O Alicji Iwańskiej

Kategoria: pisarze nieobecni, książki zapomniane Opublikowano: czwartek, 01 grudzień 2011


Aneta D. Jadowska


TŁUMACZKA ŚWIATA – ALICJI IWAŃSKIEJ ŻYWOT NIEPOKORNY

Ilekroć myślę o kolejach życia Alicji Iwańskiej, przypomina mi się ludowe przekleństwo, którego nie rozumiałam jako dziecko. „Obyś żył w ciekawych czasach”. Wtedy wydawało mi się to szczytem marzeń, jednak ciekawe życie w ciekawych czasach to nieuchronna zapowiedź kłopotów i perturbacji. Iwańska doświadczyła tego na własnej skórze. Pozostawiła po sobie szereg książek (powieści i prac naukowych) i pamiętnik – zapis burzliwych kolei jej losów. Dziś jednak mało kto o niej słyszał, niewielu czytelników zna jej twórczość. Niezasłużenie, pozostaje zapomnianą (film „Generał”, w którym postać na niej wzorowaną odgrywała Marieta Żukowska, niewiele zmienił, pozostawił raczej niedosyt, bo młoda poetka i łączniczka przywołana była przelotnie, na marginesie wielkiej historii  zamachu na Sikorskiego i II Wojny Światowej). Nie jest to jednak sytuacja nieodwracalna. Opowieść ożywia pamięć, pozostaje mi więc snuć opowieść o Alicji Iwańskiej.

Przyszła na świat w ziemiańskiej rodzinie w 1918 roku, na zawsze zapamiętała zdanie babci, że bycie równolatką Niepodległej to wielka odpowiedzialność. Rodzina ojca do niedawna była kresowym rodem z wielkimi majątkami, jednak rewolucja i niepokoje na Ukrainie skłoniły przezornego dziadka, Augusta Iwańskiego, do kupna majątku Gardzienice pod Lublinem. Niepokoje na wsi dotarły i tam, więc wkrótce sprzedano to co zostało z Gardzienic i rodzina ruszyła dalej na zachód, w poznańskie, i osiedliła się w Mikorzynie. Wydarzenia te rozegrały się jeszcze w niemowlęctwie Alicji, nie mogła ich więc pamiętać, jednak zapośredniczona pamięć rodzinna odkładała się w niej i tułactwo, jakiego doznawali jej najbliżsi, miało utwierdzić ją w przekonaniu, że taki tułaczy los i bezdomność są jej pisane. Całe jej dorosłe życie zdawało się potwierdzać jej przypuszczenia.

Zawsze czuła się bardziej związana z rodziną ojca. Patrioci, miłośnicy muzyki i literatury, reprezentanci formacji określanej jako Kresowiacy: niepokorni, niekonwencjonalni, odważni aż do granic rozsądku. Dziadek, powstaniec i sybirak, był wyjątkową postacią z dzieciństwa przyszłej pisarki. Poznańska rodzina jej matki była kontrastowa: mieszczańska, uporządkowana, stateczna, co zdawało się wyostrzać niepokorny charakter Iwańskich. Choć dzieciństwo i młodość upłynęły dziewczynie w rodzinnych stronach matki i w otoczeniu jej krewnych, to jednak Alicja zawsze identyfikowała się z niespokojnym, kresowym dziedzictwem.
Małżeństwo Jana Iwańskiego z młodszą o 19 lat Stanisławą, Stachną, Miłkowską budziło w jej rodzinie pewne kontrowersje. Problemem była nie tylko różnica wieku, która w tamtych czasach nie była niczym dziwnym, ale fakt, że było to trzecie małżeństwo Jana, który raz został wdowcem a z drugą żoną wziął rozwód. By wziąć legalny ślub przeniósł się pod skrzydła innego wyznania, choć po prawdzie był agnostykiem (ślubów cywilnych w dwudziestoleciu nie było). Jan był lekkoduchem, trochę poetą, lubiącym się otaczać bohemą, pełen fantazji, miał słabość do kobiet, wystawnego życia, często ponad stan, i do zatargów z klerem – te ostatnie doprowadziły do licznych i trwających latami procesów, a w konsekwencji zmusiły rodzinę do przeprowadzki, do mniejszego od mikorzyńskiego majątku Rzetnia. Utrata, tym razem znanego i pamiętanego przez Alicję domu dzieciństwa. Stachna, mimo doskonałego, klasztornego wychowania, nie miała w sobie wiele poznańskiej praktyczności  – poetka i tłumaczka (m.in. Rilkego) żyła w oderwaniu od spraw codziennych. W ich domu zbierali się artyści, w tym Skamandryci, z kuzynem Jana, Jarosławem Iwaszkiewiczem na czele. Kiedy mała Alicja zaczęła przejawiać zainteresowanie literaturą, spotkała się z życzliwym zainteresowaniem i wsparciem rodziców. Tata zabrał ją do Juliana Tuwima, by ten ocenił pierwociny literackie Alicji i dał jej wskazówki pomocne dla dalszego rozwoju talentu. Pierwszymi wierszami debiutowała w 1935 w „Okolicy Poetów”. Wkrótce drukowała wiersze w awangardowych pismach literackich, „Akcji Literackiej” i „Kamenie”.

 Poznańskie gimnazjum generałowej Zamoyskiej, do którego ją posłano, okazało się zbyt konwencjonalne, a nacisk na dyscyplinę i religijność burzył krew niepokornej uczennicy. Rodzice zgodzili się, że najwłaściwsze będzie przeniesienie dziewczynki do Warszawy, gdzie ukończyła znakomite liberalne gimnazjum Posselt-Szachtmajerowej, zwane gimnazjum sanacyjnym, jako że wśród uczennic liczne były córki ministrów sanacyjnego rządu, a Alicji koleżanką z ławki szkolnej była Wanda Piłsudska, nazywana Pestką. Po maturze Iwańska zdecydowała się na studiowanie filozofii ścisłej na Uniwersytecie Warszawskim, uznając, że będzie to najlepsze dla jej literackiego rozwoju. Studia rozpoczęła w 1936 roku, jej opiekunem i promotorem był profesor Kotarbiński, popierający jej pozytywistyczne, anty-mistyczne i ściśle naukowe podejście do filozofii. Młodą dziewczynę fascynowała logika i filozofia ścisła.

Na studiach poznała Jana Gralewskiego (w filmie „Generał” w tej roli Tomasz Sobczak), błyskotliwego podopiecznego profesora Tatarkiewicza, zajmującego się estetyką i piszącego o sztukach pięknych. Początkowo ich relacje były oficjalne, dopiero wyjazd z Warszawy – ona jechała do Brukseli, by tam zbierać materiały do magisterium o francuskim filozofie J. M. Guyau, on na stypendium do Paryża – i godziny przegadane w pociągu, pozwoliły im się zbliżyć i zaprzyjaźnić. Żadne z nich nie przewidziało wtedy, że spotkają się ponownie i połączy ich coś więcej niż przyjaźń czy spory filozoficzne. Spotkali się ponownie w wojennej Warszawie w 1940 roku, wiosną. Wtedy rozpoczął się ich tajny romans. Oboje zaangażowani już w konspirację AK boleśnie odczuwali to, że dla Firmy (jak ją nazywali) jako jednostki byli zupełnie nieistotni, wymagano od nich bezwzględnego posłuszeństwa, poświęcenia i oddania. Tajność ich związku, a z czasem małżeństwa, ustalała granicę prywatności, nieprzekraczalną dla nikogo z zewnątrz. Gralewski był największą miłością życia Iwańskiej (pozostającej konsekwentnie przy panieńskim nazwisku), a jego śmierć w katastrofie Gibraltarskiej, jako przypadkowego pasażera feralnego lotu Liberatora, była jej osobistą tragedią, tym większą, że poinformowano ją o tym dopiero pół roku po wypadku, pozwalając, by przez te miesiące umierała z niepokoju o losy męża.

Czas wojny był dla Alicji czasem niezwykłej intensywności zdarzeń i emocji. Pracowała w wywiadzie, jej wykształcenie logiczne pozwalało jej sporządzać „mapy powiązań”, znała całą sieć informatorów i agentów, co umożliwiało jej wskazywanie dróg, jakimi można docierać do potrzebnych osób. W skrytce pod podłogą jej pokoiku znajdowały się archiwa AK. W czasie Powstania Warszawskiego była łączniczką, z przyjaciółką, Wandą Namysłowską, kurierowały na trasie Warszawa – Piotrków Trybunalski – Częstochowa – Kraków. W Stawisku, gdzie spędziły kilka nocy, dochodząc do siebie po trudach wyprawy, przetrwała o nich pamięć, nazywano je Czarną i Białą Matą Hari (Iwańska była bardzo jasną blondynką, Wanda miała urodę Cyganki). Były wygłodzone, zawszone, ale szczęśliwe, bo nie skazane na bezczynność, której nie znosiły.

Po zakończeniu wojny walka dla Iwańskiej się nie skończyła. Zaangażowała się w podziemną opozycję antykomunistyczną. Właśnie z tego powodu w 1948 roku musiała uciekać z Polski – kilka osób z Organizacji wpadło w ręce wroga, zaczęła się fala aresztowań, Alicja, która znała dobrze całą siatkę wywiadowczą, była zagrożona. Jej zwierzchnicy nakazali jej wyjazd. Miała za granicą przeczekać procesy i aresztowania, nie narażać siebie i organizacji. Bała się przekroczyć zieloną granicę. Jedynym legalnym i dostępnym jej sposobem wyjazdu było zdobycie zaświadczenia o stypendium w USA, dostarczonym jej przez wuja, pracującego w UNRRA, i wypłynięcie do Ameryki. Była przekonana, że wróci, najpóźniej za rok czy dwa. Nie przewidziała, że spędzi tam 38 lat.
Przybywając do Stanów Zjednoczonych, nie była jedną z wyznawczyń mitu Ameryki, nie był ten kraj jej Ziemią Obiecaną i nie chciała w nim pozostać. Szybko jednak okazało się, że nie może go opuścić – nie miała dokumentów, paszportu, wizy. Nie chciała występować o azyl, bo to odcięłoby jej drogę powrotną do Polski. Starała się wykorzystać czas, jaki miała spędzić w USA jak najlepiej, dla siebie i dla ojczyzny. Podjęła studia doktoranckie w Columbii na wydziale socjologicznym, zmagając się z tragicznie złą angielszczyzną, brakiem środków do życia, samotnością i tęsknotą za pozostawionymi w kraju bliskimi. Ameryka ją odpychała, ideologicznie i estetycznie. Rasizm, dyskryminacja ze względu na pochodzenie czy płeć, natrętny materializm, bezideowość, pozory demokracji i unifikacja, redukcja wszelkiej oryginalności i indywidualizmu sprawiały, że nigdy nie poczuła się w Ameryce jak u siebie. Powoli pięła się po szczebelkach naukowej kariery, blisko dekadę zajęło jej przygotowanie i obronienie pracy o polskich inteligentach w nazistowskich obozach koncentracyjnych i na emigracji w USA – wywołała spore poruszenie w świecie akademickim udowadniając tezę, że porównując dwie sytuacje graniczne, obóz i emigrację w USA, to ta druga była szczególnie destrukcyjna dla systemu wartości badanych, dla ich godności i stabilności emocjonalnej. Badania te współgrały z jej własnymi doświadczeniami. Była w niej wciąż obecna tęsknota za czasem wojny, intensywności, jaką niosła i prostoty – dobro i zło określone ostro, powinności oczywiste. Pierwsze 10 lat w USA były zmaganiem niemal ponad jej siły, balansowanie na granicy głodu, uparte trwanie przy własnym systemie wartości, opór wobec infantylizującego systemu szkolnictwa i biurokracji. Dostawszy ostrzeżenie od dawnych znajomych z szeregów AK musiała podjąć niełatwą decyzję o wystąpienie o azyl polityczny – jej nazwisko wypłynęło w czasie śledztw, była już na liście osób poszukiwanych, powrót do kraju  byłby wyrokiem śmierci dla niej i prawdopodobnie – dla wielu jej przyjaciół z Firmy.
 
Przesłuchania w sprawie azylu ciągnęły się latami, w tym czasie nie miała prawa opuszczać USA. Dopiero po ostatecznej weryfikacji i przyznaniu jej azylu dowiedziała się dlaczego Urząd Imigracyjny i FBI były wobec niej tak nieufne – w teczce na swój temat znalazła szereg anonimów, oskarżających ją o współpracę z komunistami, o bycie agentką SB, o kontakty z ambasadą PRL-u. Oskarżenia takie, rzucane pod jej adresem, w dobie rozpędzonej krucjaty senatora McCarthy’ego mogły kosztować ją życie. Mimo zawirowań z jej statusem prawnym nie przestała pracować. Przez rok prowadziła badania wśród amerykańskich farmerów. Na dwa lata trafiła pod skrzydła projektu Margaret Mead. Pracowała na uniwersytetach w Chicago i Columbii, a także, co świadczyło o pewnej brawurze i niepoddawaniu się normom panującym w USA, na dwóch czarnych uniwersytetach na Południu – wciąż jeszcze uznającym segregację rasową. Na Uniwersytecie w Atlancie czuła się znakomicie, angażowała się w walkę z segregacją rasową, doświadczała upragnionego włączenia we wspólnotę. Zainspirowała ją data powstania rasistowskiej konstytucji stanowej (rok 1933), która jej, jako Europejce kojarzyła się przede wszystkim z dojściem do władzy Hitlera. Zastanawiała się nad zbieżnością nastrojów historycznych w tak odległych miejscach. Refleksja ta legła u podstaw programu seminarium, jakie zaproponowała studentom z Atlanty, pt. „Katastrofy społeczne”, na którym przedstawiała takie zagadnienia, jak niemieckie kacety, rosyjskie łagry, prześladowania polityczne, religijne i rasowe w XX wieku, a wszystko na tle rasizmu na Południu USA. Środowisko akademickie szybko ją zaakceptowało, jej seminaria stały się dość popularne, nie tylko wśród studentów. Zapraszano ją z wykładami i odczytami na inne wydziały, do radia, na zebrania miejscowych organizacji. Opowiadała im o ONZ, humorze okupowanej Warszawy, Armii Krajowej, kacetach i łagrach, otwierając słuchaczy na zwykle nową dla nich problematykę i, jednocześnie, podtrzymując swoją więź z Polską. Po wygaśnięciu jej kontraktu z Atlantą, przyjęła ofertę z Talladega College z Alabamy. To była jednak zupełnie inna rzeczywistość. Tu wciąż płonęły krzyże Ku-Klux-Klanu, mieszkańcy kampusu (w tym Alicja) mieli całkowity zakaz kontaktu z mieszkańcami białego miasta. Na dodatek w miasteczku akademickim szerzyła się propaganda Sowieckiej Ameryki. Iwańska widziała metody działania komunistów na własne oczy, straciła z ich rąk bliskich a sama musiała przed nimi uciekać z kraju – nie zamierzała przyglądać się bezczynnie okłamywaniu młodzieży, wmawianiu im, że ustrój komunistyczny rozwiązałby wszelkie ich kłopoty, a partia komunistyczna jest świetlaną przyszłością Ameryki.
 
Po kilku miesiącach została zwolniona – jako ateistka, nie kryjąca się z tym, nie mogła liczyć na poparcie władz skrajnie religijnej uczelni. Kroplą, która przeważyła, było wprowadzenie na listę lektur „obrazoburczej” książki Malinowskiego, „Magia, nauka i religia” – już samo zestawienie w jednym zdaniu słów „magia” i „religia” było dla społeczności zgromadzonej w Zjednoczonym Kościele Chrystusowym nie do przyjęcia. Rozwiązano z nią umowę, pozostała jednak w Alabamie do czerwca 1954 roku. Była więc na murzyńskim południu w najgorętszym czasie – 17 maja 1954 roku Sąd Najwyższy w Waszyngtonie jednogłośnie zdelegalizował segregację rasową w południowych stanach.
 
 Wróciła do Chicago, gdzie zyskała wcześniej kilku przyjaciół, gotowych wybawić ją od bezrobocia i widma głodu. Została dyrektorem polsko-czechosłowackiej sekcji Slavic Peoples’ Project (SPP). Do jej obowiązków należało opracowanie w ciągu roku dwóch monografii – Polski i Czechosłowacji – dla Human Relations Area Files, instytutu pod protektoratem Yale University. Ten projekt, był, co dość humorystyczne, finansowany z funduszy Wydziału Wojny Psychologicznej Pentagonu, podejrzewać można więc, że nie troska o ginące kultury przyświecała generałom z Pentagonu. W czasie pracy w SPP poznała dr. Philipa Wagnera, nihilistycznego amerykańskiego geografa. Wkrótce jej męża, choć ślub, jak wspomina, nie miał szczególnie romantycznego powodu – Iwańska zmęczona szarpaniem się z życiem w pojedynkę przystała na oświadczyny, które miały wyrwać ją z samotności. Małżeństwo nie było szczególnie udane i przetrwało siedem lat. Niewątpliwą zasługą Wagnera było zainteresowanie żony Meksykiem. Iwańska  odwiesiła swoje badania na rok czy dwa, by towarzyszyć mężowi w jego badaniach – był członkiem projektu Chiapas w Meksyku. Niespodziewanie pokochała ten kraj, jego kulturę, bliższą europejskiej, po polsku barokową i egzaltowaną, niejednorodną i przez to barwną. Meksykańskim Indianom poświęciła kilka lat pracy naukowej, najważniejsze publikacje – także literackie. Meksyk zdjął z niej blokadę, jaką nałożyła na nią Ameryka – młoda poetka i początkująca prozaiczka przyjechawszy do USA zamilkła na dwie dekady. W samej konstrukcji amerykańskiej codzienności było coś paraliżującego siły twórcze Iwańskiej. Z listów wiemy, że próbowała wcześniej przełamać ten impas, jednak bezskutecznie. Dopiero oddalenie, zanurzenie się w wibrujący Meksyk pozwoliło znów odnaleźć swój głos. To Meksyk był wreszcie powodem, by rozwiązać węzeł gordyjski jej statusu prawnego. Jako azylantka nie miała prawa opuszczać Stanów Zjednoczonych. Iwańska stanęła przed koniecznością wyboru statusu prawnego.  Ostatecznie przyjęła obywatelstwo nie z sympatii do Ameryki, ale by móc od niej uciekać do sąsiadującego z nią Meksyku. Badania meksykańskie i wynikające z nich publikacje pozwoliły jej wreszcie na ustabilizowanie jej pozycji zawodowej. Z radością przyjęła etat w 1965/1966 roku na Wydziale Nauk Społecznych w Albany, na State University of New York. Zwłaszcza, że wiązał się on z realnymi szansami na „tenure” czyli zatrudnienie bezterminowe i  awans na profesora nadzwyczajnego. Pewna sława, zdobyta po publikacjach meksykańskich spowodowała, że w roku 1968 została zakwalifikowana jako socjolog – ekspert UNESCO. Wysłano ją na przeszkolenie do Paryża, a później do Chile. Współpraca z tą organizacją upewniła ją w tym, że nie jest w stanie znieść biurokracji w żadnej formie, a na pewno nie biurokracji o rozmachu międzynarodowym. W dalszych badaniach, trochę przekornie porzucając Meksyk, zajęła się przemilczanymi w historii USA emigrantami – konfederatami i lojalistami, którzy musieli uciekać z tego kraju demokracji i rzekomego raju emigrantów.

Z Albany związała się na wiele lat, aż do przejścia na wcześniejszą emeryturę, kiedy to przeprowadziła się do Londynu i tam wykładała na PUNO. Wyczekiwany i utęskniony powrót na stary kontynent stał się rzeczywistością w 1985  roku. Jej praca na PUNO nie była typową „pracą na emeryturze”. Iwańska nie zamierzała wycofywać się z pracy naukowej czy uczestnictwa w życiu akademickim. Na polskim uniwersytecie w Londynie bardzo się angażowała, szczęśliwa, że wreszcie może dzielić się wiedzą z rodakami, brać udział w kształtowaniu młodego pokolenia Polaków. Jej marzenie z początków emigracji w USA, by po powrocie do kraju dać jak największy wkład do polskiej nauki, tylko w ten sposób mogło się zrealizować. Osoby znające ją w tym okresie podkreślają jej oddanie nauczaniu. Kontakt z młodymi ludźmi ceniła zawsze wysoko, to właśnie uważała za jedną z najważniejszych zalet pracy na uniwersytecie. W latach londyńskich, szczególnie po 1989 roku, wielokrotnie odwiedzała Polskę, nie myślała jednak o przeprowadzce na stałe – nie była to już Polska, którą musiała opuścić ponad 40 lat wcześniej. Lubiła te wizyty, spotkania z czytelnikami, wykłady na uniwersytetach, cieszyło ją, że jej książki mają w ojczyźnie jakiś oddźwięk.

 W czerwcu 1996 roku kolejny raz odwiedziła Polskę – czekająca od dwóch lat na publikację u Gebethnera książka „Powroty” (opowiadająca o jej odwiedzinach w Polsce po 1989 roku) miała wreszcie trafić do druku. Radość przyćmiło złe samopoczucie, chrypka, która towarzyszyła jej podczas wizyty w kraju, okazała się subtelnym symptomem poważnej choroby. W Londynie zdiagnozowano u niej raka płuc. Zaskoczyło ją to, nigdy nie paliła, była jednak obciążona genetycznie – Stachna także chorowała na tą odmianę nowotworu. Okazało się, że choroba przez lata rozwijała się właściwie bezobjawowo, a kiedy wreszcie dała o sobie znać, była na tyle zaawansowana, że lekarze nie dawali szans poprawy, przewidywali że pożyje jeszcze dwa do czterech miesięcy. Alicja doskonale zdawała sobie sprawę ze swojego stanu, nie mamiła się fałszywą nadzieją. Po postawieniu diagnozy nie wróciła już do swojego mieszkania, ostatnie cztery miesiące spędziła w szpitalach, domach opieki, hospicjach, zmagając się z bólem i chorobą i przepisami, zabraniającymi brytyjskim placówkom medycznym trzymać pacjentów dłużej niż dwa tygodnie. W szpitalu starała się zachować choć minimum możliwej w jej stanie aktywności. Czytała, prowadziła korespondencję, przyjmowała gości. Napisała szczególne pożegnanie, zapis swoich ostatnich dni, który wysłała do swoich przyjaciół, a Danuta Hiż umieściła go wraz ze swoim wspomnieniem o Alicji w paryskiej Kulturze. „Szpitale” są tekstem przejmującym, bezpośrednim i szczerym. Kobieta, która zawsze pragnęła żyć pełnią życia, teraz umierała świadomie, bez znieczulenia wiarą w życie pozagrobowe, bez nadziei na ozdrowienie. Bezdomna przez większość życia, na samym końcu znowu musiała tułać się po szpitalach. Jej spokojna akceptacja swojego stanu i tego co nieuniknione są wzruszające:

Tutaj od kilku dni jestem i chciałabym bardzo aby – skoro na wyzdrowienie z tego nagłego raka płuc żadnych szans nie ma – chciałabym aby po trzech miesiącach przerzucania ze szpitala do szpitala – to właśnie wybrane hospicjum stało się moim m.p. [wydaje się, że skrót ten oznacza miejsce pobytu, Iwańska zliczała adresy pod którymi mieszkała] ostatnim.
Hospicja – szpitale dla umierających – są zasadniczo rzeczywiście dla umierających ale (...) w hospicjach podobno łatwiej się umiera, więc amatorów w tym bezrodzinnym kraju jest wielu i przyjmują nie na stałe, lecz na 2 tygodnie. Jeśli się w tym czasie nie umrze – pomagają podobno w umieszczeniu gdzie indziej!
(1)

Mimo choroby dostrzegała też ironiczny aspekt brytyjskiej służby zdrowia – pacjent postawiony był w obliczu konfliktu tragicznego – z jednej strony naturalna zupełnie chęć życia jak najdłużej a z drugiej, nadzieja, że nie będzie konieczna kolejna przeprowadzka.
Mimo pewności, że nie zdoła odwrócić swojego losu, zdecydowała się na walkę, nie tyle licząc na zwycięstwo, co pozostając wierną swojej życiowej filozofii:

I początkowe pogodzenie się z tak krótką życiową perspektywą. Ale wkrótce powrót do swego stylu życia: czyli życia walczącego nawet jeśli nie ma szans na wygraną.
I zdecydowałam się na te przedłużające życie zabiegi. Dzięki nim mogłam jeszcze zobaczyć moje wojenne opowiadania „Tylko Trzynaście”
(2).

 „Szpitale” napisała 7 września 1996 roku, 26 września zmarła. Tym ostatnim tekstem pożegnała się z przyjaciółmi, ale też z Kulturą  i swoimi czytelnikami.
Świadectwem zmian, które miały miejsce po przeprowadzce do Londynu, jest  dorobek literacki z tego okresu. Iwańska wreszcie miała czas na literaturę. Już w Londynie pisała i wydała: „Niezdemobilizowanych”, beletryzowany zapis zmagań podziemia antykomunistycznego w pierwszych latach powojennych (1987 wyd. krajowe, 1988 wyd. londyńskie), „Baśń amerykańską”, ciętą i dowcipną satyrę na środowisko akademickie – bardzo rzadką na gruncie polskiej literatury reprezentację powieści akademickiej spod znaku Lodge’a (1988), tomik poezji „Niektóre” (1991), biografię M. Guyau i jednocześnie własną autobiografię „Właśnie tu!” (1992), pamiętnik „Potyczki i przymierza” (1993), biograficzną książkę o koleżankach z AK „Kobiety z Firmy” (1995), tom opowiadań „Tylko trzynaście” (1996)... nie licząc nie wydanego drugiego tomu wspomnień i dopilnowania drugiego wydania, tym razem krajowego „Wojennych odcinków” (1990), korespondencji z Gralewskim, wydanego wcześniej w Londynie zbioru listów, którymi wymieniali się w okupowanej Warszawie, pełnych uczucia, ale też bardzo intelektualnych – sztuka zajmowała ich bez reszty, jej i ojczyźnie podporządkowywali swoje życie, walcząc jednocześnie o prawo do indywidualizmu i samorealizacji (1982). Już to zestawienie pokazuje jak zapracowaną i spełnioną była Iwańska w latach londyńskich. W ciągu 39 lat w Ameryce napisała „Świat przetłumaczony”, powieść-dziennik z badań terenowych w Meksyku, równie intrygujący dla polonistów, jaki i etnografów – ci ostatni widzą w niej doskonałą prezentację warsztatu badacza terenowego. (1968), „Karnawały”, zagmatwaną powieść w luźnych epizodach przeplatających lata wojenne i powojenne koleje emigrantów oraz ich dzieci, włączających się nierzadko w cudze walki o niepodległość (1980) i „Ucieczki” powieść poświęconą tematyce pracy badawczej, ale bardziej skupionej na samych badaczach (głównie amerykańskich naukowcach) i ich relacjach interpersonalnych (1983). Londyn był czasem twórczej realizacji, otoczona licznymi polskimi emigrantami, w ukochanej Europie, z Polską odległą tylko o kilka godzin lotu, rodziną i przyjaciółmi odwiedzającymi ją w ślicznym i pięknie położonym mieszkaniu przy Cromwell Road.

 W swojej twórczości zawsze autobiograficzna, z własnego życia i doświadczeń czyniąca materię sztuki, pozwala czytelnikowi poznać się, zbliżyć, nie kryje się za wydumanymi konstrukcjami. Bezpośrednia, szczera, ciekawa życia. Pozostawiła zapis swojego istnienia i poznawania świata. Mimo rozpaczliwego często poczucia samotności, zatrzaśnięcia, oddzielenia od tego co kochała, potrafiła pisać książki nie pozostawiające w czytelniku goryczy. Nieustannie ciekawa świata, eksperymentująca, tłumaczyła świat, nieznane przez znane, włączając coraz to nowe obszary w ramy swojego świata, aż wszędzie mogła czuć się „u siebie”. 

 Pewnym paradoksem w przypadku spuścizny Iwańskiej jest to, że pamięć o niej zależy od kręgu językowego, w jakim żyje czytelnik. W świecie anglojęzycznym znana jest wyłącznie jako naukowiec, etnografka i socjolożka, autorka cenionych prac, głównie dotyczących meksykańskich Indian. Nikt nie zna jej twórczości literackiej, bo nie potrafiła, mimo prób, pisać poezji czy prozy w języku angielskim. Polski czytelnik ma dostęp do jej dzieł literackich, jednak przez lata nie została przetłumaczona żadna z jej pionierskich prac naukowych.
Pozostaje tylko żal, że tak wiele w jej życiu było lat niesprzyjających pisaniu. I że przepadły „Powroty”, choć może odnajdą się kiedyś i zdołamy uzupełnić niezwykłą opowieść Alicji Iwańskiej o jej potyczkach i przymierzach, burzliwym życiu w ciekawych czasach.

--------------------------------------------------------------------
1. A. Iwańska, Szpitale, "Kultura" 1997, nr 4/595, s. 129.
2. Tamże, s. 130.
                                                                                                                                   Aneta D. Jadowska

Latarnia Morska 2 (14) 2010 / 1 (15) 2011