O Gracjanie Bojarze-Fijałkowskim

Kategoria: pisarze nieobecni, książki zapomniane Opublikowano: sobota, 19 grudzień 2009

Lech M. Jakób


Gracjan Bojar-Fijałkowski urodził się w 1912 roku w Bobrownikach koło Lipna. Szkołę średnią ukończył w Rypinie, a w Grudziądzu Szkołę Podchorążych Kawalerii. Był oficerem kampanii wrześniowej 1939 roku, później uciekinierem z obozu internowanych na Litwie, partyzantem, więźniem obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Pod koniec II wojny światowej znów ucieka – tym razem z transportu do Alzacji. W ostatnich dniach wojennej zawieruchy jest oficerem armii francuskiej*.
Wrócił do kraju w 1947 roku i podjął studia w Wyższej Szkole Nauk Społeczno-Gospodarczych w Katowicach.
Rozpoczynając pracę dziennikarską w „Słowie Powszechnym” zamieszkał (1957) w Koszalinie. Uznawany za badacza słowiańskiej przeszłości i kultury Pomorza był też między innymi działaczem Towarzystwa Rozwoju Ziem Zachodnich, radnym Wojewódzkiej Rady Narodowej i pracownikiem Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich. Wielokrotnie G. Bojara-Fijałkowskiego odznaczano. Spośród tych zaszczytów trzeba przypomnieć Krzyż Walecznych, Krzyż Partyzancki, Krzyż Armii Krajowej, Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski oraz Krzyż Srebrny Orderu Virtuti Militari.
Warty zauważenia jest też wątek naukowy. W drugiej połowie lat siedemdziesiątych koszaliński pisarz na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu obronił pracę doktorską „Hitlerowska polityka wobec jeńców wojennych na Pomorzu Zachodnim w latach 1939-1945”. Na podstawie tej pracy w 1979 roku nakładem MON w Warszawie opublikował studium „Losy jeńców wojennych na Pomorzu Zachodnim i w Meklemburgii 1939-1945”.
Już tylko z powyższych - bardzo skrótowych biograficznie – informacji wynika, jak bogaty życiorys miał Gracjan Bojar-Fijałkowski. Bogaty i osadzony w szczególnym okresie historycznym. Doświadczył przecież obu wojen światowych, odbudowę państwowości Polski w międzywojniu, a także czynnie uczestniczył w odbudowie kraju po 1945 roku. Jednak tutaj najbardziej interesuje nas pasja pisarska autora.

Jako pisarz debiutował w 1961 roku zbiorem opowiadań historycznych o ziemi koszalińskiej „Morze szumi jak dawniej” (Wyd. Poznańskie). Później opublikował „Pieśń Swantibora” (Wyd. Poznańskie, Poznań 1964), „Powilcze” (Pojezierze, Olsztyn 1971), „Legendy koszalińskiego grodu” (Koszalińskie Towarzystwo Społeczno-Kulturalne, Koszalin 1972), „Legendy znad drawskich jezior” (KTSK, Koszalin 1974), „Legendy ze słowiańskiej checzy” (Krajowa Agencja Wydawnicza, Koszalin 1976), „Wróżba Swantewita: wybór baśni, podań i legend Pomorza Środkowego” (KTSK, Koszalin 1977), „Mury Drahimia” (MON, Warszawa 1982), „Powrót z tamtego brzegu” (MON, Warszawa 1984), „Szczęście pod jaskółczym gniazdem: z wierzeń, obrzędów i zwyczajów ludowych na Pomorzu Zachodnim” (KTSK, Koszalin 1986) i rzecz historyczną „Święty Otton z Bambergu” (Ośrodek Dokumentacji i Studiów Społecznych, Warszawa (1986).
W jednym z wywiadów autor powiedział: Wszystkie te książki (z wyjątkiem debiutanckiej, „Powilcza”, „Murów Drahimia”, „Powrotu z tamtego brzegu” i „Ottona z Bambergu” - przyp. mój) są zbiorami baśni, podań ludowych i legend, opatrzone każdorazowo komentarzem historycznym. Potwierdzają one słowiańskość tych ziem, zarazem zróżnicowany charakter kultury i losów dziejowych różnych części dzisiejszego Pomorza Zachodniego i Środkowego. Pokazują ciągłość i trwałość więzi kulturowych z innymi ziemiami słowiańskimi i polskimi. Zawierają wiele prawdy o ówczesnych stosunkach społeczno-politycznych.**
Z tą ciągłością i trwałością słowiańskich więzi kulturowych Pomorza Zachodniego i Środkowego pisarz nieco przesadził. Współczesne badania źródłowe mówią inaczej. Lecz uznajmy to za przejaw literackiej interpretacji. Wszak tworzenie fabuł przyrodzone jest każdemu pisarzowi.
Wspomniane legendy i podania napisane są ze swadą, barwnie. Grają na emocjach. I wciągają opowiadaną historią – zwłaszcza czytelnika młodszego, który jest głównym adresatem tychże legend. Zda się, że służyć miały umacnianiu obywatelskich postaw preferowanych przez PRL. Polityka kulturalna tamtego czasu mocno chciała przykuć Polskę do morza. Pośrednio i bezpośrednio rugując niemieckie „pretensje” do tych ziem. Co nie oznacza, że sam autor tak czynił. Przeciwnie. Na dowód czego znaleźć możemy w załączonej do niektórych wydań bibliografii z tytułami niemieckich publikacji – skąd zdarzało się pisarzowi zaczerpnąć pomysły lub motywy wielu lokalnych baśni.
Legendy G. Bojara-Fijałkowskiego przyjmowane były ciepło, jeśli nie entuzjastycznie. A ich książkowe wydania uzyskiwały spore – nawet jak na tamte czasy – nakłady. Część z tych utworów wyemitowała lokalna rozgłośnia radiowa. Lecz nieco krytyczniej nastawieni byli recenzenci. Na przykład Elżbieta Niedźwiadek*** wytykała autorowi słabe wyzyskanie „wdzięcznego materiału”, jakim pisarz dysponował. Jej wątpliwości budziły także warstwa językowa („Współczesny język literacki jeszcze bardziej pozbawił legendy specyfiki lokalnej”).
Odmiennie na sprawy językowe legend G. Bojara-Fijałkowskiego spojrzał Anatol Ulman****, zauważając: „Autor wybrał najlepszą z możliwych koncepcji przedstawienia, młodzieżowemu z reguły, czytelnikowi słowiańskiej kultury naszych ziem. Z faktu, że nie jest językoznawcą, w tym badaczem dawnych dialektów, pisarz uczynił swą największą zaletę: podał te baśnie, legendarne treści we współczesnym nam języku literackim.”

Miałem szczęście poznać Gracjana Bojara-Fijałkowskiego osobiście – w końcówce lat siedemdziesiątych w ośrodku sanatoryjnym „Mewa” w Kołobrzegu, gdzie gościł na spotkaniu autorskim. Zatrudniono mnie wówczas jako bibliotekarza w uzdrowiskowej bibliotece. I zapraszałem później G. Bojara-Fijałkowskiego wielokrotnie. Zawiązana między nami nić sympatii była w tym przypadku sprawą drugorzędną. Gdyż o częstej obecności zadecydował niezwykły dar gawędziarski autora oraz umiejętność nawiązywania kontaktów. Uczestnikami spotkań bywali kuracjusze w starszym wieku, często po zawikłanych historycznie przejściach, kombatanci – doskonale rozumiejący pisarza o zbliżonych przeżyciach. I bywało, że spotkania takie przeciągały się poza wyznaczony czas – zaproszony autor wracał do Koszalina ostatnimi wieczornymi pociągami.
Wyróżniającą się cechą autora „Powilcza” było poczucie humoru. Mógłbym podać wiele tego przykładów, ale poprzestanę na jednym. Któregoś razu przeczytał publicznie jedną ze swych słowiańskich legend. Była tam między innymi mowa o tym, jak to chłopcy używali wyschniętych ziemniaczanych łęt do niecenia ognisk. Na to wstał jeden ze słuchaczy i całkiem przytomnie zarzucił autorowi błąd merytoryczny. Słowianie ziemniaków żadną miarą znać nie mogli, gdyż te pojawiły się na naszych terenach dopiero z królową Boną...
G.Bojar-Fijałkowski zadumał się i po dłużej trwającej ciszy na sali wypalił: „No to mnie złapaliście!” Między rzędami przemknął odprężający śmiech.
Obok poczucia humoru cechowała go niezwykła kultura osobista, umiejętność słuchania, cierpliwość i pedanteria. Pamiętam jego charakter pisma – małe, ciasno stawiane litery w równych rządkach. Zdania pisane twardym ołówkiem na odwrocie starego maszynopisu (kto dziś pamięta o ówczesnych kłopotach ze zwykłym papierem maszynowym!). Pracował wówczas nad kolejną wersją eseju historycznego „Mury Drahimia”. Ważny był dla niego każdy źródłowy szczegół, utyskiwał na mizerną dokumentację. Tu – jak i w późniejszym „Świętym Ottonie z Bambergu” - mowy być nie mogło o wolnej grze wyobraźni, którą nadrabiał pisując baśnie i legendy.
Zaś poza wszystkim był zagorzałym admiratorem książek. Dawał temu niejednokrotnie wyraz. A kiedyś, na łamach dziennika „Głos Pomorza”, wyraził się wprost:
Mimo burzliwego rozwoju masowych środków przekazu myśli ludzkiej, mimo atrakcyjnych programów telewizyjnych, które pozornie załatwiają wszystko – książka jest i pozostanie niezawodnym przyjacielem człowieka. Ona daje mu prawdziwą, niepowierzchowną wiedzę, ona pomaga rozwiązywać własne problemy, ona towarzyszy mu od pierwszych liter elementarza do lat późnej starości, ona wreszcie jest – a przynajmniej powinna być – duszą i sumieniem narodu. Taki jest naród, jaka nasza literatura.*****
Może za wysokie „c” w końcówce wypowiedzi, jednak trudno się z tym nie zgodzić.

24 grudnia (wigilia Bożego Narodzenia!) bieżącego roku to dokładnie 22 rocznica śmierci pisarza. Trochę żal, że pisarstwo Gracjana Bojara-Fijałkowskiego z wolna popada w zapomnienie. Żal nie dla walorów artystycznych jego prozy – gdyż za oryginalna, cóż, nie była – lecz z powodów kulturowych. I regionalnych. Zachodniopomorskie środowisko winno chyba lepiej zadbać o ciekawą spuściznę. Ciekawą pod względem edukacyjnym, wychowawczym oraz historycznym. Wartałoby na przykład opublikować po latach choćby wybór baśni i legend. Po prostu z kilku tomów wybrać teksty najlepsze. Wydaje się, że byłaby z tego świetna rzecz – i pomost do nowego już pokolenia czytelników.

---------------------------------------------------
*Józef Narkowicz „Pisarz pomorski” - Głos Pomorza 1984, nr 305
**”Literackie fascynacje żołnierza-tułacza” (wywiad Jerzego Rudzika) – Głos Pomorza 1984, nr 239
***Elżbieta Niedźwiadek „Gracjan Bojar-Fijałkowski: Legendy ze słowiańskiej checzy” - Koszalińskie Studia i Materiały 1977, nr 3
****Anatol Ulman „Pisarz pomorski” - Pobrzeże 1983, nr 12
*****Gracjan Bojar-Fijałkowski (wypowiedź bez tytułu) – Głos Pomorza 1979, nr 48

Latarnia Morska 4/2006