Jerzy Borowczyk, Michał Larek „Przywracanie, wracanie. Rozmowy szczecińskie z Arturem Danielem Liskowackim”. Wydawnictwo Naukowe SCHOLAR, Warszawa i Zaułek Wydawniczy POMYŁKA, Szczecin 2014, str. 294

Kategoria: port literacki Utworzono: niedziela, 15 czerwiec 2014 Opublikowano: niedziela, 15 czerwiec 2014


Leszek Żuliński

ARTUR DEDALUS W SZCZECINIE

Ta książka jest pierwszym tomem nowej serii szczecińskiego Zaułka Wydawniczego POMYŁKA. Tytuł cyklu: „Esej. Słowo. Rozmowa”. Jak wiem, do końca roku może uda się wydać Cezaremu Sikorskiemu jeszcze trzy inne tomy tego cyklu.

Tom pierwszy mocno związany jest z bliskim POMYŁCE genius loci, czyli Szczecinem. Dwaj pracownicy naukowi Uniwersytetu Poznańskiego, Jerzy Borowczyk i Michał Larek, prowadzą wywiad-rzekę z Arturem D. Liskowackim, znanym i cenionym pisarzem średniego pokolenia.

Wywiad-rzeka to określenie, jakie w tym przypadku źle leży mi w uchu; to raczej po prostu rozmowa. Interlokutorzy Liskowackiego zachowują się bardzo powściągliwie – zadają proste pytania, wtrącają pojedyncze słówka, pozwalają bohaterowi rozmowy snuć opowieść. A on snuje. I to jak!

Liskowacki urodził się w Szczecinie w 1956 roku. Jak wielu jego rówieśników w tzw. rodzinie napływowej, bo przecież miasto to zaraz po wojnie zostało „przydzielone” Polsce, odbudowywało nie tylko swoją substancję urbanistyczną, ale i „ludzką”, w tym inteligencką, kulturalną... Dziwnie plotły się te losy. W tradycjach rodzinnych mieliśmy inną lokalność i sentymenty, a wrastaliśmy od urodzenia w inny substrat i pejzaż. Piszę „my”, bo moje korzenie też zostały w innych okolicach, a mój matecznik urodził mnie w poniemieckim miasteczku na Opolszczyźnie.

Historia w domu Artura hulała tłukła się jak nietoperz po strychu. A z drugiej strony on sam coraz bardziej świadomie i wnikliwie chciał przeniknąć stare gruzy i mury miasta, które nacierały na niego własnymi opowieściami. Całe to historyczne virement to była migracja nie tylko geograficzna, ale i kulturowa, i etyczna, i moderująca pytania o tożsamość. Po naszym pokoleniu być może długo nie będzie już następnego, które przeżyje to samo.

To pierwszy, ważny, istotny, wnikliwy wątek tej rozmowy. Drugi – to wątek rodzinny. Artur jest synem pisarza Ryszarda Liskowackiego (1932-2006) i w jego domu rodzinnym „biocenoza literacka” była czymś naturalnym. Pan Ryszard pisał i wydawał swoje kolejne książki, publikował w prasie ogólnopolskiej, szefował ważnym tytułom i organom kultury szczecińskiej. Ja sam dobrze pamiętam czasy, gdy jego nazwisko było popularne i nawet miałem okazję go poznać. Dopiero jednak z opowieści Artura dowiedziałem się, jak karkołomnie toczyło się życie jego Ojca, jak bardzo boleśnie dźwigał on w sobie przejścia wojenne, jak w dekadach lat 60-80-tych starał się nie zadzierać z władzą i jak bardzo się jej narażał. Jego „szczecińska pozycja” była o wiele bardziej skomplikowana niż „ogólnopolska”; ta ostatnia rekompensata niestety nie do końca równoważyła ponoszone koszty, co dla każdego pisarza jest trudne do zniesienia. Oto ciekawy wyimek konstatacji Artura: To chyba w tym właśnie czasie ojciec stał się w swoim pisarstwie wielkim admiratorem klęski  – jako życiowego katharsis, takiej paradoksalnej nagrody, za którą idzie oczyszczenie, uporządkowanie rachunków z losem, etyczne piękno...

Trzeba przyznać, że Ryszard Liskowacki nie dał się jednoznacznie zaszufladkować. Do lat 70. był „komunistą” w wersji „soft” i przede wszystkim obrońcą prawdziwej prawdy historycznej, w latach 80. i 90. nie przeszedł na stronę Solidarności, ale też nie dawał ówczesnej władzy oportunistycznej daniny. W sporej mierze dla każdej ze stron był niewygodny. Płacił za to oczywistą wtedy cenę. Największą było zapewne przyśpieszenie etapu własnej „schyłkowości”, co ponaglała też choroba.

Relacje Syna i Ojca same w sobie są tu pasjonującą opowieścią, którą na różny sposób można uniwersalizować w planie generacyjnym, historycznym, prywatnym. Tu na dodatek mamy do czynienia z czymś w rodzaju „przekazania pałeczki”, co zdarza się nieczęsto. Na szczęście Pan Ryszard miał jeszcze okazję i czas być dumnym ze swego syna, a syn ma okazję opowiedzieć nam o sprawach i problemach, które być może zniknęłyby bez śladu, gdyby nie wystąpił ten osobliwy syndrom rodzinny. W ogóle relacje rodzinne opisane w tej książce to osobna sprawa – czuła, wrażliwa, pouczająca, poruszająca szczerością... Cały ten biografizm znajduje tu odniesienia do konkretnych książek ojca i syna. Tam jego tropy, ślady, echa. Tym samym Liskowacki dał czytelnikom, krytykom, magistrantom i doktorantom szlak interpretacyjny. Może nie najistotniejszy, ale wskazujący na „życiopisanie”, na dalece posuniętą nieabstrakcyjność fabuł. Ten splot fikcji i prawdy zapewne czyni twórczość Liskowackiego tak osobliwą.

Artur „przy okazji” pisze historię Szczecina kulturalnego. Właśnie czytam książkę Piotra Michałowskiego o Szczecinie literackim i odkrywam w tych obu relacjach sprawy, o jakich nie miałem pojęcia.

Kolejny rozdział tej książki nosi tytuł "Czy Szczecin w ogóle istnieje"? I kolejne osobliwe wyznania. Liskowacki jest wrośnięty w to miasto jak dąb Bartek w glebę, a równocześnie wyznaje swoje zmęczenie tym zeszczecinnieniem. Mówi: Historia Szczecina to nie jest ciągłość. To dramatyczne, straszliwe zerwanie. Ciągłości nie było ani przed laty, w PRL, bo jej wtedy być nie mogło, ani teraz jej nie ma, kiedy już by mogła być. Bo to by było political correct. Owszem, udajemy, że ona istnieje. Nie, nie ma jej. My jesteśmy tu barbarzyńcami, co należy rozumieć jako przeciwieństwo zadomowienia. Takie „miasta odzyskane” nie oferują ludziom myślącym komfortu tożsamości; myślenie historiozoficzne to zakłóca. Neofityzm zwycięzców. Innymi słowy, Liskowacki broni prawdy historycznej i wyraża zniesmaczenie jej ideologicznym retuszowaniem. To wciąż rozumowanie w Polsce niezrozumiałe; jesteśmy na nie niegotowi. Rozziew między Historią a historią to jeden z leitmotivów tej książki.

Szczecin jest palimpsestem historii i kultur. Jest patchworkiem. Chciałem tego dotknąć. Nazwać jakoś tę przestrzeń i tę rywalizację teraźniejszości z przeszłością. Mitu z mitem – pisze Liskowacki. Już po Ulicach Szczecina (1995) i słynnej Eine kleine (2000) było wiadomym, że „szczecińskość” Liskowackiego nie jest czymś „przy okazji”. Nawiasem mówiąc, w roku 2002 Liskowacki wydał książkę Pożegnanie miasta i inne szkice z pamięci. Pisałem z niej wtedy recenzję, której dałem tytuł "Dedalius w Szczecinie". W tej recenzji niemal ten tytuł powtarzam – to skojarzenie jest mi wciąż bliskie.

Mijają lata i Artur brnie nadal w zaułki miasta i historii. Cymes jednak nie tyle w „ukochaniu miasta”, co w wyłapywaniu głosu jego milczących kamieni, które potem budują naszą tożsamość (czasami prawdziwą aż do bólu, czasami zafałszowaną). Naszą „lokalizację egzystencjalną” i „topografię aksjologiczną”. Liskowacki opowiadając miasto, opowiada coś wiele więcej. Nie przechodzi też mimo nowej historii, pisząc na przykład o wydarzeniach Grudnia 1970. Stara się widoki z lat dzieciństwa konfrontować z późniejszą, dojrzałą świadomością. Cała ta „architektura” oscyluje między fasadami zabytkowych kamieniczek a pejzażami dorosłego odnajdywania się w czasie i przestrzeni. Zaś topos miasta wiedzie dialog z toposem egzystencji, i na odwrót. Ciekaw jest też w całym tekście splot realizmu z intelektualizmem. Ech, pod tym względem wywody Liskowackiego są wspaniałym koncertem.

Nie chcę już brnąć w dalsze streszczanie tej książki. Wciąż momentami mam wrażenie, że coś Liskowackiego łączy z Joyce’owskim Dedalusem, a Szczecin – z Dublinem. Podobieństwa niby żadne, ale magia wrośnięcia w miasto porównywalna. Tylko pamiętajmy, że historia Dublina przy historii Szczecina to mały pikuś.

Książka jest świeżutka, a ciekaw jestem, jak będzie komentowana w Szczecinie. Nie wykluczone, że Liskowacki przysporzy sobie nią wrogów, i to tych „patriotycznych”, celujących w „fundamentalnie arcypolskiej” argumentacji. Ta książka to jednak słup milowy w metodyce wmyśliwania się w Historię. Ta książka to krzyk miłości do rodzinnego miasta, który jednak może nie być przez wszystkich zrozumiany. Bowiem wciąż myślimy schematami, które nasz „patriotyzm” spłaszczają, jak robi to walec wbijający w ziemię kamyki będące kruszcem i prawdą tej ziemi. Arturze, jesteś synem swego Ojca z krwi i kości; to mi się w Tobie podoba!

Na koniec pochwala dla POMYŁKI – co zwykłe dla tej oficyny, książka została wydana w standardzie luksusowym. Nieszablonowy skład, typografia i masa zdjęć „z realu” które pomagają nam wsiąkać w to, co Artur Liskowacki opowiada. Bo on nie tylko opowiada – on także pokazuje.

Jerzy Borowczyk, Michał Larek „Przywracanie, wracanie. Rozmowy szczecińskie z Arturem Danielem Liskowackim”. Wydawnictwo Naukowe SCHOLAR, Warszawa i Zaułek Wydawniczy POMYŁKA, Szczecin 2014, str. 294

Leszek Żuliński

 

 

Przeczytaj też na naszym portalu opowiadania A.D. Liskowackiego (dział "proza"), a także recenzje jego zbiorów poetyckich To wszystko (2006), Po sobie (2010), Elegijki (2013), jak również książek prozatorskich: Mariasz (2007), Eine kleine (wyd. II - 2009), Capcarap (2008), Scerco (2011), Murzynek B. (2011), Kronika powrotu (2012) - w "porcie literackim"