundami z życiem. Za to autor tomiku może się pochwalić wierszami gibkimi w pasie i nieudającymi prozy. Nie naśladuje też klasyków. Kiedyś za radą krytyka próbował co nieco skopiować, ale zalatywało starzyzną.
Kiedy chciałem spłukać pod prysznicem  / gorzki smak starego wiersza / jakieś pędy dawnego języka / zaczęły wyrastać na mojej skórze / z brwi zwisały gęste nitki zapomnianych rzeczowników / z uszu wystawały skudłacone / pęczki siwych przymiotników. Było się czego wstydzić. Nie ma jak wiersze prosto z poety. Wtedy mają niepowtarzalny smak ciepłych bułeczek z kruchą skórką.

Tomik Tadeusza Chabrowskiego to totalna aberracja, spuszczenie bólu egzystencjalnego ze smyczy, żeby hasał po świecie i za jego granicami.
Dałam się uwieść niektórym zwrotom:
z obrazem, który wybiera sobie artystę / nie można prowadzić dyskusji
o drugiej po północy mozg zwija się do środka jak kwiat
jak spowolnić czas / nim zupełnie znieruchomieję
bycie na zawsze to nie życie

Dom w chmurach – tomik, który warto przeczytać, niesforny (czyżby podobny do twórcy), nawet jak odłoży się go na półkę, łazi za człowiekiem i jak dziecko przekręcające wyrazy mówi – pofilozuj ze mną, widzis, nie bardzo potlafis ogalnąć wsiechświat.

Tadeusz Chabrowski „Dom w chmurach”, Towarzystwo Przyjaciół Sopotu, Sopot 2016, str. 60

Jolanta Szwarc

 

Przeczytaj też w „porcie literackim” recenzję prozy T. Chabrowskiego Skrawki białego habitu (2010) – autorstwa Wandy Skalskiej