Humor

Kategoria: felietony Opublikowano: niedziela, 27 maj 2012

Lech M. Jakób

Zdumiewające, jak lekceważąco bywa pojmowany humor. Prędzej postrzega się w nim trzpiotowatość, niźli przejaw mądrości, chętniej widzimy go w roli pustego rozśmieszacza, niźli jako cechę pożądaną. Nawet dostępne słowniki redukują humor do błahostki. Czytamy na przykład w Słowniku języka polskiego*: humor - zdolność dostrzegania zabawnych stron życia, traktowanych zazwyczaj z wyrozumiałością i pobłażliwością; pogodny nastrój, wesołe usposobienie. A przecież taka definicja - jako mało ostra, a bez wątpienia szczątkowa - satysfakcjonować nie może.

Przy czym, rozważając zjawisko humoru, należy umieć oddzielić humor od ironii, sarkazmu czy drwiny. Ironia (a również sarkazm oraz drwina, choć w proporcjach różnych) z natury jest narzędziem agresji; ironia potrafi ranić, kaleczyć lub upokarzać. Ironią często posługuje się satyra, mająca za cel wyszydzanie lub ośmieszanie.
Inaczej postępuje humor. Śmiech przezeń wywoływany nie rani, nie  szydzi. Przeciwnie: uwalnia od niepokojów świata, ożywia, napełnia radością, a nawet leczy. Dzieje się tak dlatego, że jest ruchem na krawędzi sensu, ruchem umysłu potrafiącym tonować cierpienie. Słusznie przeto powiada Soren Kierkegaard: Właśnie dlatego, że humor zawiera zawsze jakiś skrywany ból, niesie z sobą również pewną sympatię, której pozbawiona jest ironia...

Skoro potrąciliśmy o filozofa. Filozofia również humoru doprecyzować nie potrafi. I nader rzadko z jego dobrodziejstw korzysta. Zaś sam humor z reguły szerokim łukiem omija. Ilustracją mogą być przepełnione solennością dzieła Georga W. Hegla lub Immanuela Kanta. Choć nie stronią od humoru na przykład - zaznaczmy dla równowagi - choćby David Hume i Michel de Montaigne. Z czasowo bliżej nas żyjących ciekawie o humorze pisał między innymi Zygmunt Freud (Humor ma nie tylko coś wyzwalającego, lecz nadto coś szlachetnego i wzniosłego).
Właśnie śmiech stroniący od pogardy, śmiech pozbawiony nienawiści jest tym rodzajem śmiechu, który budzi odruchy wdzięczności, wzmaga tolerancję. Stąd też nasze, nie zawsze uświadomione, upodobania w żartach braci Marx i Rolanda Topora, dlatego tak serdecznie bawi nas Woody Allen czy Aleksander Fredro.

Bowiem niewielką sztuką jest wzbudzić śmiech płaski, zwany rechotem. Wystarczy opowiedzieć dowcip o blondynce. Łatwo też wbić szpilę sardoniczną uwagą z trybuny sejmowej. Lub przedrzeźniająco wykrzywić twarz. Ale tego rodzaju zachowania, wbrew pozorom, nie mają nic wspólnego z humorem. To są przejawy kultury niskiej, nie budującej i nie krzepiącej.
Stąd między innymi moje pretensje do rodzimej literatury współczesnej. Bez trudu da się w niej dostrzec deprymujący przerost powagi. Stąd sprzeciw wobec społecznych mediów, operujących żartami niewybrednymi. Sławomir Mrożek i Kabaret Starszych Panów to za mało, by skłonić do refleksji nad klasą preferowanego obecnie humoru? Może mało, ale to przykłady z górnej półki. Naturalnie, dobrych przykładów znalazłoby się więcej. Choćby humor prezentowany przez zmarłego kilkanaście lat temu Jerzego Afanasjewa, czy w poezji - przez Jana Twardowskiego.

I powrót do uwag wyjściowych. Rozumiem, że pojęcie humoru trudno usidlić jednoznaczną definicją. Dochodzą przecież jeszcze - mocno z humorem związane - pogranicza absurdu, groteski, purnonsensu. Lecz niewątpliwie Słownik języka polskiego winien określenie humoru przeredagować, albo przynajmniej rozszerzyć. Gdyż humor to nie tylko postrzeganie zabawnych stron życia czy wesołe usposobienie (wesołe usposobienie raczej wesołków cechuje, nie humorystów). To przede wszystkim zdolność kpienia z tego, co sami kochamy i szanujemy, to wreszcie umiejętność śmiechu nie z innych, a z samego siebie.

-----------------------------------------------------
* Słownik języka polskiego, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1996

Lech M. Jakób


portal LM, maj 2012