Rozmowa, Śnienie słów, Tomas Transtromer rozgrywa partię, Prace kuchenne, Śnieg, Nieodbyty wywiad z kustoszem - i inne wiersze

Kategoria: poezja Opublikowano: czwartek, 15 październik 2015


Bogdan Jaremin


ROZMOWA

wiesz – mówi W.K. - poezja

to głośne rośnięcie obowiązku

chwila, kiedy rodzi się wiersz,

próbując objąć całość świata

jest obietnicą drzewa w tobie

daną za darmo, no, prawie

nie warto się targować o cenę

ani resztę, zresztą nie ma z kim

rośnij, wypełniaj szczeliny ciszy

sprawdź, czy coś się nam należy

prócz daru cienia, radości światła

przy ziemi, nisko i coraz wyżej

 

 

 

Miłoszowi

między tym co się wie, tym co się wyjawia

ŚNIENIE SŁÓW

to pewne, coś powiedział o życiu

jak jesion w niepojętym dialekcie

światła i cienia, nieprzekładalna

muzyka litewskich dębów, miękki

obłok wolny od granic i etniczności

lub krzemień, skryty i twardy

 

uderzył mnie mową świtania

była w tym dostępna niecałość

 

ogrody snu, długie, leniwe włosy słońca

jasność bez brzegu, zaloty kosów na trawie

nieostre widzenie winy i powinności

powrót do widzialnego morza dobra

- spróbuj to przetłumaczyć na radość

- powiedziałem beztrosko

 

nie odpowiedział, zajęty obowiązkiem

śnienia słów, które ocalają

 

była w tym czułość dyskrecji

wolność wyboru tego, co się wyjawia

 

 

 

„…tak to Drzemiący we mnie,

połączył się sekretnie z tym…”

T.T., ***, Pieśń, wyd. a5, 2012,36)

 

TOMAS TRANSTROMER ROZGRYWA PARTIĘ

Scena z pieczęcią Bergmana.

Skaliste wybrzeże, fale wracają

z południowej krucjaty, runy chmur

zapowiadają nieuchronny upadek,

niespokojne komentarze mew.

Brzozy milczą z przyzwyczajenia.

Krótkie lato, pled na kolanach.

Na ogrodowej planszy T.T rozgrywa

partię szachów. Żona czyta z warg

długą wędrówkę mowy. Śmierć wykonała

ostatni ruch. Król poezji stracił pionki słów.

Z beczelnym uśmieszkiem zasłania się

drzemką jak zuchwałą roszadą wieży.

Zaczyna padać chłodny deszcz.

Trzeba przerwać. Nie da się osłonić

życia. W końcu to sny przechowują nas

w najlepszej kondycji. Poezja?

Połowiczność, niecałość partii…

Ani wygrana, ani przegrana. Czarna królowa

już wie, że to nie ona ogłosi triumf.

Co najwyżej remis dnia i nocy.

 

 

 

inspirowany instalacją Julity Wójcik w Zachęcie

PRACE KUCHENNE

zaplecze kuchni to moje miejsce, rzadko kto tu zagląda

taboret, blat, kosz na odpady mogą poświadczyć

mówią na mnie Julka, sprawne ręce, bystry wzrok,

to wszystko, czego ode mnie oczekują, czasem gadam

sama ze sobą, próbuję językiem smak, gładkość, opór

groch, fasola, cebula, zawsze jest coś do łuskania

powierzchnia, ani pozór twardości nie zwiodą mnie

odrzucam mdłe, zwiędnięte, ziemniak z plamką gnicia

cieszy mnie błysk noża, gdy dobieram się do jędrnego

środka - to moje zadanie, trzymam się tej roboty

kiedyś słyszałam, jak szef mówił o jakiejś metaforze

- jeszcze jej nie łuskałam w życiu, chyba dałabym radę

 

 

 

z W.G. Sebalda

ŚNIEG

cieżki, mokry śnieg

padał przez całą noc

wyszedł bez rękawiczek

śnieg, który ugryzł go w rękę

uświadamiał mu

że sam sobie winien

 

świat musi kąsać dłoń

która w milczeniu

dopuszcza chłód do serca

pozwala, by ciepło

nieroztropnie wymknęło się

poza ludzkie wnętrze

 

niech śnieg i sople

topnieją w jasności poranka

na podjeździe z betonu

 

 

 

Jagience i Wojtkowi K.

NIEODBYTY WYWIAD Z KUSTOSZEM

może dziś zachwyciłby się jaskrem sputnika

w czarnym wazonie nieba?, Hermenegilda

wystąpiłaby w tańcu z gwiazdami?-  a gęś

malowana na zielono wzbudziłaby sprzeciw

ekologów? może sąd skierowałby go

na odwyk od poezji, lub do prac publicznych

za obrazę majestatu Najjaśniejszej, za hejt

na Facebooku, że: karabin jest narzędziem szatana?

czy dlatego wolałby nie wracać?-.

może wierzy, że życie jest mydlaną bańką

a on zamknięty w niej na wieczność z Natalią?

 

portal LM, październik 2015





SPRZEDAWCA ZACHWALA POEZJĘ UŻYWANĄ

 

to nic, że ślady użycia, nawet wielokrotnego

to znaczy, że materiał niezniszczalny

kolory ciągle trwałe, a kosztuje niewiele

nie wymaga nicowania, przeróbki

pasuje na każdy wymiar, pamięć i nastrój

stosowna na plażę, smutek, roztopy i chłód

możesz pożyczyć, zatrzymać na własność

albo odsprzedać bez reglamentacji

zachęcam, zachęcam, starczy dla każdego

wejdźcie, kupujcie, łączcie się

ubodzy wszystkich second-hand’ów słów

 

 

 

 

 

PRZYGLĄDAJ SIĘ SŁOWOM

 

przyglądaj się im uważnie

swobodne, dotykają świat językiem

bez dystansu, głośno, szczęśliwe

istnieniem bez czasu, jak dzieci

wezwane cichną, niespokojne.

- co każesz? czemu przerwałeś zabawę?

tylko udajemy dobro i zło, prawdę i nagość

 

nie wskazuj żadnego, które kochasz

czyż jest w nich dość miłości

skoro równie łatwo otaczają ciebie,

co porzucają bez wyrzutu? - jeśli powrócą

marnotrawne, będą inne,  skruszone?

dorosłe? do autonomii? wolności? zdrady?

do przejścia na stronę papieru?

 

 


W USTACH KOCHANKÓW

 

jakże głośno wyznają bliskość, oddanie, nierozłączność

a słowa podtrzymują nad nimi kamienne sklepienia snu

wędrowcy mowy rozniecają gwiazdy, otwierają zamki

odwracają bieg strumienia i rozrzucają popioły nocy

lecz już rosną w nich podziemne pałace mroku, kolumny

ciszy i gaśnie krótki błysk, o świcie ruszą dalej, milcząc

pojedynczo, a jasność nigdy tak daleka

 

 

 

NOLI ME TANGERE

 

powiem krótko, nie niszcz

nie przeszkadzaj

zasłaniasz mi światło

świat wymaga skupienia

rozwiązaniem soczewka

najważniejsze być praktycznym

sprawdzać boskość kuli

pole równobocznego trójkąta

nie rozszczepiać promienia

dobra, prawdy, wiary

solarne ciepło ma przyszłość

 

 

 

Joannie

KAMYK

 

uczyć się cierpliwie

z kamykiem w ustach

szorstkim, chropawym

językiem brzegu

mówić o miłości

tak jak morze

które wygładza twardość

i przezwycięża szum


 

portal LM, luty 2016

 

 

 

Z cyklu "My chmury"



*

Skąd płyniemy?- z głębi, z kiedyś, znad stepu, ostre jak tatarski
półksiężyc, rozmyte z lisią czapą, zawieszone nad połoniną
jak ikonostas Łanczyna, splecione z sobą jak szara sierść
kilimów Halicza, wytrwałe jak huculskie koniki w Worochcie
i my, osiadłe, rozparte jak wielkanocne baby cerkwi w Kozinie
oswojone, dumne miastowe: lwowskie, morawieckie, przemyskie
chmara chmur: Iwan, Maryjka, Stepan, Andrij, Sofia, Anna
Michał. Jan, Lubomira, Laryssa, płyniemy przed i za tobą, ławice
rój greko- i rzymsko-katolickich dusz, uniwersum, cymelia nasze



*
Pławią się chmury w bystrzach Sanu
klęka w rozmarynach, czosnkach, tymiankach Rajskiego
pochmurna Praskowia, kołyszą nad ogrodami dobrotliwe
obłoki kornetów wizytek Anieli, Agnieszki
ścierka kucharki Marty, nad talerzami, popędliwa, burzowa
niosą pogodę stateczne, świetliste chmury
ich porannych modłów
bym nie doznał gradu, wojny
ni złego


*
Przetrącony unicki krzyż na Hrabie
nad Sanem wielka chmura szpaków, złamany klucz bocianów
w zamku lata, wschodzi słońce, wszystko położone na jednej szali
- ile waży życie? –  pytam mamy
strząsa krople deszczu z włosów, z rzęs, może łzy?-
niebo nie jest wagą – mówi - nie odważy się
płakać za nas, sam zdecydujesz, co zabrać na drogę
jaki wymiar nadasz dolinie, rzece
jesteś tylko jednym z jej ludzkich dopływów



*
Pytam w pierwszych słowach listu, co z wami?
rodzice, ciotki, kuzyni, sąsiedzi, gromado, chmury
chmuro Zhorlakiewcz nad Kołymą, białośnieżna, mroźna
chmuro Stepan szukająca diamentów Obu i Jeniseju
chmury Maryjka i Olga głodujące na czarnoziemach Ukrainy
chmuro Morawiecki ponad kratami lwowskiego więzienia
chmuro Oleśnicki w ucieczce przez ocean i kontynenty
chmury rozwłóczone, wygnane, prze-ojczyste, módlcie się
za mną, jako i ja za was, w pierwszych słowach listu

 

*

Ułóż te krople, błyski, powidoki, szczątki
na ziemi, na dywanie, na stole, w albumie nieba
przetasuj cienie, uporządkuj na kartce
zapisz w snach i wspak imiona sepii
zwolnij z rygorów jasności, sens
mowy chmur odkrywany jest powoli
jak nocny puls, pukanie o dach, deszcz
potrzebny wszystkiemu, co żyje; raz wywołane, rośnie
płowieje, odchodzi na drugi krąg istnienia, powraca



*
Prężą się mięśnie bieszczadzkich chmur
ocierają sierść o wzgórza
jak leniwe koty w Rajskiem
ich skradanie, dalekie pomruki
zdradzają drapieżnika
krwiste krople błyskawic
kapią im z wąsów
w bukach, jesionach, w majowym klonie
drżą pisklęta liści i wojny

 

portal LM, październik 2016

 

 

 

WARGA

Na ulicy Bielańskiej w Elblągu

przy minus dziesięć, przed witryną

księgarni, dukając nieznane tytuły

niedostępnych książek, przymarzłem

do metalowej poręczy. Nie mogłem się

oderwać, przywarłem do literatury.

Trzymała mocno. Warga krwawiła.

Przenikliwy ból, odsłonięta powierzchnia.

Za plecami kroki przechodniów, zgrzyt

tramwaju. Przez lata, czytając, pisząc

zagryzam usta. Czuję słony smak krwi,

mróz niespełnienia, ciepło pożądania.

Ukryta pod nabłonkiem cena pochwycenia.

Zamrożona iskra w chłodni słowa

 

 

 

 

TAJNE KOMPLETY

Zamknięci w starym szkolnym warsztacie stolarskim,

na tajnych kompletach palenia szluga i picia z flaszki,

zgłębialiśmy sztukę trwania w konspiracji. Nie byliśmy

pilni. Rozpraszały nas śmieszki i warkocze dziewczyn,

odgłosy futbolu na boisku, strach przed wykryciem.

Różnice między egzystencją a istnieniem zdawały się

niewielkie. Kiedy pod wieczór wyszliśmy w ciszę,

za drzwiami leżał stary woźny, już chłodny,

z dzwonkiem w ręku. Nie użył go. Pewnie o życiu

wiedział wszystko. Mieliśmy czas na zatarcie śladów.

Tak dotarliśmy do tajemnicy porozumienia ze zmarłymi.

 

 

 

COŚ NAJWIĘKSZEGO

Coś większego niż śmierć? Dłuższego od życia?

W liceum spieraliśmy się o takie głupstwa pijąc wino

Mistella. Kojarzone z mistyką. Z Zygfrydem D.- „Dudkiem”

i Ryszardem J., zwanym „Lwie Serce, a Barania Głowa”

oraz Andrzejem K, bezbarwnym kujonem, bez ksywy.

Przy płocie porównywaliśmy, który ma większego.

Nieuchronna korekta przyjaźni. Zyga, ministrant utonął

po zakładzie, kto pierwszy przepłynie na drugi brzeg.

Jędrek powiesił się po udowodnieniu plagiatu doktoratu.

Rysiu zastrzelony przez snajpera podczas misji w Iraku.

Powolna przecena. Tak zostałem największym żyjącym

poetą z ulicy K. Bez rozstrzygania. Na chuj te spory.

 

 

 

LEKCJA FRANCUSKIEGO

Czy się potrafisz od tego powstrzymać?

- pytała nauczycielka francuskiego.

Pochylona nad kartką

sprawdzała błędy w moim devoir.

Mylisz czasy, osoby, rodzaj…

- ale chyba nie płeć, myślę

zachwycony własnym językiem.

Jej złoty meszek na karku

przypominał suchy garrique

( pisownia bez błędu!)

Prowansji, skąd pochodziła.

Czerwone poziomki poprawek

kropelki potu smakowały wybornie.

Smakowe kubki języka szalały.

Żarłocznie robiłem coraz więcej błędów

w pomieszaniu składni i pożądania.

Klasyczny błąd młodości.

 

 

 

TRANS

To płynne przejście

od konkretu do symbolu,

od wyboru do konieczności,

od ojczyzny na emigrację.

W 1983 na m/s Chrobry płynąłem

przez Atlantyk ku Południowej Ameryce.

Ocean niespokojny jak mowa

odmawiał w transie modlitwę za tych,

którzy uciekają, by ocalić język.

Tylko on jest wolny?

Nie zostałem.

 

W 1981  pogłębiając studnię

w Wycinkach na Kociewiu

(obniżały się wody gruntowe),

musiałem najpewniej zgubić

zegarek, ofiarowany kiedyś

przez stryja Romana.

Wodoszczelny, srebrny Atlantic

z zatrzymaną wskazówką rdzewiał,

cierpliwie czekał na mój wybór.

Dopadł mnie w 1989, odnaleziony

przy czyszczeniu dna. Ta ufność

że wybiera nas język. Zostałem.

Wolny?

 

Bogdan Jaremin

 

portal LM, luty 2017

 

 

Przeczytaj też w „porcie literackim” naszego portalu recenzje zbiorów poetyckich B. Jaremina Treny lipca (2013) oraz Pracownia czasu (2015) – pióra Jolanty Szwarc, a także jego esej „Podróże przed-sycylijskie” w dziale „eseje i szkice”