Hemingway z dubeltówką w ustach

Kategoria: z dnia na dzień Opublikowano: wtorek, 02 lipiec 2019 Drukuj E-mail

Jerzy Żelazny

Man is not made defekt – człowiek nie jest stworzony do klęski – monologuje stary Santiago, kubański rybak, po złowieniu wielkiego marlina, próbując go doholować do brzegu, w słynnym opowiadaniu Hemingwaya „Stary człowiek i morze”. A jednak pisarz 2 lipca 1961 roku włożył lufę dubeltówki do ust, pociągnął za spust. Czy to była klęska, to znaczy efekt choroby maniakalno-depresyjnej, z którą pisarz zmagał się przez lata, czy sam zadecydował o swym losie - zakończyć życie wedle swej woli? Co do tego nie ma jasności i tak pewnie pozostanie.

Kiedy sobie uświadomiłem, że w lipcu tego roku mija 120 rocznica urodzin Hemingwaya, a bardziej okrągłej rocznicy już nie doczekam, zacząłem szperać w swej bibliotece, by znaleźć moją niegdyś ulubioną książkę amerykańskiego noblisty pt. „Śniegi Kilimandżaro i inne opowiadania”. To była pierwsza książka Hemingwaya, którą miałem w rękach. Po wojnie jego książek, jak zresztą innych wielkich prozaików amerykańskich, nie wydawano. Po przełomie październikowym 1956 pierwszą książką Hemingwaya w Polsce był ów zbiór opowiadań „Śniegi Kilimandżaro”.

Kupiłem ją nie w księgarni, lecz od kolegi, który gwałtownie potrzebował piętnastu złotych, umówił się bowiem z dziewczyną w kawiarni, a nie miał pieniędzy na zapłacenie za kawę i ciastka. Byłem wówczas studentem, ale na opowiadania Hemingwaya nie żałowałem pieniędzy. W tym roku zostało też wydane w Polsce opowiadanie „ Stary człowiek i morze”, które pisarzowi najpierw przyniosło nagrodę Pulitzera w 1953 roku, natomiast rok później Hemingway dostał literacką nagrodę Nobla. W 1957 roku ukazała się po polsku jego najwybitniejsza, moim zdaniem, powieść „Komu bije dzwon”, której akcja toczy się w ogarniętej wojną domową Hiszpanii. Pisarz brał w niej udział w latach 1937 – 1938 jako korespondent wojenny. Brał też udział w obydwóch wojnach światowych.

Hemingway w Polsce był znany zanim zaczęto go wydawać. Kiedy w 1954 roku rozeszła się wiadomość, że zginął w katastrofie lotniczej, polski pisarz Leopold Tyrmand zapisał w swym dzienniku „Smutno, to jeden z większych w całym naszym półwieczu.” Hemingway nie zginął, wyszedł z katastrofy cało. Przed wojną ukazała się po polsku ( w 1931 roku) jego znana powieść „Pożegnanie z bronią”, osnuta na tle I wojny światowej, w której w końcowej fazie młody Hemingway brał udział. Przeszła jednak bez większego echa, podobnie jak wydana tuż po wojnie książka „Biedni i bogaci”. Dopiero nagroda Nobla sprawiła, że wiadomości o Hemingwayu zaczęły przenikać przez pilnie strzeżone kordony, ale oficjalnie w peerelu było o nim cicho.

Dopiero przełom październikowy 1956 roku sprawił, że stało się głośno – zaczęto odkrywać w nim wielkiego pisarza, który wywarł wpływ na spory obszar światowej literatury XX wieku, również polskiej. Tyrmand w przywołanym przeze mnie dzienniku zapisał „Dla mnie duży pisarz to ten, który potrafił skonstruować bohatera swej własnej epoki.(...) Jakże on pięknie sprowadził męskie tęsknoty za mężczyzną do jednego bohatera Roberta Jordana w „Komu bije dzwon”. To w prozie, a w poezji „Stary człowiek i morze”, bo przecież powieść ta to poemat.”

Ten hemingwayowski bohater to zraniony mężczyzna, potykający się ze swoimi słabościami, i chociaż ma różne imiona, jest wciąż ten sam, skupia w sobie mit amerykańskiego macho, który zmaga się z przeciwnościami, z żywiołem, ale jest człowiekiem wolnym. I ten typ bohatera w czasie największej popularności dzieł Hemingwaya, kiedy nieco uchylono dotąd szczelnie zamknięte okno na inny świat, niż ten zdominowany przez komunistyczną propagandę, budził i poniekąd zaspakajał tęsknoty za prawdziwą wolnością, wyrażającą się przeżywaniem przygód, czynieniem tego, czego się pragnie – ten bohater podróżuje, szuka mocnych wrażeń, nie gardzi sytuacjami niebezpiecznymi, by zaspokoić swe potrzeby przeżywania silnych wrażeń, przygód, ocierających się o śmierć, jakby mottem jego życia było zdanie: „Należy dobrze walczyć, nawet w przegranej sprawie”. Bohater Hemingwaya stał się wówczas bohaterem masowej wyobraźni, również w Polsce, a może przede wszystkim w Polsce.

Byłem w tym czasie studentem, zbiór opowiadań pt. „Śniegi Kilimandżaro” nosiłem pod pachą. To było wtedy modne, taki szpan – chodzić z głośną książkę pod pachą, pochwalić się jej posiadaniem, a nawet budzić zazdrość. Nie tylko zresztą książkami Hemingwaya, ale innych Amerykanów – w roku 1957 ukazał się „Azyl” Faulknera, a dwa lata później „Światłość w sierpniu”, dla mnie jedna z największych powieści tego przecież również noblisty.
„Śniegi Kilimandżaro” zabrałem na wakacje 1957 r. To były moje ostatnie wakacje spędzane w rodzinnej wsi. Czytałem ją leżąc w łódce, która dryfowała po pięknym jeziorze Ciche ( Pojezierze Brodnickie). Jest w tym tomie krótkie opowiadanie „Coś się kończy” – bohater po miłosnym zbliżeniu odpływa łódką, rozstaje się z ukochaną, bo miłość przeminęła. Ze mną nie było ukochanej, rozstaliśmy się wcześniej.

Jesienią tego roku wydrukowałem w piśmie „Helikon” (pismo studentów UMK) opowiadanie pt. „Adam, dlaczego?...” Teraz widzę w nim wielki wpływ Hemingwaya – tak jak on charakteryzowałem bohatera przez dialog, a zwięzłość narracji, iście hemingwayowska, naraziła mnie na zarzut, że to niepełne opowiadanie, raczej jego szkic. W tamtym czasie wielu pisało jak wielki Amerykanin. Marka Hłaskę nazywano Hemingwayem z Koluszek – sam to wyznaje w „Pięknych dwudziestoletnich”, swojej autobiograficznej książce. Do pokrewieństwa z Hemingwayem przyznaje się też Marek Nowakowski. Zresztą Hłasko wypierał się wpływów i o Papie, jak niektórzy nazywali Hemingwaya, mówił niezbyt pochlebnie. Cenił, podobnie jak ja tytułowe opowiadanie z tomu „Śniegi Kilimandżaro”.

Przeglądając swoją bibliotekę, do czego skłoniło mnie to wspomnienie autora „Pożegnania z bronią”, przeżyłem pewne rozczarowanie – ubogo w niej w książki mego ulubionego amerykańskie autora – znalazłem tylko nowelę „Stary człowiek i morze”, powieści „Komu bije dzwon” i „Za rzekę, w cień drzew” oraz zbiorek opowiadań „Motyl i czołg”. Przepadła natomiast moja ulubiona książka, dzięki której odkrywałem wielkość tego pisarza. Nie wiem, co się z nią stało? Być może komuś pożyczyłem, a ten ktoś mi jej nie oddał, a ja o tym zapomniałem. Tak jak dzisiaj nieco zapomniane jest dzieło Hemingwaya. No, poza „Człowiekiem i morze”, które jest lekturą szkolną. Zachwyt jego twórczością przeminął, może dlatego, że bohater o cechach macho nie pasuję do dzisiejszych czasów.

Jerzy Żelazny


Przeczytaj też u nas inne teksty J. Żelaznego, a także recenzje jego książek: Duchy polanowskich wzgórz (2006), Ptaki Świętej Góry (2010), Za wcześnie do nieba (2010), 19 bułeczek (2011), Fatałaszki (2013), Tango we mgle (2014), Kichający słoń (2018), Trzynasta (2018)