Emilia Walczak „Hey, Jude!”, Wydawnictwo FORMA i Fundacja Literatury im. Henryka Berezy, Szczecin 2015, str. 122

Kategoria: port literacki Utworzono: piątek, 30 październik 2015 Opublikowano: piątek, 30 październik 2015


Jolanta Szwarc

WARTOŚCI I PSEUDO

„Mamo, jeśli chcesz się przekonać, jakiej przemocy fizycznej doznają Żydzi w Newarku,

wybierz się do chirurga plastycznego, gdzie nasze dziewczęta korygują sobie nosy.”

Philip Roth „Cień pisarza”

Autorka książki Hey, Jude! Emilia Walczak wyraźnie dzieli ją na dwie części. Pierwsza to „Obsesjonat”, a druga – „Czarne zwierzę”. Tę drugą poprzedza motto zaczerpnięte z Dorothy Parker (Rotschild) – „Ma okropnie śmieszny nos. Naprawdę żal mi dziewczyny z takim nosem.”

Ciekawe, jaki nos ma Czarna Ruta Cukier, która w połowie listopada 2013 r. skończyła dwadzieścia dziewięć lat, a teraz skończy trzydzieści i jeszcze jeden rok. Jak ten czas leci, to nie do wiary wprost. Wpadły mi na myśl te słowa skrzydlate, one też mają swoje lata, ale to nic nie szkodzi, bo czyż nie prawda, że zakochani są zawsze młodzi? Szkoda, że z tą miłością nie jest tak prosto, jakby się wydawało. Zdarza się i to dosyć często, że Amor źle napnie się, to znaczy łuk i strzała ugodzi tych, których może nie powinna. Jak Czarną i Peaches czy trochę później Czarną i Izę. To było mniej więcej wtedy, kiedy czytała pierwszą część dzienników Susan Sontag. Widziała w nich własne losy, nie była tylko mężatką. Poza tym łączyła Czarną z pisarką Ameryka. Nie chodzi tu o kontynent, na którym Sontag mieszkała, ale o klub gejowski „Ameryka” w Toruniu, gdzie zresztą Czarna studiowała na judaistyce. To tam poznała tę oryginalną dziewczynę, która lubiła słuchać Schuberta. Ona i dziewczyny. Ale jest jeszcze Marek i to wcale nie po to, żeby życie miało smaczek, raz dziewczynka, raz chłopaczek. Czarna zdawała sobie sprawę ze swojej nie do końca biseksualności. Szala ciążyła coraz bardziej ku miłości homo niż hetero.

Ktoś niedawno pytał, co to jest miłość. Pytanie wydało mi się bardzo podobne do tego, co to jest prawda. O tych i podobnych pytaniach można pisać traktaty filozoficzne i bezskutecznie szukać odpowiedzi trafnej i jedynej. Czarna próbuje ustalić swoją seksualność, bo ma zamiar nie oszukiwać siebie. Być taką, jaką jest, a to się dopiero okaże.

cukunft. Ja już nie chcę żadnej rodziny. Żadnej TAKIEJ i z nim – z Markiem – rodziny.

Nie będę jego odaliską, dość już tej gehenny.

A szlag zol ihn trefn!

Chcę postawić na swoim.

Postawić tylko na jedna kartę.

Dziś widzę jedynie jej czerwono-biały rewers…

Jak endometrium i żebro.

Jak flaga Polski.

Emilia Walczak swój stwór – Czarną Rutę Cukier puściła swobodnie na kartki książki. A niech opowiada. Niech narrator obserwuje świat przez nią, niech widzi jej oczami i słyszy jej uszami. Będzie wiedział tyle, co ona i tylko tyle. Może to i dobrze, że nie będzie mądrali wszystkowiedzącego, interpretującego czy oceniającego. Tylko czytelnik pomyśli, że Czarna, taka bystra dziewczyna, a z rodzicami nie potrafiła postępować. Z rodzicami, jak opowiada, akceptującymi wszystkie inności. Byle tylko nie szkodzić. Tak zawsze mówili. Byli kardiologami. Dlatego kochana córeczka wpadła ich odwiedzić ze swoją partnerką. Zaznaczam, że bez uprzedzenia. Zabawne że jednym ludziom naprawiają serca, a drugim bez znieczulenia je łamią… Hipokrates zatem? Chyba raczej Hipokrytes.

Uch, jakie te dzieci są wymagające. Rodzice też zapewne słyszeli od swoich żydowskich przodków słowo WSTYD. Ja od moich polskich słyszałam – „Byś się wstydziła.” Od polskich tak w stu procentach to bym nie dała głowy, bo wieść rodzinna niesie, że jedna z pra coś tam z Karaibami do czynienia miała. Z rodzicami, niezależnie skąd pochodzą, trzeba najpierw pogadać, tak trochę mniej egoistycznie. Oni też mają swoje przekonania, szczególnie to, że wszystko może się przydarzyć bliźnim, ale nie im. Widzą, że są małżeństwa mieszane i akceptują, dopóki córka nie przyprowadzi Innego.

Wracając do Czarnej, z bratem też nie potrafiła pogadać normalnie. Tematy związane z naszym życiem osobistym schodzą na plan tak daleki, że niemalże niewidoczny. W grę wchodzą tylko tak zwane tematy zastępcze. Może on dlatego zaprosił siostrę do Berlina, bo nie znał jej zachowań. Nie wiedział, że urżnie się obrzydliwie na imprezie zorganizowanej w Domu Sztuki Tacheles między innymi z okazji wydania jego pierwszej płyty i będzie z Peaches w toalecie robić TO, a potem na jakimś podeście udawać pomnik „Pomordowanych Żydów” i wrzeszczeć: No i chuj! No i chuj! W opowieści swojej wyzna – Brat Szaweł zaczął mnie stamtąd ściągać siłą na ziemię i wtedy…  I wtedy na oczach wszystkich puściłam na niego fluorescencyjnie opalizującego w świetle stroboskopu pawia w kolorze limonki. Ciekawe, czy rodzice by uwierzyli w relacje obcych z takiej imprezy, ale gdyby, to nie mam wątpliwości, że słowo WSTYD by padło.

A już w Bydgoszczy przygoda w ciemnej uliczce z trzema zwyrodnialcami mogła przydarzyć się każdej dziewczynie, nie tylko takiej o śniadej karnacji. Tylko wtedy nie powiedzieliby – Ej, patrzcie, Rumunka, ale może – Ej, patrzcie, ale pizdeczka, bo „chłop żywemu nie przepuści, jak się żywe napatoczy, nie pożyje se a juści.” Dobra każda ofiara, byle była szpara.

Bydgoszcz ofiarowała Czarnej pracę w redakcji, kluby „Blue” i „Szmitę”.  Właśnie w „Szmicie” poznała Em. czyli „Obsesjonata”. Motto przed jego wynurzeniami z Melchiora Wańkowicza „Cukier krzepi”. Em. czyli Emfazy Różewicz, filmoznawca już po doktoracie, przymuszający się do robienia habilitacji o trudnym do wymówienia i zrozumienia tytule. Podobno ludzie, z którymi na ten temat rozmawia, pytają skrótowo – WTF, co znaczy „What the fuck?” A tu nie ma lekko, trzeba przekopać się przez literaturę i obraz przedmiotu. Często myśli o Czarnej. Lubią się. Chyba dla niej zaczął kibicować Widzewowi, bo ona z Łodzi pochodzi i ma te żydowskie korzenie, które w Polsce, szczególnie wśród kiboli są niemile widziane. Widzew nazywają Żydzewem, co na pewno nie jest dla niej przyjemne. Em. coraz bardziej lubi Czarną, dlatego wyrzuca Marka z grona internetowych znajomych, bo jest zazdrosny. Jego umysł coraz bardziej zaprząta miłość i kibicowanie. Na ulicy w Bydgoszczy ośmielił się nawet zaśpiewać – Widzewski charakter, wiara, do końca walka / Widzewska miłość i napierdalanka. Ktoś odpowiedział  - Waszym domem Auschwitz jest i po chwili Em. stracił dwa zęby. Dobrze, że nie wiedzieli, że w sercu nosi Żydówkę, bo jeszcze bardziej by oberwał.

Em. czuje się jak w stolicy piekła. Czarna się z nim nie spotkała, wycieczka rowerowa przez Opławiec przywołuje obraz obozu przejściowego, który w latach 1941 – 1945 tętnił życiem i nie-życiem. Spłukać tego wspominania nie powinien, bo w jeziorze sinica, ale wlazł. Woda wywołała abominację. Samo centrum – Pandemonium. Gorzej już nie może być. Chyba może, bo zdechł pies Bergman, który wyprowadzał Em. na spacer, na stadionach bez zmian, ustawki, brak tolerancji, kibice przeciwnych drużyn nie pałają do siebie miłością. Dalej ma się dobrze dwubiegunowy allosemityzm i wierzmy, że proporcje, jeśli się przechylają, to w dobrą stronę. Bo kibole się nie pękają. Nie ma niebiańskiego zmiłuj. ŁOTEWSKI CHAMIE KLĘKNIJ PRZED POLSKIM PANEM.

Jak Czarna przyniosła dwie wiadomości, to żeby była równowaga, jedna musiała być dobra, a druga niekoniecznie – niejednoznacznie. Ta dobra dla Em., że zerwała z Markiem, z którym od dziewięciu miesięcy była i ani mu, ani sobie bubele nie dała zrobić. Druga, to informacja, że jest lesbijką. Em. konstatuje – Moja głowa też już powoli staje się judenfrei, „odżydzona”, jak Berlin na pięćdziesiąte czwarte urodziny Hitlera przez Goebbelsa. Herzlichen Glüchwunsch zum Geburtstag, mein Schatz! Do tego pusta i biała od środka jak szpitalny pokój. Choć na samym dnie serca pewnie już zawsze będę ukrywał Czarną Żydówkę

Czytając książkę Hey, Jude! przypomniałam sobie powieść, którą napisał Philip RothCień pisarza i zawarte w niej DZIESIĘĆ PYTAŃ DO NATHANA ZUCKERMANA. Pomyślałam sobie, że może warto by Czarnej zadać parę kłopotliwych pytań, ale po co? Ona sama zdaje sobie sprawę, że Marek. Marek Słomiński. Nic nadzwyczajnego. Gdyby tak chociaż Słonimski. Kolejna osoba poznana w klubie! W klubie, do którego drogę wskazał mi którejś nocy zielony neon. W „Szmicie”, gdzie wszyscy non stop się tylko szmacą. I ja nie jestem od nich wcale gorsza ani lepsza. Pomysł przeprowadzki na przykład do Poznania i zaczynanie budowania od nowa nienajlepszy, bo z góry wiadomo, że budowla się rozpadnie. Coś mi mało ciekawie wygląda XXI wiek z punktu widzenia Em. i Czarnej. W ich wieku, to ja już o cho, cho, cho, a oni ciągle dojrzewają, dorastają, a życie ucieka, wsiąka z wielu brązowych i innych butelek w system pokarmowy. Obniża poziom słodyczy w organizmie, co powoduje choroby i zgorzknienie. Niby wiedzy dużo, o czym świadczy bogactwo  języka, umiejętność wyrażania nastrojów, ale…

Emilia Walczak swoją książką stara się włączyć we współczesne problemy młodych i tych, którzy tę młodość sobie przedłużają. Pamiętnik Em. i opowiadanie Czarnej ilustruje informacjami prasowymi i internetowymi.

Autorka swoją prozą potrafi wprawić czytelnika w stan rozdrażnienia i niepokoju. Zaskoczyć go swoją erudycją, bogactwem słownictwa, szczególnie tego starannie zgromadzonego w słownikach wyrazów obcych i zmusić do skorzystania z nich.

Emilia Walczak „Hey, Jude!”, Wydawnictwo FORMA i Fundacja Literatury im. Henryka Berezy, Szczecin 2015, str. 122

Jolanta Szwarc