Orka – program

Kategoria: felietony Utworzono: wtorek, 24 maj 2016 Opublikowano: wtorek, 24 maj 2016


Marian L. Bednarek

Idę orać, wsadzać aktorów jak kartofle w dzień piątkowego pola, sobotniego i niedzielnego, w ziemię festiwalu, żeby zapłodnili sobą tę ziemię duchową, bardzo kulejącą, zrytą wewnątrz przez wymęczonych górników i inne stworzenia, nie mające może nic z duchem wspólnego, kto wie? W nocy te aktory będą dokazywać, jak zawsze, po swojemu, więc nie będę tego co poza programem festiwalu, tego tupania rozwijał tu, wsadzał w te moje pole kultury, zwłaszcza te opróżnione kufle i butelki. I to często beze mnie, bo innymi ścieżkami muszę chadzać i często pić sam ze sobą, choć w grupie bardziej smakuje, to oczywiste, jak nieregulowany wyrąb lasu.

To tylko robocze pisanie, tworzenie programu festiwalu teatralnego, ale czuję się jak rolnik albo ogrodnik. Wszystko się ucieleśni w maju, według mojej wizji będą się przelewały w sobie radość i rozpacz, smutek i żal, groteska i powaga. Sarkazmy i gorycz dzisiejszej epoki wypchają każdą szczelinę widowni i sceny jak pająki i kurz. Będą to kurz i pająki alternatywy, z którą się jakoś zbratałem. Można to rozwinąć aż do nowej idei, by uformować współczesną awangardę? Ironią będziemy wszyscy oddychać, metaforą, niedomówieniem oczywiście najwięcej. Najlepsze jednak będzie milczenie. Milczenie zawsze było najlepsze? Każdy wie swoje. Dziesiątki masek zaleją budynek festiwalu. Będą wszędzie, nawet nad talerzem zupy będą się pochylać z głodu. Zjeść chleb w masce, to jakaś perwersja, animozja, a na pewno Strach. Moja maska, jak zwykle, będzie mi cholernie doskwierać, bo zjeść krupnik w masce to męka, ścieka to po tej tekturze, że ciężko oblizać. A nawet gdybym sam ją ściągnął, to mi ją jakiś teatralny typ z powrotem nałoży, po prostu wciśnie mi ją na gębę i będę tak zwanym dyrektorem artystycznym, albo co najmniej workiem do bicia. Wolałbym być innym workiem, tutaj wyobraźnia aż rwie się do tańca działania, do boju, ale nie wiem czy pełnym workiem chciałbym być, takim gotowym, zawiązanym u góry ślicznym sznureczkiem. I każdy po cichu będzie tęsknił do swej pełnej lodówki Europy, czyli żeby się nażreć i nic nie robić. Są może jednak wyjątki. Tak bardzo bym tego chciał. Bo inaczej zaleje nas drugi potop. Tam, skąd nadciąga największy strach, z Zachodu, tam naściągali niewolników do pracy. A niewolnicy zbuntowali się i chcą być teraz panami. Cały świat boi się teraz tych niewolników, którzy chcą być panami świata. I tu kończy się teatr. Ale ja orzę dalej, jak zwykle, jak gdyby nigdy nic, jak zwykły rolnik, żeby był chleb teatralny, duchowy, czy jak go tam nazwać? Może chleb wspólnotowy?

Mój wkopany w ziemię duchową kartofel  festiwalu, może podleczy komuś zdrowie duszy. A ten poprosi o jeszcze, bo kolejki  u Najwyższego Lekarza coraz dłuższe.

Marian L. Bednarek

 

Przeczytaj też niżej inne utwory M. L. Bednarka w dziale  „proza”, a także recenzje jego książek – zbioru próz Sianoskręt (2012) – pióra Agnieszki Narloch oraz tomu wierszy Rozmowa z ptakiem (2014) – pióra Jolanty Szwarc