Łukasz Suskiewicz "Zależności", Wydawnictwo FORMA i Fundacja Literatury imienia Henryka Berezy, Szczecin 2015, stro. 106

Kategoria: port literacki Utworzono: wtorek, 03 listopad 2015 Opublikowano: wtorek, 03 listopad 2015


Wojciech Czaplewski

PODWÓJNE UWIKŁANIE

Książka z serii „Kwadrat” kusi efektownym fotograficznym kolażem na okładce (autorstwa Rafała Babczyńskiego), nam którym z kamiennej czy może betonowej ściany wyłaniają się dwie męskie dłonie i zdają się przytrzymywać albo chronić coś, co jest ciemne, jakąś tajemnicę. Zagadkę. Na pustyni niewielka przestrzeń dla ducha.

I tekst Suskiewicza jest kolażem – minimalistycznie skonstruowany bohater-narrator wydaje się tylko przytaczać cudze słowa, od siebie dodając tylko miejsca sklejeń (matka powiedziała, powiedział brat, mówił ojciec...). Czy jednak na pewno? A może każde „ja” jest posklejane z „ona”, „on”, „oni”, „ty”? Czy mylę się, dostrzegając takie to „gombrowiczowskie” podteksty w tym tekście?

Autor Zależności już wcześniej (miałem przyjemność recenzować Egri bikavera) dał się poznać jako obserwator życia, penetrujący współczesne problemy swojego pokolenia. Nie jest jednak pisanie Łukasza Suskiewicza samym tylko rejestrowaniem zdarzeń i zjawisk. Autor jest świadom, że w dzisiejszych czasach narracja bywa kreacją i nie faktów nam dostarcza, lecz interpretacji. Świadomość tę mając, pisarz stara się twórczo naddawać znaczenia, kwestionować własną opowieść, sugerować ukryte piętra sensu. Spod narracyjnych pęknięć prześwieca coś, co jest, lub stara się być, pod spodem.

W warstwie fabularnej czytelnik Zależności otrzymuje portret rodzinny trchę w klimacie Dudy-Gracza, trochę Koterskiego: matka, ojciec, brat, bratowa, siostra matki, druga siostra matki, synowie sióstr matki Olek i Januszek. Alkohol, rytualne kłótnie, alkohol, plotkownie i obmowa, alkohol, telewizor, alkohol, kac, telewizor, praca, szpital, śmierć. Miałkość, banał i jakaś taka obrzydliwość. W to wszystko wepnięty, wklejony w ten schemat – bohater-narrator – świadomy, że do smrodu można się przyzwyczaić.

To jeden z poziomów Zależności, uwiązanie do najbliższych i doświadczona do wnętrzności wiedza, że nikogo niż najbliższych lepiej się nie krzywdzi. Matka i brat obarczają bohatera swymi projekcjami i pretensjami do świata i – co jak refren w powieści się powtarza – nie zapytają nawet, czy mam czas. Owe uwięzienie w relacjach, wzajemnych pretensjach i irytacjach tym bardziej dusi, że są one sztuczne, płaskie, oparte na banalnych schematach, pozbawione emocjonalnej głębi, gdzie każda rozmowa jest kłótnią, a świat to jeden obrzydliwy ciąg obrazów z wciąż przełączanych kanałów TV.

Narrator jest jakby lustrem, składa się jakby z odbić, z innych ludzi: rozmawianie z nimi to coś, co mnie definiuje, co określa moją tożsamość. A co jeśli to rozmawianie służy tylko zagłuszaniu pustki, jak w tej świetnej scenie, kiedy odwiedziwszy ojca w szpitalu bohater eksploatuje do znudzenia nieważny temat jabłek i pomarańczy, bo inaczej zapadłaby krępująca cisza...

Rzeczy trzeba nazywać po imieniu, bo jeśli nie (…) później nic się nie widzi, tylko własne kłamstwa. A jeśli rzeczy nie mają imion? Jeżeli ludzka rzeczywistość składa się wyłącznie z mówień, gadań, narracji? To jest to drugie uwikłanie, druga sieć zależności. Łukasz Suskiewicz pokazał, jak nasze dialogi w istocie są toczącymi się osobno monologami. A poza nimi? Niewiele się da dostrzec, skoro narracja opowiada nie o świecie, lecz o opowiadaniu, mówi nie o faktach, tylko o tym, co kto powiedział: wiecznie poirytowana matka (z groteskowym uporem powtarzająca, że taka jest prawda), ojciec, któremu w życiu nie wyszło, brat nieustannie udowadniający, że nie ma z tym nic wspólnego, siostry matki, co tak samo mają spieprzone życie.

Wszystko to płynie potokiem słów, seriami kleconych zdań (przyznać trzeba, że słuch językowy, nastrojony na kolokwialną polszczyznę, ma Suskiewicz znakomity), powtórzeniami, natręctwami. Jest w tym podskórny nurt dowcipu, kolokwialnego humoru, połyskuje echo monologów pisanych przez Wiecha czy wygłaszanych przez Hankę Bielicką. Najczęściej powtarzające się językowe natręctwo: jak to się mówi..., podkreśla metajęzykowy charakter narracji. Matka powiedziała, że Olek jej mówił... to ona mówi, że on jej powiedział...

Po czubek głowy siedzimy w języku, to język jest naszym światem. Horyzont naszego doświadczenia zakreślony jest naszym zasobem słów i zdolnością układania zdań. Tylko to rzeczywiste, co powiedziane, szkoda jednak, ze gadanie nasze tak bardzo jest bełkotem, tak bardzo kłamstwem i samookłamywaniem się. A wszystkie słowa są cudze.

Jeśli, zgodnie z postulatem Szekspira, sztuka pisarska ma podstawiać zwierciadło naturze, uświadamiać cnocie i hańbie ich własne rysy, substancji epoki nadawać formę, która ją utrwali, to Łukasz Suskiewicz wykonał dobrą pisarską robotę. Z brutalną precyzją sportretował współczesnego człowieka, współczesnego Polaka, współczesny język, współczesny deficyt sensu. Z iskierką nadziei w puencie.

Łukasz Suskiewicz „Zależności”, Wydawnictwo FORMA i Fundacja Literatury imienia Henryka Berezy, Szczecin 2015, str. 106

Wojciech Czaplewski

 

 

Przeczytaj też w „porcie literackim” naszego portalu recenzję wcześniejszej prozy Ł. Suskiewicza Egri bikaver (2009) – autorstwa W. Czaplewskiego („Dwa dania o gorzkim smaku”)