Tadeusz Olszewski "Daty i blizny", Wydawnictwo NOWY ŚWIAT, Warszawa 2015, str. 48

Kategoria: port literacki Utworzono: poniedziałek, 07 grudzień 2015 Opublikowano: poniedziałek, 07 grudzień 2015


Leszek Żuliński

VANITAS VANITATUM

Tadeusz Olszewski ma bez wątpienia dobry okres w swoim pisaniu. Debiutował na łamach „Nowej Kultury” w 1961 roku – wtedy i na tej samej stronie miał za sąsiada innego debiutanta, Krzysztofa Gąsiorowskiego. Ile to czasu minęło, ile atramentu popłynęło… I ile odłożyło się wspomnień, blizn i traum, których życie literackie nam nie szczędziło. Te się pamięta bardziej niż sukcesy. Teraz, gdy ja powoli dobiegam 70-tki, a Tadeusz już ten rubikon przekroczył, coraz częściej piszemy wiersze mało mołojeckie, a gatunek – nazwijmy go „funeralia” – coraz bardziej nas kusi.

Najnowszy zbiór wierszy Olszewskiego nosi tytuł Daty i blizny. W wielkiej mierze jest to tom autotematyczny, tzn. odnoszący się do literatury. Ale skonkretyzujmy: te wiersze opowiadają o odejściach wielkich pisarzy. Każdy wiersz jest poświęcony innemu poecie lub prozaikowi i opowiada właśnie ich „los funeralny”. Jak umierali, jak kończyła się ich wędrówka przez literaturę, co musieli czuć i przeżywać w schyłkowych okresach swojego żywota, jakie zbiegi okoliczności dodawały ich śmierci coś „wyjątkowego”, wartego zdziwienia, refleksji, zadumy. I bezdennego smutku.

Abyście połapali się, jak to wszystko brzmi przytaczam w całości wiersz „  Srebrne i czarne” – o śmierci Jana Lechonia: Lechoń, niby Dante zabłąkany w labiryntach piekła, długo krąży / po Manhattanie. Zatrzymuje się przed hotelem Henry Hudson, / zadziera głowę, liczy okna na dziesiątym piętrze, / jutro tam wjedzie. Tymczasem jest duszny czerwiec, spaliny, hałas, / na roku West 57th Street i Ninth Avenue siwy Murzyn gra na saksofonie. / Lechoń mija go obojętnie, myślami jest w Warszawie, / pamięta jak milcząc, długimi palcami dotykał klawiszy fortepianu, / potem szybkim nerwowym pismem zanotował w kajecie: / „Mochnacki jak trup blady siadł przy klawikordzie”. // Podkreśla słowo trup, zapala papierosa i wolnym krokiem odchodzi / w stronę Cmentarza Calvary.

Poza Lechoniem przeczytamy tu także o ostatnich latach lub chwilach m.in. Czechowicza, Dąbrowskiej, Hrabala, Iwaszkiewicza, Majakowskiego, Trakla, Verlaine’a, Withmana, Witkacego, Zegadłowicza… I niemałej garści innych. Mniejsza o szczegóły, choć one tu skrupulatnie przypominane. Faktografia tekstów jest imponująca. Ale siła tych wierszy raczej w aurze i we wmyślaniu się w – absurdalny czasami – majestat lub „lichość” śmierci twórców nietuzinkowych, którzy wielekroć nie „zasłużyli sobie” na tak ponure odchodzenie. Byli tytanami talentu, a los wynosił ich na tarczy częstokroć w sposób nie licujący z ich artystyczną wielkością (np. casus Witkacego). Te wiersze to treny Tadeusza Olszewskiego dziwiące się marności i „lekkości” końca. Vanitas vanitatum et omnia vanitas!

Tomik podzielony jest na trzy części. Pierwsza nosi tytuł Rozmowy z nieobecnymi. Tu teksty w większości związane z wymienionymi wyżej nazwiskami. Wspomniana wyżej faktografia jest rusztowaniem, dzięki któremu nie mamy do czynienia z ogólnikowymi impresjami. Tadeusz jednak posiadł dar zadziwiania nas – utwór po utworze docierał do naszego zdumienia i szoku, jaki przynosi „śmierć bogów”. Dotarł do zdumiewającego absurdu: jakże mała i licha śmierć łatwo sobie radziła z postaciami wartymi legendy.

Można sarknąć: śmierć jest demokratyczna! Ona nie patrzy, kto lepszy, kto gorszy. Kto wielki, kto mały. Sęk w tym, że kiedy odchodzą wielcy artyści, odchodzi też kawałek naszej epoki i świata. Pozostają legendy, biografie, egzegezy, ale kończy się coś, co powinno trwać w nieskończoność. Zamykają się rozdziały kultury, która oddaje pole nowej kulturze. Tylko dlaczego tak ponuro, tak smutnie? Ech!

Druga część to Kobiety żałobne. Wdowy po pisarzach, ich znajome, kochanki, ich pielęgniarki… Tak więc Pepa Singer w krakowskim szpitalu garnizonowym towarzyszy śmierci Trakla, Rita Gombrowicz oprowadza wycieczki po starym domu Witolda we Wsoli pod Radomiem i zawsze kończy na dniu ostatnim w Vance, Maria Kasprowiczowa tak samo – w opustoszałej Harendzie, Czesława Oknińska, osamotniona przez Witkacego, uczy się żyć od nowa, Anna Iwaszkiewicz pozostaje sama w Stawisku, Maria Zegadłowiczowa w Gorzeniu z listami, rękopisami, obrazami po Emilu… Ta cząstka „postfuneralnej” prywatności przejmująco uzmysławia nam zwyczajność „niezwyczajnych” śmierci… I jej relikty, przenoszone pod opiekę wdów-westalek.

Trzecia część tomu nosi tytuł Potem. To „krajobraz po bitwie”. Minęły lata, gdzieś w nas się tłuką tamte książki, tamci autorzy, tamte klimaty… Ale świat już inny, ludzie już inni. Tylko czasami cmentarzysko kultury zaszumi ponownie, zawieje w naszą stronę czas, jaki przeminął. Odezwie się pamięć…

Jest tu także. wiersz pt. "Skolimów. Dom aktora weterana". Przytaczam go w całości: Schodzą ze sceny przy zgaszonych światłach / Julie, Balladyny i George Sand, która przyjechała z Nohant. / Jest kilku Hamletów, Kordian, z Bronowic Pan Młody / – na drodze od Piaseczna wypatrują gości. // Lady Makbet układa pasjanse, Nora dzierga szalik, / Cześnik zdrzemnął się, Rejent okularów szuka. / Jesień, zwykła jesień, gasną jabłka w sadach / i Mistrz Polikarp spokojnie rozmawia ze Śmiercią. Teatr cieni! Szkatuła wspomnień! Przeszłość, przeszłość, przeszłość… I czas miniony dokonany.

Olszewski, który od lat uprawia także krytykę literacką, oparł się o szczegółową wiedzę dotyczącą wyżej wymienionych ludzi pióra. Ale tę wiedzę faktograficzną i historyczną z wyjątkową empatią i temperaturą przekuł na język poetycki. Wyszła z tego liryka osobliwa o wysokiej temperaturze. Ten tomik uznaję za wyjątkowy w swoim pomyśle i realizacji. I w aurze, w której nawet ponurość potrafi być piękna. Ona właśnie, ta aura, ten spleen, są największym walorem tych wierszy. Poruszającym.

Tadeusz Olszewski “Daty i blizny”, Wydawnictwo NOWY ŚWIAT, Warszawa 2015, str. 48

Leszek Żuliński